A oto i efekt mojego dzisiejszego natchnienia. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i chociaż trochę się spodoba. Z góry dziękuję i prosiłbym o ocenę
RevertZłe Ziemie„Mroczne czasy nastały” – zapewne tak zacząłby swoją opowieść jeden z elfich tragików.
Ja swoją zacznę inaczej. Czasy były dobre. Król mógł się pochwalić pełnym skarbcem, zadowolonymi twarzami swych poddanych oraz szczelnymi granicami pilnowanymi przez sowicie opłacanych żołnierzy. Doskonale prosperujące państwo utrzymywało się z podatków płaconych przez chłopów i mieszczan. Nie powiem, że sprawiało im to przyjemność mimo to byli zadowoleni z posiadanej ziemi i zakładów. Kruszce z kopalni wydobywali odpowiednio zarabiający górnicy ochraniani przez znakomitych strażników. Pieczę nad wszystkim sprawowali poniekąd uczciwi urzędnicy i zarządcy. Jednak jak to w życiu bywa, nic nie trwa wiecznie. Dobry król umarł nie zostawiając po sobie potomka, a wraz z nim zginęło niemal wszystko co dobre. „Umarł król, niech żyje król” – jak to powiedzieli szubrawcy wynoszący nowego władcę na tron. Draton – bo tak miał na imię nowy władca, nie był już tak wspaniałym i wyrozumiałym człowiekiem jak jego poprzednik. W kilka miesięcy od jego wyboru zdołał zmienić państwo w coś czym nigdy nie powinno się stać. Wypowiedzenie pierwszej wojny jednemu z naszych sąsiadów było tylko początkiem cierpień całego narodu. Początkiem osi zła i rozpaczy jaka nadciągnęła na Artanaum…Rok 1755, Królestwo Artanaum, Obóz przesiedleńców pod murami Araxy.
Był ciemny, pochmurny dzień. Patrząc na ziemię, można było zauważyć pozostałości wczorajszej ulewy. Setki stóp człapiących po rozmokłej, czarnej ziemi tworzyły coraz większą breję. Podczas podróży kilka osób wylądowało na ziemi brudząc i tak już nie wyglądające wspaniale ubrania. Idąc wraz z rodziną starałem się omijać spore kałuże pełne wody i błota, i jak najszybciej dotrzeć do celu. Co chwilę jeden ze strażników poganiał idących tak jakby robił łaskę, że raczy wskazać nam drogę i eskortować maszerujący tłum. Z głębi lasu rosnącego nieopodal dało się czuć straszny fetor palonych ciał i śmiechy wojaków, znajdujących przy trupach jakieś mniej lub więcej warte błyskotki. Nie wyglądali na niezadowolonych jednak nie zazdrościłem im tego zadania. Na myśl o poczerniałych twarzach ludzi wybitych przez zarazę... O układaniu ich na stosy... Stawałem się nerwowy i roztrzęsiony. Za dużo takich widziałem w mojej rodzinnej wiosce. Nagle na uboczu zobaczyłem herolda ubranego w czerwono-czarną szatę, odczytującego coś w kółko z kartki. Przyśpieszyłem kroku i wyprzedziłem kilku ludzi tak abym mógł dobrze usłyszeć co mówi krzykacz.
- „Nasz miłościwie panujący król Draton, pan Artanaum, rezydujący w mieście Araxa, ogłasza, że od dzisiaj obywatele posiadający jakikolwiek zarobek są zobowiązani płacić dodatkowe 5% podatku na rzecz państwa i walczącej za nasz dobrobyt armii.” Herold kończąc spojrzał przez chwilę na mnie nie ukrywając grymasu obrzydzenia odczuwanego zarówno do mnie jak i do innych ludzi wysiedlanych z miejsc ogarniętych przez plagę, po czym zaczął czytać znowu tę samą formułę.
- Cholerne podatki, ten pożal się Boże król chce do końca wyniszczyć kraj- odezwał się nagle zza mych pleców ojciec.
- Spokojnie tato. Na takie uwagi też jest paragraf. A ja chciałbym abyśmy doszli do Araxy wszyscy cali i zdrowi- uspokoiłem zdenerwowanego rodzica po czym do dyskusji włączyła się mama.
