Pisaliście, że za mało ostrych słów...A właśnie bałem się, ze jeśli użyję ich za dużo, bo będziecie na to narzekać.
No cóż, w kolejnej części, którą udało mi się napisać w dość krótkim odstępie czasu (co jest dla mnie dosyć rzadkie), będzie ich więcej - i być może dadzą większego uroku mojemu opowiadaniu.
Jeszcze raz życzę miłej lektury i dziękuję za wszystkie komentarze, krytyki i oceny.
____________________________
Strefa od pierwszych chwil nie zachwycała. Wszędzie smród, brud i ubóstwo, które, jak mogłoby się zdawać, chyba bardziej miały upiększać to miejsce, niżby je oszpecać. Szedłem sobie ścieżką, która, jeśli wierzyć słowom tego bufona w berecie, prowadziła do tego… Starego Obozu? Wreszcie przede mną ukazała się jakaś drewniana brama, a na niej dwójka kretynów. Co mi szkodzi, myślę. Wbijam na górę do braci i od razu pierwszy z brzegu zaczyna coś do mnie pierdolić:
- To ciebie dzisiaj rano wrzucili do tego szamba pełnego niewyżytych gejów i murzynów?
Widzę, że koleś na poziomie, rozmowa może się okazać nader ciekawa
- Niby mnie – odpowiadam bez namysłu, jak zawsze zgrywając twardziela, nawet teraz, gdy nie mam przy sobie żadnego miecza lub szpadla.
- Bob lubi kotów.
- Kim jest Bob? – pytam, gdyż to imię od samego początku przypadło mi do gustu. Wprawdzie nie wiedziałem, iż właściciel tego imienia to skurwiel jakich tu mało, ale… Nowy jestem, co mam zrobić? Każdy musi mieć przyjaciół, szczególnie w miejscu, gdzie sami mężczyźni muszą odprawiać wspólną orgię. Nie mogłem przecież zostać wyrzutkiem.
- Sam się przekonasz, kochasiu, jak zawitasz w obozie Gonzalesa – uśmiechnął się do mnie podobnie, jak mój wujek w pamiętny dzień świąt na cześć… sam nie pamiętam już czego.
- Są tu jakieś inne zbiorniki szajbusów?
- No ba, a co ty żeś myślał? Tu pełny serwis, nie ma bata. Myślałeś, że tylko Bob jest główną atrakcją? Prócz Starego Obozu jest jeszcze ten cały obóz Stalkerów. Chuj wi, kiedy się tu pojawili, ważne, że to właśnie teraz przez nich dostaję pierdolca. Muszę dzień i noc się czaić, by te nie wychędożone bambusy nie wdarły się na plac wymian. Wisz, jak to męczy?
O matulu, kolejny laluś, który myśli, że obchodzą mnie jego problemy. Co to ja, kurwa, jestem? Gorąca linia? Może mam go jeszcze pocieszyć i pogłaskać po jajkach? Z każdą chwilą coraz bardziej żałuję, że jednak te trzy fajansy nie dobiły mnie…
- I? – jestem już na tyle zniecierpliwiony, że mam ochotę już iść do tego ich obozu.
- No i obóz kultu. Tam to już dupa blada, jak wejdziesz. Nie ma mowy, byś po odwiedzinach ich siedziby nadal pozostawał prawiczkiem. Mieszka tam od cholery Jamajczyków i murzynów, a wszyscy skupieni wokół ich świętego bóstwa.
Widząc, że gość zaczyna już powoli nudzić, postanowiłem olać go i sobie pójść. Jak się okazało, nie był to zbyt dobry pomysł. Facet oczekiwał zapłaty za te beznadziejne informacje, a ja sobie po prostu poszedłem. Reakcja była oczywista.
- Ty skurwielu, wracaj! – krzyknął strażnik.
Od razu skoczyłem z drabiny i przebiegłem przez bramę, kierując się dalej ścieżką. Nagle się zatrzymuję i oglądam za siebie.
- O kurwa – zbladłem.
Niczym stado słoni, jeden z moich nowych wielbicieli parł ku mnie z wyciągniętym mieczem i krzyczał coś, co zaczynało się na k, p i s. Nie wiem, co dokładnie mówił, gdyż w tej chwili bardziej musiałem się skupić na ucieczce. Trwało to może trzy minuty, może mniej, ale w tak szybkim tempie dobiegłem do jakiegoś przesmyku. Widzę – trup se widzi. Podchodzę, już całkiem spokojny, i przyglądam się mu. Pacnąłem go ręką i myślę, rekwizyt. Już nawet na szkieletach oszczędzali. Odwracam wzrok ku ziemi i widzę - jakieś żelastwo.
- No, to teraz ja tu rządzę. Czas skopać trochę tyłków.
