Dziękuję za kolejne oceny, jednak chciałbym poruszyć pewną kwestię, a mianowicie...
oceny krytyczne są potrzebne: każdy ma prawo do własnego zdania, każdemu może coś się nie podobać... ale ludzie, weźcie powiedzcie co jest nie tak, a nie piszecie: minusy - nudne. Konkretnie odnoszę się tutaj do Rhamiego:
Błędów nie zobaczyłem zbyt wiele, ale są.
skoro tak, to moze mi je wskażesz?
Opisy nadal są ubogie,
Wskaż opis, który Ci się nie podoba, bo w ten sposób mi nie pomagasz :/
opisy walki nie zmieniły się
lol? może mi powiesz, gdzie znalazłeś dwa takie same opisy walki?
Nie pisze tego dlatego, bo jestem zły/zraniłeś moją dumę/uraziłeś swoją oceną, ale jeśli już coś krytykujesz, powinieneś konkretnie to uargumentować... ocena krytyczna jest dobra, bo mogę dostrzec błędy, których sam nie widzę, zmienić to na dobre to, co jest złe; dlatego od krytyka oczekuję konkretów, a nie rzucanych haseł typu "nudne". Jeśli już, to powiedz co jest nudne, bo nie rozumiem. Fabuła? akcja? dialogi?
Liczę, że ocena następnej części pomoże mi w jakiś sposób...
Zapraszam do lektury i oceny.
ÂŚledztwo-Czego tu? – warknął obdartus.
Alexis rano wstał, zjadł śniadanie i od razu skierował się do knajpy w porcie. Zatrzymaj go jednak jakiś typek z bliznami na twarzy.
-Kim jesteś? – spytał młodzieniec.
-Moe – odparł człowiek.
-Chcę wejść – rzekł. – A co, nie widać?
-Nie tak szybko. Dasz mi najpierw 100 sztuk złota.
-Chyba śnisz.
-Tyle kosztuje wejściówka.
-Ty ją sobie chyba wymyśliłeś, co?
-Jakbyś zgadł – mężczyzna uśmiechną się zjadliwie. – No cóż… Jeśli nie chcesz zapłacić wejściówki, to .... – Mówiąc to zaatakował, wyjmując swoją drewnianą pałkę. Alexis, który zupełnie się tego nie spodziewał, nie zareagował i otrzymał solidny cios w brzuch. Wygiął się, a wtedy mężczyzna uderzył go w plecy. Młodzieniec upadł na ziemię.
-Już nie jesteś taki mądry, prawda?
Alexis krztusząc się i dławiąc stanął na drżących nogach.
-Ty draniu – powiedział. – Pożałujesz – z tymi słowami wyciągnął miecz. – Teraz też jesteś taki mocarz?
Szyderczy uśmiech obdartusa nieco przygasł, gdy zobaczył miecz młodzieńca. Jednak nie zamierzał poddać się bez walki.
Alexis, widząc zwątpienie w oczach przeciwnika, natychmiast skoczył ku niemu. Nie chciał zabijać go, dlatego zamiast uderzyć ostrym końcem swej broni, rąbnął go głowicą miecza po kolanach. Obdartus jęknął z bólu i padł na ziemię. Alexis poczęstował go jeszcze kilkoma kopniakami brzuch. „Nikt nie będzie bezkarnie ze mną zadzierał” – pomyślał, wchodząc do knajpy.
Znalazł się w niezbyt miłym, rozgrzanym i rozświetlonym wątłym blaskiem ognia pomieszczeniu. Było duszno, a dwie słabe pochodnie rzucały na ściany słaby półmrok, przez co w środku panował cień. Na ścianach owego baru wisiało kilka obrazów, które tonęły w mroku. W knajpie panował spokój i cisza, zakłócana tylko przez huk fal obijających się o nabrzeże. Było tylko dwóch ludzi – człowiek, sprzątający podłogę (chyba barman) i wysoki, chudy mężczyzna, siedzący na stołku obok okrągłego, małego stolika. Popijał z butelki wino i wpatrywał się tępo w przestrzeń.
Alexis podszedł do barmana.
-Witaj – rzekł.
-Co podać?
-Dzięki, na razie nic. Potrzebuję informacji…
Na twarzy barmana pojawił się pokrętny uśmiech.
-Informacje kosztują.
-Ile? – zapytał ze zgrozą młodzieniec.
-Po dyszce za sztukę.
-Niech ci będzie, pijawko. – Alexis wyjął z sakwy odliczone dziesięć monet. – Chcę zarobić. Szukam kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc… jakieś specjalne zlecenia. Rozumiesz?