- Revert ma rację kochanie. Nie mów takich rzeczy kiedy kręci się tu tylu strażników i żołnierzy.
- Dobrze, już dobrze. Po prostu nie mogę wytrzymać przerażającego widoku jakim jest powolny rozpad tego państwa- powiedział ojciec, gdy drogę przestąpił nam strażnik.
- W lewo! Skręcać w lewo!- krzyczał strażnik
- Czemu? Nie idziemy do miasta?- zapytałem patrząc na masę ludzi przed nami, których nie zatrzymali strażnicy.
- Nie, nie idziecie. W mieście jest już za dużo przesiedleńców, a tutaj jak wzrokiem sięgnąć jest was jeszcze więcej- odpowiedział żwawo strażnik patrząc na tłum jaki był za nami. Na razie zatrzymacie się tu. A teraz ruchy!
Ludność powoli przesuwała się w kierunku wskazanym przez mundurowych. Teren wydzielony dla reszty uchodźców rozciągał się od bramy miasta aż do rogu gdzie południowa zapora stykała się z zachodnią. Z północy chronił, a w zasadzie odgradzał nas mur miasta, zaś z pozostałych trzech stron żelazne kraty. Obóz był obskurny, warunki niewiele lepsze niż w jenieckich więzieniach, które nie raz widziało się po wygranej przez „nasze” wojska bitwie. Jednakże wiejska ludność i tak była zadowolona, w tym i ja. To co plaga z południa zrobiła ze sporą ilością ludzi oraz zwierząt nie jest na pewno przyjemnym wspomnieniem i cieszyłem się bardzo, że w końcu uciekliśmy z zainfekowanych ziem. W kilka godzin gwar i raban exodusu ucichły. Ludzie znaleźli swoje miejsca. Niektórzy jedli jedzenie, rozdawane przez wojsko zza krat. Inni próbowali coś przyrządzić z danych im składników. Jeszcze inni spali lub grali w kości. Mnie jednak najbardziej zaciekawili chłopi trenujący walkę tuż przy ogrodzeniu. Przez jakiś czas patrzyłem na starych i młodych rolników nieudolnie próbujących machać drewnianym mieczem albo toporem. Niektórym wychodziło to lepiej, a niektórym gorzej. W pewnym momencie stwierdziłem, że żaden z nich nie zapowiada się na takiego wojownika, jak Ci ważniacy w lśniących zbrojach.
W końcu podszedłem do jednego z wieśniaków, który mógłby uchodzić za mojego rówieśnika.
- Czemuż tak trenujecie?- zapytałem. ÂŻadnej ładnej dziewki, przed którą popisać by się można było tu nie widzę.
- A tak. Nie ma tu za urodziwych kobiet. A to dlatego, że strażnicy co ładniejsze do miasta zabrali. Przypatrzyłem się. A co do twego pytania. To trenujem tutaj czekając na rekrutujących- odpowiedział wieśniak starając się złożyć składne zdania.
- Rekrutujących?
- A tak… rekrutujących. Ponoć król kazał na gwałt armie zwiększać. To myślim, że wśród uchodźców też bedo chętnych do wojaczki szukać.
W tym właśnie momencie drzwi umieszczone w bramach miasta otworzyły się, a zza nich wyszedł wysoki, bardzo dobrze zbudowany mężczyzna w towarzystwie dziesięciu żołnierzy. Niektórzy z wysiedleńców zbiegli się do krat w nadziei, że wojsko ponownie będzie rozdawać jedzenie. Jednak po chwili większość z nich odchodziła rozczarowana.
Wysoki mężczyzna trzymający kawałek papieru zaczął przyglądać się wieśniakom. W pewnym momencie spojrzał na trenujących, którzy próbowali popisać się przed żołnierzem, jednak w efekcie ich ruchy wyglądały jeszcze bardziej komicznie.
- Cholera! Nie machajcie tymi kijami, bo niedobrze się człowiekowi robi!- krzyknął mężczyzna po chwili oględzin. Chyba tu za dużo nie narekrutujemy- powiedział po chwili zwracając się do swoich żołnierzy. Następnie mocarz poparzył na mnie i zbliżył się nieznacznie do oddzielających nas krat.
