Wyznanie przegranego
Szedł ciemną uliczką… Mokre, blond włosy opadały na jego czoło, a po policzkach spływały gęste krople. Nie można było rozpoznać czy to deszcz czy łzy, przecinają w pół zarumieniony od chłodu policzek. Młody, ukryty w nocy chłopak, przepływał morze chodnika oświetlany bladym światłem latarni, z każdym krokiem coraz bardziej zagłębiony w odmętach swej duszy. W jego głowie przepływało tysiące myśli…
Był jednym z milionów ludzi, i cierpiał za miliony. Czuł, że stracił wszystko…Nie musiał się przekonywać, aby wiedzieć, że w tą noc gdzieś między grudniem, a styczniem to on jest tym który stracił wszystko… Słyszał głos swego rozumu, pośród ciszy opustoszałej uliczki. Chciał go uciszyć, jednak on ciągle się powtarzał…
To był ten głos, który przychodzi, gdy opadną nerwy, gdy skończy się wiara, nadzieja i miłość… gdy zgaśnie nieba błękit. I wtedy wszystko się wali. Kiedyś był twardy, jednak los tego dnia podmienił mu karty.
Stracił tą, która była dla niego wszystkim. Stracił to co kochał, stracił chęć do życie. Skrzywiony przyzwyczajeniem do prawideł, teraz wiedział, że w swoim życiu był tylko widzem.
Ukryty w mieście, jeszcze wczoraj chciał pochłonąć wszystko, dzisiaj oddałby wszystko, by móc spędzić z nią przyszłość…
Teraz, porwany tym potokiem myśli rozbił się o skałę rzeczywistości. Wśród ideałów, zaprzepaścił to, czym był zaślepiony. Stawiał kolejny krok, kolejny wers, który zbliżał jego życie do rychłego końca…
Minął kościół… Przez chwilę pośród, coraz bardziej natarczywych myśli, poczuł chęć nacisnąć wielką mosiężną klamkę. Spadały z niej krople, każda z nich spadała na szary chodnik, opłakując tego, którego dusza, z pośród świata szarości posiadała własny odcień… Gdzieś w jego podświadomości rozległ się krzyk „Wpadłeś między wrony, kracz jak one…”. Był pewny, iż, to ta wspaniała mosiężna klamka, prowadząca do nieba, sprowadziła go do krainy opętania, krainy duszy, której tajemnicy nigdy nie przekaże innym. Kostki u jego zmarzniętej ręki rozjaśniły się w uścisku gorącej rękojeści noża.
Spojrzał w niebo… Zastanawiał się, czemu teraz, kiedy wszystko było jedną, najpiękniejszą w życiu chwilą, on stoi właśnie tutaj, przed kościołem, przed samym bogiem…
Ostrze noża delikatnie muskało powierzchnie jego ręki, nieuchronnie zbliżając się w kierunku widocznych spod lodowato zimnej skóry żył. Z każdą sekundą były coraz bliżej, aż końcu ostrze, otwarło bramy śmierci. Szmaragdowa krew delikatnie pieściła jego palce mieszając się z kroplami deszczu…
Wiedział, że to koniec…