-Taak – odparł barman przyciszonym głosem. – Słuchaj, ten typ, który tu siedzi to Nagur – wskazał na mężczyznę lekkim skinieniem głowy. – Wiadomo, że on zna się na takich brudnych sprawach. Problem polega na tym, że jeśli u niego chcesz zarobić, to on nie przyjmie cię z ulicy. Musisz mu powiedzieć, że przysłał cię Atilla.
-Atilla?
-To jego kumpel. Jeśli chcesz z nim pogadać, to wyjdź z knajpy, pójdź w lewo, w stronę burdelu. Dalej, wzdłuż portu będzie stoisko Halvora, on sprzedaje ryby. Za jego domem znajdziesz Atillę. Tylko uważaj… to niebezpieczny koleś.
-Dobra, dzięki za wieści.
-Te wszystkie informacje kosztują 40 monet.
Alexis nie kłócił się. Dał mu kasę i poszedł za dom Halvora.
-Kogo my tu mamy? – spytał Alexis.
Doszedł wreszcie na miejsce. Człowiek odziany w grubą, zwierzęcą skórę stał za domem Halvora, odwrócony tyłem. Słysząc głos nieznajomego odwrócił się. Miał bandycką, smagłą i chytrą twarz, był wysoki i potężnie zbudowany. Na plecach nosił drewnianą kuszę, zaś przy boku miał przepasany dosyć duży topór. Ten człowiek budził z pewnością respekt.
-Czego tu chcesz? – spytał. Z jego miny można było wywnioskować, że nie jest zachwycony odwiedzinami Alexisa.
-Mam do ciebie sprawę.
-Ach, tak?
-Pewien człowiek powiedział mi, że mogę tu znaleźć niejakiego Atillę. Wiem, że jesteś to ty. Wiem też, że nie jesteś zbyt łagodny, a to oznacza, że możesz mi zlecić jakąś „specjalną” robótkę? Chcę zarobić…
-Jesteś tu nowy?
-Wczoraj przybyłem na wyspę.
-No dobra. Chodź ze mną.
Uśmiechnął się dziwnie i wyszedł spomiędzy budynków. Alexis podążył za nim. Poszli do knajpy, z której akurat wyszedł jakiś człowiek.
-Cześć Nagur – rzekł Atilla. – Mamy rekruta.
-To dobrze – odparł mężczyzna, nazwany Nagurem, nie patrząc na niego. – Posłuchaj mnie – zwrócił się do Alexisa. – Teraz pójdziemy w pewne miejsce, ale nie mów nic, nie zadawaj pytań, dopóki tam nie dojdziemy. Zrozumiano?
Alexis kiwnął głową.
-Pójdź za nami. – powiedział Atilla.
Dwóch mężczyzn wyprowadziło go z dzielnicy portowej, udali się w stronę jakiejś gospody. Była tam jakaś kobieta, a gdy Nagur wszedł do środka, otworzył kluczem jakieś drzwi i wprowadził do nich Alexisa, nawet nie drgnęła. Schodzili stromym chodnikiem w dół, aż po kilku krętych zmianach kierunku, stanęli w ciemnym, bardzo słabo oświetlonym pomieszczeniu. Stała tu kuchenka, kilka łóżek, do ścian przymocowane były pochodnie. Wszystko stare i obskurne sprawiało, że gęsia skórka wstępowała na ciało, gdy się weszło do zimnego pomieszczenia, bardzo słabo ogrzewanego przez zapalony kominek w rogu pokoju. ÂŚciany, pokryte pajęczyną i wilgotne, były pokryte mchem tu i ówdzie, a Alexis miał wrażenie, że gdzieś blisko słyszy szum morza, obijający się o kamienne ściany.
-Gdzie my jesteśmy? – spytał z niepokojem.
Dopiero teraz zobaczył jakąś kobietę w krótkich włosach, siedzącą w głębokim, czerwonym fotelu. Fotel był przy kamiennym wejściu do dalszych korytarzy pomieszczenia, zaś przy kuchence stał dziwny człowiek, z wąsami i czarnymi włosami. Alexisa uderzyło to, że ci ludzie są wysocy, jest ich wielu, a co najgorsze – byli uzbrojeni w długie miecze.
-Co się dzieje, do cholery? – zapytał przysuwając się pod ścianę.
-Czy ty myślisz, że ufamy pierwszemu lepszemu człowiekowi, który do nas przyjdzie? – zakpił Atilla. – Chyba nie uważasz, że od razu byśmy cię przywitali w szeregach? Nie… jesteś bardzo naiwny… Ktoś mądrzejszy nie pakował by się w miejsce, które się nie zna, w dodatku z dwoma podejrzanymi typami…
-Teraz nie uciekniesz – szepnął ochryple Nagur. Wyciągnął mały miecz i zbliżał się do młodzieńca.