- Ty tam! Jako jedyny nie masz tego głupiego wyrazu twarzy i nie próbujesz robić z siebie jeszcze większego idioty tymi „demonstracjami”- tu przez chwilę mężczyzna znów spojrzał w stronę speszonych chłopów po czym z powrotem zwrócił się do mnie. Umiesz walczyć?- zapytał.
Ja natomiast patrzyłem na jego zbroję i malunki na naramiennikach starając się odgadnąć rangę żołnierza.
- Pytałem o coś?! Umiesz walczyć?!- mężczyzna ponowił pytanie.
- Umiem- odpowiedziałem krótko. Jednak nie wiem jak wypadną me skromne umiejętności przy pana oczekiwaniach.
- No proszę. I nawet wysłowić się potrafi. Dobrze, bardzo dobrze- powiedział żołnierz. Jestem Alrat, dziesiętnik straży miejskiej. I staram się wśród tego motłochu zwerbować chociaż kilku godnych uwagi ludzi. Jednego już mam- powiedział po czym ruszył wzdłuż krat kierując się do bramy prowizorycznego obozu.
- O co jeśli nie zechcę?- spytałem ruszając za wojownikiem.
- Haha! Słyszeliście chłopcy?- zapytał z uśmiechem na ustach. Tu nie chodzi o to czy chcesz czy nie chcesz. Król każe nam rekrutować to rekrutujemy. Służba jest przymusowa o ile cię wybierzemy, a ty nie skończysz 45 lat. To dla ciebie spora szansa aby wybić się z tego tłumu prostaków. A poza tym… plaga nie wybiera. Uśmierca absolutnie każdego kto jest mniej odporny lub słaby. Jednak wciąż najbezpieczniej jest w mieście. Nie miałeś tyle szczęścia aby się tam znaleźć ale teraz los daje ci drugą szansę- mówił dziesiętnik cały czas spoglądając za kraty w poszukiwaniu młodych wieśniaków potrafiących unieść miecz. Powinieneś rwać się do walki za ojczyznę. W końcu zostałeś zabrany ze swojej farmy przez plagę wywołaną bądź co bądź przez naszego wroga- ciągnął żołnierz.
Nie odpowiedziałem nic. Słyszałem coś o plotkach jakoby to Tetreńscy alchemicy wynaleźli tę straszliwą chorobę i zarazili nią nasze spichlerze. Nie wiedziałem jednak czy to prawda czy kolejna prowokacja mająca zachęcać ludzi do wstępowania do armii. Chociaż z drugiej strony wstęp do armii i tak jest przymusowy…
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę w co się wplątałem. Służba w wojsku z pewnością była dużą szansą na odnalezienie się w świecie ogarniętym wojną ale z drugiej strony nie chciałem rozstawać się z rodzicami.
- A co z moją rodziną?- zapytałem niepewnie.
- Z rodziną? Zostaną tu dopóki niebezpieczeństwo nie zostanie zażegnane. Rzecz jasna będziesz mógł ich odwiedzać w wolnym czasie i przynosić im czego tam potrzebują- odpowiedział dziesiętnik.
- Tylko tyle?- spytałem bardzo zaniepokojony.
- Ech… cóż, prawo powinno być równe dla wszystkich ale gdy pokażesz co umiesz, być może będzie możliwość przeniesienia twojej rodziny do schronisk w mieście. No chyba, że będzie cię stać na pokój w zajeździe- powiedział stosunkowo spokojnym głosem strażnik miejski. A duża ta twoja rodzina?- spytał
- Cóż. Matka i ojciec.
- A starzy, czy młodzi?
- Po 50 lat mają tak więc jeszcze są w miarę bezpieczni. Starszych zabija plaga.
- O tak… nawet nie wiesz chłopcze ilu starców ostatnio musieli spalić moi ludzie. Słaby organizm nie przetrwa. Ale dość już o tym!- wtrącił strażnik dochodząc do bram prowizorycznego obozu. Mocarz wszedł pierwszy, a za nim jego dziesięcioosobowa świta.
