Tytuł roboczy, nie mam na niego pomysłu
„Górskie ziele”
Górskie ziele – roślina zielona, rosnąca nawet w bardzo surowych warunkach. Wykorzystywana jako środek znieczulający w medycynie. Kwitnie niebieskimi kwiatami. Z liści i płatków otrzymuje się silny narkotyk odurzający przeznaczony do palenia. Dłuższe używanie powoduje zanik pamięci i zwężenie krtani, co może prowadzić do śmierci.
Encyklopedia Botaniki prof. Silvaina
Tom II
Christian powoli zaciągnął się dymem ze skręta trzymanego między palcami. Potrzymał narkotyk chwilę w płucach, a następnie wypuścił ustami i nosem zielony obłok. Natychmiast poczuł jak kręci mu się w głowie. Kolory stały się bardziej jaskrawe, przedmioty zmieniły swój kształt. Jednocześnie poczuł się dość otumaniony, ale było to przyjemne uczucie.
Siedział w jaskini, niedaleko obozu. Jaskinia była głęboka i nieźle zamaskowana chaszczami. Była noc i nawet, jeżeli ktoś by ją odnalazł i zapragnąłby wejść, zobaczyłby jedynie tlący się w ciemności koniec skręta, nieoświetlający niczego, a budzący złowrogie skojarzenia z dzikim zwierzem śpiącym z otwartym ślepiem.
Zaczął wspominać jak to się stało, że każdej nocy po skończonej pracy w kopalni, przychodził do tej jaskini, aby zapalić zdobyte w różny sposób Górskie Ziele zawinięte w liść Dragrotu...
* * *
-Hej! – Grind, starszy chłopak, przyjaciel Christiana zawołał go swoim basowym głosem. Był niski i szczupły, ubrany jak zwykle w farmerski strój, łatany w wielu miejscach, który dostał od ojca do pracy w polu, czego i tak nigdy nie robił. Poprzedniej pełni skończył już 19 lat, ale w głowie była mu tylko rozrywka. Warto też powiedzieć, że dla niego rozrywką była zwykła bijatyka z użyciem ostrych narzędzi w karczmie, gdzie chodził wieczorami, zwykle mocno odurzony narkotykiem, bo to „dawało mu luz”. Jego pociągła twarz była więc mocno poorana bliznami. Najgorsza z nich biegła od skroni aż do kącika ust, prezent od pewnego szlachcica u początków karczemnej kariery Grinda.
– Słuchaj, wiem, że nie chcesz kłopotów i nie chodzisz ze mną do karczmy, ale dzisiaj jest wyjątkowa sprawa. Mam najlepszy towar w całej okolicy. – Powiedział i zza pazuchy wyjął skórzany woreczek. Pokazał młodemu, szesnastoletniemu przyjacielowi zawartość. Wewnątrz znajdowały się pokruszone liście silnie odurzającej rośliny zwanej Górskim Zielem, mimo, że wcale nie rosła w górach. Christian pochodził z lepszej rodziny niż Grind, co rzucało się w oczy. Był odziany w skórę, czysty, miał gładkie włosy, ale też duże, silne
i szorstkie dłonie. To wszystko wskazywało na jego pochodzenie. Ojciec był kowalem
i to jedynym w okolicy, więc do pomocy często zaprzęgał syna, ucząc go swojego zawodu. Christian lubił, gdy rodzic nie patrzył, wymachiwać mieczami i trzeba przyznać, że miał
w tym niezłą wprawę, lecz nigdy nie mógł swoich umiejętności wykorzystać w prawdziwym pojedynku. W dodatku Górskie Ziele ostatnio zaczęło go korcić, a tym bardziej wizyta
w karczmie, gdzie mógłby wypróbować wykuty przez siebie w tajemnicy długi, obosieczny miecz.
-A bo ja wiem... – Odpowiedział wymijająco
-Tylko ten raz. – Prosił Grind
-A jak nas straż złapie?
-Zobacz ile razy ja już tam chodziłem i jakoś wciąż tu stoję, wolny.