Sięgam po miecz, wyciągam go z ziemi i robię nim kilka młynków. Wiem, że w tej chwili narodził się nowy ja, który odmieni to miejsce nie do poznania. Idę dalej ścieżką, która wreszcie zaprowadza mnie ku obrzeżom małego lasu. Stoi tam dwójka mężczyzn, którzy znacznie różnili się od tych, których dotąd widziałem.
- Czego? – przywitał się dosyć miło jak na te klimaty jeden z nich.
- Ano – zaczynam, ale dopiero teraz dochodzę do wniosku, że sam nie wiem, po co do nich podszedłem. Z braku laku i mądrych pytań walę to, co mi przyszło do głowy – Może macie dla mnie jakieś rady?
- Oj, chłopaczku, ty nie tutejszy? Jedyne, co ci powiem, to trzymaj się z dala od lasów. Może nie ma tam zmutowanych wilków i dzików, ale i tak, co jak co, niektóre bestie potrafią odgryźć znaczną część dupska. A wiesz co jest najgorsze? To, co musimy tu żreć. Jesteśmy myśliwymi, a jeść coś trzeba. Najlepszym łupem są te kuropodobne gówna, które skrzeczą jak moja świętej pamięci matka w łóżku. Ich mięso nie jest pierwszych lotów, bowiem smakuje jak orkowe wymiociny. Jednak to jeszcze pikuś. Mówię ci, wystrzegaj się tego szajstwa, póki możesz, a żryj w ostateczności. Wystarczy jeden kawałek, a sraczka gwarantowana.
Informacja ta była nader wartościowa, gdyż mógłbym to jeszcze kiedyś wykorzystać. Zastanowiłem się nad ich przynależnością – murzynami nie byli, jamajskich czap też nie posiadali, a ich kombinezony nie wskazywały, by skumali się kółkiem różańcowym Gonzalesa.
- Jesteście Stalkerami? – pytam, choć i tak wiem, że jest to niepotrzebne, bo prawda jest oczywista.
- Prawie. Czekamy, aż nasz dowódca awansuje nas na pełnoprawnych Stalkerów.
- A kim jest ten wasz wódz?
- Zwie się Bruce Lee, podobno był kiedyś generałem cesarza. Więcej ci nie powiem, bo sam gówno wiem na ten temat. Pójdź do Nowego Obozu, popytaj, pouśmiechaj się ładnie, a nuż dowiesz się coś więcej.
Uznałem, że rozmowa powinna się na tym skończyć, a Stary Obóz zaszczycić wreszcie moją zacną osobą. Nie zwlekając więc, ruszyłem, jednakże po drodze natknąłem się na jakieś ,,cóś”, co latało i bzykało. Ni to przerośnięty komar, ni inne badziewie, a buczy jak przyzwoity bączek. Sięgam po mój zdobyty niedawno miecz i myślę, jak go zaatakować. Nagle wpadam na genialny pomysł! Podturlam się do niego! Nie wiem, co się działo potem. Nagle leżę na ziemi i widzę, jak z żądła tego obrzydlistwa wyciekają jakieś organy i zielonkawa krew. Niezły jestem, chwalę się w duchu. Próbuję wstać, ale dopiero w tej chwili czuję, że jakiś wsiur grzebie mi gaciach.
- Co jest do cholery…? – zdziwiłem się.
- A idź Ty, Zbychu, mówiłem, że ten gnojek nic nie ma. A ty mi jeszcze kazałeś zaglądać do jego spodni.
- Kot? – pyta ten drugi.
- Kot.
- To wywal go do rzeki.
- Nie będę go brał do rąk, nie wiadomo gdzie się tarzał.
- ÂŁapy precz, bo nogi z dupy powyrywam! – krzyczę zrywając się na równe nogi.
Bałem się tylko dwóch rzeczy – że zajrzeli tam, gdzie nie trzeba, oraz o moje skręty, o których, na miłość boską, całkowicie zapomniałem. Możliwe, że tylko one będą moim źródłem gotówki podczas pierwszych dni w tej oborze.
- Obudziła się królewna – rzekł z ironią jeden ze strażników mostu, za którym można było już zobaczyć fortyfikacje obozu. Ze słów mohera zapewne Starego. – Won stąd, i to już, obdartusie.
ÂŁapię mój miecz leżący na ziemi i chowam go za pas. Policzyłbym się z nimi bez problemu, ale czas mnie gonił. List już chyba wysechł, tak samo dragi, więc powinienem czym prędzej udać się do jakiegoś kupca i do tych magików za dychę. Przechodzę dumny po kładce i po kryjomu pokazuję im fagasa. To sprawiło, że dotarcie do bram obozu wymagało ode mnie i moich nóg tylko czterech sekund. Moim oczom ukazał się to, czego mogłem się spodziewać: jeden wielki bajzel, na którego czele stał znajomy mi Price oraz kilku imbecylów, którzy myślą, że tu rządzą. Trochę dalej widniało kolejne przejście pilnowane przez strażników, jednakże Ci wydawali się bardziej ,,oporni”. To no tera pytanie: co mam, kurwa, tutaj robić? Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle jakiś men dał mi kilof i kazał zapieprzać do jakiejś kopalni, bym se pomachał trochę i zarabiał na utrzymanie tego ,,domu spokojnej starości”. Nim zrobiłem pierwszy krok ku mej karierze, jakiś plastuś, gębą podobny do Kena, podlazł do mnie i zaczął do mnie mówić:
- Jesteś tu nowy, co?