- Dobra, chłopaki. Niech 5 idzie w lewo i 5 w prawo. Przyprowadźcie mi tu każdego mężczyznę który nie wygląda na idiotę i ma krzepę w łapskach- powiedział dziesiętnik po czym sam oparł się o kraty patrząc na pustą jeszcze listę, którą dzierżył w dłoniach. Podejdź tu eee… jak ty się w ogóle nazywasz?- żołnierz zwrócił się do mnie.
- Revert, syn Ferta- odpowiedziałem krótko.
- Dobrze, Revertcie, synu Ferta- mówił powoli zapisując coś na kartce papieru. Tu podpisz- powiedział po czym wręczył mi kartkę i pióro z atramentem. Umiesz pisać? Jeśli nie to postaw krzyżyk.
Patrzyłem na pustą listę i starałem się ogarnąć jakie zmiany w mym poniekąd spokojnym życiu zafunduje mi armia bądź straż. Me rozmyślania przerwał mi głos dziesiętnika:
- Podpisuj chłopcze. Ile jeszcze mam czekać? Państwo cię potrzebuje i od służby się nie wymigasz- usłyszałem z ust strażnika po czym złożyłem podpis na liście.
- Dooobrze- ciągnął wojownik patrząc na kartkę. Teraz idź i pożegnaj się z rodziną. Jesteś świeżym uchodźcą tak więc za wielkiego bagażu nie masz. Wróć tu za 10 minut i nie próbuj się chować bo i tak cię znajdziemy- powiedział strażnik.
Od dziesiętnika poszedłem prosto do namiotu rodziców.
- Matko, ojcze…- zacząłem
- Tak synu?- odpowiedziała matka podrywając się spokojnie z ziemi.
- Muszę iść do miasta. Niebawem wrócę aby was odwiedzić- powiedziałem z trudem.
- Co też mówisz?- spytał ojciec wyłaniający się spod namiotu.
- Do obozu przybyła rekrutacja. Zwerbowali mnie. Niestety jest to przymusowe. Państwo upomina się o mnie.
- Państwo!- krzyknął Fert. Ta kupa ziemi gdzie monumentalne miasta łączą się że zgliszczami nazywasz państwem?!- dodał głośno. Jak myślisz przez kogo opuściliśmy dom i teraz jesteśmy tutaj? Otóż powiem ci synu. Właśnie przez państwo, rządzone przez tyrana dla którego liczy się pełny skarbiec i szerokie granice. Nie raz heroldowie krzyczą o tych sławetnych i bohaterskich zwycięstwach armii. O tym, że za panowania Dratona państwo powiększyło się o połowę. Tak, owszem. Ale dlaczego nie powiedzą o tym, że do tej pory przez tą jego wojnę zginęło ok. trzy tysiące cywilów? Mieszczan i Wieśniaków, takich jak my, że już o żołnierzach nie wspomnę. Mam ci powiedzieć ile to procent wszystkich ludzi w państwie? Około 5% chłopcze!
- Masz rację ojcze. Jednak nie można już nic zrobić. Król rozkazał rozpocząć pobór do armii. Jeśli nie dostaliby mnie dzisiaj to za dwa dni. Postaram się wykonywać obowiązek jak najlepiej i często was odwiedzać. Mam nadzieję, że ta prowizorka długo nie potrwa- powiedziałem, po czym bez zbędnych emocji pożegnałem się z rodziną i zwróciłem się w stronę murów. Nie chciałem aby szli że mną. To jeszcze bardziej potęgowałoby żal i smutek. Przy bramie obozowej spotkałem ponownie dziesiętnika Alrata i jego ludzi. Oprócz mnie było tu jeszcze 4 młodych ludzi, których strażnikom też udało się zwerbować.
- Pięciu. Cóż. Liczyłem na więcej… znacznie więcej po takiej sporej grupie uchodźców ale może jakoś sobie poradzimy- powiedział dziesiętnik patrząc na nas. Cholera by to wzięła- dodał tym razem patrząc na stojących na uboczu wieśniaków, których to praktyki tak skomentował jakiś czas temu. Wziąć też ich- powiedział że zrezygnowaniem. Ktoś musi stać w pierwszych szeregach- dodał po czym zaczął otwierać bramę. Za kilka minut opuściliśmy obóz, a ja starałem się wypatrzeć rodziców wśród gapiącego się tłumu…
All Rights Reserved.