-Jak zajdzie słońce spotkamy się na rozstaju
-To rozumiem! – Grind uśmiechnął się a twarz wykrzywiła się w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia – Tylko weź ze sobą coś ostrego.
Ojciec już spał, zmęczony pracą. Christian wyjął spod łóżka miecz i przerzucił przez plecy. Wyskoczył z okna i przeturlał się łagodząc uderzenie o ziemię. Na dworze było już ciemno, w lesie wyły wilki. Chłopakiem wstrząsnął dreszcz. Wyprostował się i pobiegł ku rozstaju. Droga zajęła mu chwilę. Grind już czekał, siedział na ziemi, przed nim leżały dwa skręty, u boku miał zwieszony kord. Christianowi nagle wzrosła adrenalina.
-Jesteś już. Z tym mieczem na plecach wyglądasz jak jakiś najemny zabójca. Masz, zapal sobie. – Christian bez słowa usiadł, wziął skręta i zapalił uderzając o siebie dwoma krzemieniami. Zaciągnął się obficie...
Uchylił się instynktownie przed ciosem i ciął z obrotu grubego szlachcica między żebra. Kolejny cios nadszedł z góry, Christian zablokował i kopnął przeciwnika
w przyrodzenie, chłop skulił się i zwymiotował z bólu. Wszystko działo się tak szybko, ale mocno odurzony syn kowala walczył nie czując nawet, że z rozciętego uda cieknie krew. Był jak lis, który wpadł w sidła i próbował odgryźć sobie nogę. Uchylił się przed cięciem na odlew i ciął z piruetu w plecy oponenta. Odwrócił się i zdążył jeszcze ujrzeć lecącą w jego kierunku pięść...
* * *
Zaciągnął się i zakrztusił. Z zewnątrz dobiegały odgłosy padającego deszczu. Rozprawy nie pamiętał, było to dla niego nierzeczywiste, jak jakaś bajka. Ojciec nie stawił się na nią, nie chciał już widzieć syna.
Siedział w jaskini, niedaleko obozu. Jaskinia była głęboka i nieźle zamaskowana chaszczami. Była noc, w dodatku padał deszcz i nawet, jeżeli ktoś by ją odnalazł
i zapragnąłby wejść, zobaczyłby jedynie tlący się w ciemności koniec skręta, nieoświetlający niczego, a budzący złowrogie skojarzenia z dzikim zwierzem śpiącym z otwartym ślepiem...
* * *
Do Christiana powoli zaczęło docierać gdzie jest prowadzony. Zaczął rozumieć, że został skazany na piętnaście lat pracy w kopalni żelaza. O ucieczce nie było mowy. Podobno wcześniej skazany Grind swoją próbę opłacił śmiercią.
Dotarli do wysokiej palisady, w bramie stali strażnicy chroniący wejścia do obozu przylegającego do kopalni.
-No proszę, świeże mięso – powiedział jeden z nich na powitanie częstując chłopaka uderzeniem otwartej ręki w twarz. Christian, zatoczył się, pociemniało mu w oczach. Ktoś chwycił go za kark i zaciągnął do małego drewnianego domku. Strażnik zerwał jego czyste ubranie i wepchnął w ręce jakieś szmaty.
-Ubieraj się – rzucił krótko. Chłopak usłuchał i zobaczył jak mężczyzna wyciąga
z szafy skręta i zapalił. Christianowi mimowolnie otworzyły się usta. Strażnik to zobaczył, wyjął z szafy kilof uderzył chłopaka trzonkiem w żołądek. – nie dla psa kiełbasa. Jak zasłużysz to dostaniesz. – Powiedział i wyrzucił go razem z kilofem na zewnątrz. Natychmiast wziął go ze sobą inny.
-Widzę, ze kilof już masz, to teraz do roboty.