A Ty jesteś pojebany, co?, myślę, nie mogąc zrozumieć, jak tacy idioci doszli tutaj do czegokolwiek. Jego pancerz wskazywał, iż musiał być jednym z ,,ważniejszych” tutaj, a jak na razie nie warto było takim podpadać
- Czego ty cholero ode mnie chcesz? Nie, nie kupię badziewia, które próbujesz mi wcisnąć.
- Chcę Ci tylko zaproponować ochronę. Bez niej nie minie nawet dziesięć minut, jak jakiś kaczorek zaprowadzi cię do swojej chaty, niekoniecznie za twoją zgodą, i tam sobie porozmawiacie sam na sam.
Pogrzebałem w kieszeniach moich spodni i znalazłem dziwny, niebieski, błyszczący kamyczek. Rzuciłem mu go, nie wiedząc nawet, czy ma on jakąkolwiek wartość.
- ÂŻebrze się przed miastem, a nie w środku. A teraz zjeżdżaj stąd – wypaliłem mu, po czym ruszyłem dalej.
Nie patrząc nawet na Price’a, przeszedłem obok miejsca, gdzie siedział – chyba przed swoim domem, dupy nie dam – i zjawiłem się tuż obok faceta, który psykiem przypominał mi cygana. Zbroja ów człeka wskazywała, że zajmował jeszcze większą pozycję w hierarchii całego tego burdelu dla panów, który nazywają Starym Obozem.
- Szukasz czegoś, moje dziecko? – spytał spokojnym głosem.
- Tak.
- A można wiedzieć czego? Bo chyba nawet nie wiesz, gdzie próbujesz zaprowadzić to swoje dupsko.
- Prócz jakieś flaszki wódki i panienki, to chętnie porozmawiałbym z magami, którzy, o ile mnie pamięć nie zawodzi, a z nią jest ciężko, siedzą sobie w tym waszym zamku.
- Co cię do nich sprowadza?
- A chuj cię to, wpuścisz mnie, czy nie? – Jego pytania coraz bardziej mnie denerwowały. Nie jestem, kurwa, w Milionerach, by mu odpowiadać na wszystko.
- A jak sądzisz, gieroju? Nie zjebali mnie jeszcze na tyle, bym pozwolił wejść do zamku jakiemuś cwaniaczkowi, wyglądającemu jak moje spodnie po wczorajszej bibie u Gonzalesa.
- Jest coś, co bym musiał zrobić, byś mnie jednak tam wpuścił? – zapytałem od niechcenia, wiedząc jaka będzie odpowiedź tego fajfusa.
- Znalazłoby się coś, mój skarbeńku. – Tym stwierdzeniem zadziwił mnie. Możliwe, że jednak umówię się na randkę z czarodziejami szybciej, niż mogłem się tego spodziewać.
- No to wal, czego ci trza?
- W obozie kręci się jeden ze Stalkerów. Jest kurierem magów i trudno się go pozbyć, reszta nie powinna cię obchodzić. Twoim zadaniem jest zaciągnięcie go w jakieś krzoki za Starym Obozem i udupienie go.
- Co, jeśli nie będzie chciał nawet ruszyć tyłka z miejsca?
- Matulu, co za debil… - rzekł sobie pod nosem strażnik sądząc, że nie usłyszę tego. – To pierdolnij go kamieniem w mordę, wtedy sam się przekonasz, jaki będzie tego efekt – powiedział już normalnym głosem, acz trochę rozdrażnionym.
Czułem to – w tym był jakiś haczyk. Zlecenie mogło się okazać niezbyt trudne, aczkolwiek ta fujara coś przede mną ukrywała… Uśmiechnąłem się do niego.
- To jak? – Cygan, co można było zauważyć, był już znudzony moim towarzystwem. Jednakże był już myśli, że pomogę mu rozwiązać jego problem. Postanowiłem nie dać mu tej satysfakcji.
- Cmoknij mnie w pompkę, cwelu.
Nie obyło się bez ucieczki. Na szczęście wokół było pełno szałasów, gdzie łatwo się schowałem przed siepaczami tego bambusa. Chyba czas się czymś zająć. Może porozmawiam sobie z tym Stalkerem? Ale nie, wpierw załatwię sobie wejściówkę do zamku, zapewne ten szurnięty moher znowu mi coś zaproponuje… Warto jednak było na samym początku skołować trochę szmalu, browara i dowiedzieć się, kim jest i gdzie jest ten cały Bob…