Christian pracował każdego dnia łupiąc kilofem w rudy żelaza jak pięćdziesięciu innych więźniów, nieraz obrywając za zbyt powolną pracę. Czasem jednak udawało mu zdobyć się skręta. Szybko znalazł jaskinię niedaleko obozu, którą wykorzystywał jako palarnię. Wymknięcie się do niej w nocy nie było problemem. Poznał też Marca, z którym wzajemnie dzielili się zdobytym towarem. Nie zauważył nawet jak się uzależnił.
-Cholera, trafiłem do najgorszego miejsca na świecie – skomentował 8 tygodnia pracy Christian, uderzając kilofem w rudę żelaza
-Zawsze mogłeś trafić na szafot – odpowiedział Marco.
-Nie wiem już co jest gorsze.
-Jeden ze strażników ma do sprzedania mocne skręty, po 10 monet za sztukę. Masz coś?
-8 monet, okradłem tego pakera, co pilnuje wejścia.
-To jest idiota, pewnie nawet nie zauważy, że mu złoto zniknęło. Ja mam 6. Weź je na przechowanie. - Christian włożył złoto do kieszeni, w tym samym momencie rozległ się dźwięk dzwonu oznaczający koniec pracy na dziś.
-To tamten gościu przy baraku, kup jednego skręta, ja pobiegnę już do jaskini
-Dobra, zaraz przyjdę. Zjaramy się mocno... – Odpowiedział Christian i podszedł do wskazanego strażnika.
-Słyszałem, że masz towar – rzucił.
Strażnik spojrzał na niego z góry
-Najpierw kasa.
-Mam – Powiedział chłopak, oddając 10 monet.
Strażnik wziął pieniądze i schował do kieszeni
-A towar? – Zapytał Christian
-Ach, proszę bardzo.
Chłopak nie zdążył się uchylić przed nadchodzącą pięścią. Upadł, tracąc na chwilę wzrok. Gdy go odzyskał, strażnika już nie było. Jeden z więźniów pomógł mu wstać.
-Nie jesteś pierwszym, którego oszukał... – Powiedział jeden z nich
-Lepiej rzuć to gówno, wykończy cię. Nie dostaniesz zielska i wpadniesz w szał. – Powiedział kolejny, barczysty.
Ale on ich nie słuchał. Pobiegł do jaskini.
-No, co tak długo? – Powiedział Marco – Masz towar?
Christian opowiedział, co się wydarzyło. Gdy skończył, dowiedział się kilku ciekawych rzeczy o strażniku i jego rodzinie.
-Ja go zabiję! – Krzyknął Marco i wybiegł z jaskini
* * *
Jego oczy były wpatrzone w ścianę jaskini. Ujrzał zdechłego borsuka i przypomniał sobie jak zobaczyli go po raz pierwszy. Marco był wtedy ostro zjarany i zaczął krzyczeć
o dziku. Uśmiechnął się błędnie do wspomnień.
Siedział w jaskini, niedaleko obozu. Jaskinia była głęboka i nieźle zamaskowana chaszczami. Była noc, w dodatku padał deszcz i nawet, jeżeli ktoś by ją odnalazł
i zapragnąłby wejść, zobaczyłby jedynie tlący się w ciemności koniec skręta, nieoświetlający niczego, a budzący złowrogie skojarzenia z dzikim zwierzem śpiącym z otwartym ślepiem...
* * *
Marco stał przywiązany do słupa pośrodku obozu. Zwołano wszystkich więźniów, którzy stanęli półkolem. Christian stał w pierwszym rzędzie, obgryzając paznokcie. Był blady niemal tak samo jak jego przyjaciel, który wyglądał jakby mu odciągnięto ze trzy litry krwi.
Podszedł strażnik, jedno oko zakrywała ogromna fioletowa opuchlizna. Rozwinął bicz. Zerwał koszulę z Marca, odsunął się na kilka metrów i uderzył. Rozległ się trzask a na plecach pojawił się długi, czerwony ślad krwi. Chłopak zagryzł zęby. Christian widział, że przyjaciel robi wszystko by nie wrzasnąć z bólu. Kolejne uderzenia to kolejne trzaski.
Po chwili całe plecy ociekały krwią. Przy ósmym uderzeniu karany wreszcie wrzasnął. Rozpadało się. Woda mieszała się z krwią tworząc czerwoną kałużę wokół słupa. Strażnik nadal uderzał. Marco wyginał się w najróżniejszych pozycjach, aż w końcu znieruchomiał. Lecz bicz nadal trzaskał.
Martwe ciało odwiązano od słupa i zostawiono. Wszystkich więźniów zapędzono do baraków.
Christian położył się na łóżku i patrzył w słomiane sklepienie pustym wzrokiem. Podszedł do niego ten barczysty, co próbował go wcześniej napomnieć.
-Jestem Kirk. – Przedstawił się, ale chłopak się nie odezwał, więc współwięzień kontynuował – wiesz, dlaczego Marco zginął? Przez to gówno, co palił. Był uzależniony, już niejeden raz powstrzymywaliśmy go od głupot, jak nie dostawał zielska. Nie popełnij też tego błędu...
Silne uderzenie z pięści w twarz powaliło ogromne ciało Kirka, który nawet nie zarejestrował momentu, w którym Christian wstał i go zaatakował. Barczysty wstał, ale nie oddał. Wytarł ręką krew cieknącą z nosa i powiedział tylko:
-Chciałem pomóc, ale jak widzę masz już ten sam problem, co on.
* * *
Zaciągnął się, zatapiając się coraz bardziej w świat wspomnień. Przypomniała mu się noc, gdy zakradł się do domu strażnika, który zabił Marca i brutalnie zamordował bijąc kamieniem w głowę. Ukradł mu wtedy 20 skrętów, które schował pod łóżkiem.
Siedział w jaskini, niedaleko obozu. Jaskinia była głęboka i nieźle zamaskowana chaszczami. Była noc, w dodatku padał deszcz i nawet, jeżeli ktoś by ją odnalazł
i zapragnąłby wejść, zobaczyłby jedynie tlący się w ciemności koniec skręta, nieoświetlający niczego, a budzący złowrogie skojarzenia z dzikim zwierzem śpiącym z otwartym ślepiem...
* * *
Więźniowie stali w szeregu po dwóch. Wtedy Christian po raz pierwszy ujrzał zarządcę obozu. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale jego zbroja od innych strażników różniła się tylko tym, że na napierśniku widniał rodowy herb z niedźwiedziem opartym
o drzewo.
-Ktoś z was zabił strażnika... – Wśród więźniów rozległy się pomruki – tego, który wczoraj biczował tego ćpuna, dlatego uważam, iż to zrobił ktoś z was w ramach odwetu. Ale nie obchodzi mnie kto.
Zaczął wyciągać z szeregu przypadkowe osoby. Uzbierał ich dziesięciu, wśród nich barczystego, który obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. Ominął za to Christiana.
Ta egzekucja nie była już tak czasochłonna jak poprzednia. Po prostu ścięto więźniom głowy i zawieszono na palach podpisanych tabliczką: „za morderstwo” w różnych punktach obozu. Głowa Kirka, znajdowała się w połowie drogi do jaskini, ale chłopak zaślepiony perspektywą „odlotu”, nie zauważał jej.
Z nikim nie rozmawiał, strasznie schudł, twarz wyglądała nie lepiej niż jedna z tych ściętych. Cały sens jego życia sprowadzał się do tego, aby wyrabiać normę w kopaniu żelaza, a następnie pójściu do jaskini. Było tak do pewnego momentu
-Christian!!! CO TY DO CHOLERY ROBISZ?! – Strażnik nachylał się nad chłopakiem, który nie mógł podnieść kilofa. Jeden z więźniów rzucił, że chyba jest chory, ale zarobił złamanie nosa.
-Hej! Wy dwaj, weźcie go do baraku. Niech sobie zdrowieje – strażnik wydał rozkazy i zaczął znów ponaglać więźniów.
-Co ci jest – zapytał młody chłopak, który przyniósł Christiana do baraku, ale nie uzyskał odpowiedzi, więc wzruszył ramionami i wyszedł.
Leżał cały dzień niemal bez ruchu. W końcu przyszli współwięźniowie, a jemu przypomniało się, że musi zapalić. Wstał z łóżka, wyciągnął skręta z kryjówki, nie zwracając uwagi, że inni to widzą. Zachwiał się, ale odzyskał równowagę i ruszył ku wyjściu. Drogę zastąpił mu ten sam chłopak, co go wcześniej przyniósł
-Kilofa nie możesz unieść, ale zjarać się możesz? Przykro mi kolego. Nie dzisiaj, padniesz po drodze, jesteś zbyt słaby.
-Przepuść mnie – słabym głosem powiedział schorowany, ale chłopak skrzyżował ręce na piersi i rzucił krótko, tonem ucinającym dyskusję:
-Nie...
Christian z niespodziewaną siłą odepchnął zagradzającego mu drogę, który nie utrzymał równowagi, przewrócił się i uderzył głową o drewniany róg łóżka. Chłopak leżał nie ruszając się. Ktoś podbiegł do niego, uderzył otwartą ręką w twarz coś krzycząc. Wciąż się nie ruszał. Christian chwycił się za głowę, bał się... Pobiegł do jaskini i tam, gdy zapalił, zapomniał
o tym, co zrobił...
* * *
Dziwił się, że takie rzeczy przypominają mu się właśnie teraz. Przypomniał sobie, że ktoś pobiegł do zarządcy, aby o wszystkim opowiedzieć, ale trafił na moment, gdy zabawiał się ze swoją żoną, która przyjechała odwiedzić męża. Nie wrócił do baraku, tylko przy wejściu do kopalni stanął kolejny pal z głową, podpisany: „za przeszkadzanie”. Christian przypomniał sobie, że kiedyś był synem kowala, ale zaraz musiał się zastanowić, czym jest „kowal”. Nie mogąc sobie przypomnieć, zaciągnął się kolejny raz.
Siedział w jaskini, niedaleko obozu. Jaskinia była głęboka i nieźle zamaskowana chaszczami. Była noc, w dodatku padał deszcz i nawet, jeżeli ktoś by ją odnalazł i zapragnąłby wejść, zobaczyłby jedynie tlący się w ciemności koniec skręta, nieoświetlający niczego, a budzący złowrogie skojarzenia z dzikim zwierzem śpiącym
z otwartym ślepiem...
* * *
Gdy wrócił, wszyscy już spali, ciało gdzieś sprzątnięto, umyto plamę krwi. On sam czuł się dużo lepiej, zwłaszcza, że nie pamiętał, co się stało. „To jednak nie wina zielska, wręcz odwrotnie” – pomyślał zadowolony i poszedł spać.
Następnego dnia nawet nie zauważył nowej głowy przy kopalni, zastanawiał się też, dlaczego wszyscy traktują go jak powietrze. Nie miał już problemów z kilofem, kopał, nie mogąc doczekać się nocy, gdy będzie mógł w spokoju zapalić. Pierwszy był w baraku
i zajrzał pod łóżko, ale nie znalazł nic. Wpadł w szał i zaczął niszczyć inne posłania szukając, choć jednego skręta. Rzucił się na pierwszego więźnia, który wszedł do pomieszczenia, przewrócił go i zaczął kopać po całym ciele. Ktoś uderzył go z pięści w twarz, upadł na łóżko, ale wstał i zaczął rzucać wszystkim, co wpadło mu w ręce. Oberwał jeszcze raz, znów upadł, tym razem ogłuchł chwilowo. Ktoś rzucił mu na pierś skręty i coś powiedział, ale Christian go nie słyszał. Wybiegł, mijając wymiotującego krwią chłopaka, którego wcześniej brutalnie pobił. Wybiegł by znów zapalić.
Kolejne dni przebiegały spokojnie. Przybyła duża grupa nowych więźniów, ale
w starych barakach nie było miejsca, więc dostali materiały i mieli sami sobie zbudować miejsce do zamieszkania. Nie potrafili się do tego zabrać. Wyglądało na to, że jeszcze nie wiedzieli gdzie trafili. Gdy kazano im kopać, kilku się postawiło i oświadczyło, ze nie będą. W ruch poszły bicze strażników i każdy pracował już bez słowa.
Christianowi zaczęły się kończyć skręty zabrane zamordowanemu strażnikowi i zaczął się zastanawiać skąd wziąć kolejne. Odpowiedź przyszła znienacka. Kolejnej nocy udał się do jaskini i zobaczył tam jednego z nowych.
-Hej stary! – Powiedział na powitanie – to twoja jaskinia?
Kiwnął głową, potwierdzając.
-Jestem Mario. Znalazłem tę jaskinię i skręty, ale nie martw się. Mam swój zapas. Udało mi się przemycić – młody chłopak uśmiechnął się szczerze. Mógł być co najwyżej
w wieku Christiana. Nie wyglądał na silnego. Gdy wyciągnął ze spodni dziesięć skrętów, rezydentowi groty zaświeciły się oczy. Usiadł obok niego. Chłopiec zaczął opowiadać jak trafił do tego miejsca, ale nie był słuchany. „Gospodarz” za plecami wymacał dość duży kamień. Czekał na odpowiedni moment. Mario zaczął mówić jak stracił matkę. Christian zamyślił się, też stracił matkę. Zmarła przy porodzie…
-Co tam chowasz za plecami? Jak masz jeszcze towar, to dawaj – powiedział młody
i uśmiechnął się. Ten uśmiech zastygł na jego twarzy, gdy został uderzony kamieniem w potylicę. Christian zakopał ciało daleko od jaskini, wcześniej dokładnie przeszukując chłopaka. Miał znów zapas Górskiego Ziela.
Jeden z nowych próbował zagadać do Christiana, ale zarobił uderzenie pięścią w policzek. Po raz pierwszy dostał karę pięciu batów. Już przy pierwszym wrzeszczał jak opętany, więc skończyło się na trzech.
Wrócił do baraku i był zły na strażnika, ale pamiętał, co się stało z jednym z więźniów. Nie mógł przypomnieć sobie jego imienia. Wiedział tylko, że został zabity za karę, ale nie pamiętał za co.
Gdy następnego dnia biegł do jaskini, księżyc był w nowiu i potknął się o coś. Pomacał ręką w tamtym miejscu i stwierdził, ze to jakaś czaszka. Zastanawiał się, skąd się tam wzięła. Przy kopalni ujrzał kolejną na drewnianym palu. Była też tabliczka z jakimiś znakami, których nie umiał odczytać.
* * *
Zauważył, że z zapasu Maria zostały zaledwie trzy skręty. Ale o tym pomyśli jutro. Teraz kończył już palić. Spojrzał na zdechłego borsuka, który zdążył już się trochę rozłożyć i stwierdził, ze faktycznie wygląda nieco jak dzik. Usłyszał dziwny szelest, ale nie wystraszył się…
Znów się zakrztusił. Poczuł skurcz w okolicach krtani. Wypuścił zielony dym i chciał się zaciągnąć, ale nie mógł. Skręt wypadł mu z ręki i zgasł. Christian wstał i próbował wciągnąć powietrze. Stracił równowagę, przewrócił się. Jego twarz zaczęła się robić fioletowa. Wierzgał nogami i po chwili znieruchomiał. Stracił rodziców, wolność, przyjaciół i gdy wydawało się, że już niczego nie można mu odebrać, odebrano mu życie…
Leżał martwy w jaskini, niedaleko obozu. Jaskinia była głęboka i nieźle zamaskowana chaszczami. Była noc, w dodatku padał deszcz i nawet, jeżeli ktoś by ją odnalazł i zapragnąłby wejść, nie zobaczyłby nic w absolutnej ciemności…
KONIEC