-Ej, chyba nie zamierzasz…
-Zamierzam.
W tym momencie zaatakował go, ciął mieczem od góry. Alexis odruchowo sięgnął po miecz i zablokował cios, momentalnie przechodząc do kontrataku, ale Atilla błyskawicznie zdjął kusze z pleców i załadował ją. Mistrzowsko wycelowany bełt, trafił młodzieńca w nadgarstek, którym chłopak trzymał miecz. Krzyknął z bólu, wyraźnie czując, jak metalowy, ostry koniec przebija mu skórę i wbija się w ciało w dłoni. Ostrze z rudy z głośnym brzdękiem uderzyło o kamienną posackę.
-Stop!! STOP!!! – rozległ się nagle znajomy głos.
Alexis, zakrwawiony, z bełtem wbitym w dłoń, spojrzał z nadzieją na korytarz, z którego pochodził głos. Nagle do pomieszczenia wpadł człowiek w średnim wieku z długimi białymi włosami, ściągniętymi z tyłu w kucyk.
-Ramirez! – zawołał Alexis.
Ramirez podszedł do Nagura i odepchnął go od młodzieńca.
-Co tu się dzieje? – rzucił ostro w stronę kobiety, siedzącej w fotelu.
-A co mnie to obchodzi? – żachnęła się.
-Cassia! – warknął Ramirez.
-No dobra….– westchnęła kobieta. – Nie wiem, o co im chodzi. Nic konkretnego nie powiedzieli… spytaj Atillę. On miał najwięcej do powiedzenia.
Ramirez spojrzał pytającym wzrokiem na Atillę.
-Daj mi spokój – mruknął. – On chciał nas wrobić. Gadał o jakimś specjalnym zleceniu, że chciałbym mieć robotę…
-To nie znaczy, że chce nas wrobić! – krzyknął Ramirez.
-A co ty tak go bronisz? – syknął Atilla. – Przecież teraz, to on już wie gdzie jesteśmy, może nas wydać…
-Znam go! Nic nie daje prawo wam zabijać, kogo chcecie! – krzyknął Ramirez do Nagura i Atilli. – Nie możemy na siebie uwagi zwracać, już i tak straż węszy! Mam was dość, kretyni! Nie mogę wytrzymać z waszymi tępymi łbami, które myślą tylko o forsie! A teraz won stąd! No już!
Atilla i Nagur powoli wyszli. Obaj byli wściekli. Z zaciśniętymi szczękami poszli w górę, rzucając przez ramię wściekłe spojrzenia.
Ramirez walnął pięścią w ścianę.
-Mam dość tych sukinsynów – syknął do Cassi. – Trzeba się ich pozbyć.
-ÂŻartujesz? – kobieta, do tej pory spokojnie siedząca na fotelu poderwała się. – Jeśli spróbujesz ich zabić, pożałujesz!
-A ty nie masz ich dość?
-Mam, ale potrzebujemy jak najwięcej ludzi i…
-Dobra, zrozumiałem – niecierpliwie przerwał jej Ramirez i zamyślił się, podparłszy łokieć o kamienną kolumnę, chcąc wreszcie chwilę pomyśleć w spokoju. Nie było mu to jednak dane. Po chwili między jego myśli wepchnęła się Cassia, pytając natarczywie:
-Co z nim? – wskazała podbródkiem na Alexisa, który jęczał z bełtem wbitym w dłoń.
Ramirez spojrzał na niego uważnie. Młodzieniec był bardzo blady i miał nieprzytomne spojrzenie, które miotało się we wszystkie strony.
-Cholera… – mruknął do siebie. – Młody stracił dużo krwi… Hej, możesz sam chodzić? – spytał, podchodząc do młodzieńca.
-Tak – wydyszał Alexis. Ledwo utrzymywał się na nogach, a gdy zaczął wchodzić na górę, zrobiło mu się niedobrze. Zachwiał się.
-Spokojnie…
Ramirez, podtrzymując go, wyprowadził z piwnicy na powierzchnię. Młodzieńcowi lepiej się zrobiło, gdy wreszcie odetchnął świeżym powietrzem. Było całkiem ciepło, słońce świeciło jasno, ogrzewając powietrze, ale powiewał chłodny wiatr, który dawał wytchnienie. Na placu, w którym się znaleźli kręciło się sporo osób, południowa pora i piękna pogoda wyciągała ludzi, którzy chcieli się nacieszyć ładną pogodą. Wszyscy patrzyli się z ciekawością na Alexisa, którego podtrzymywał w pozycji stojącej Ramirez. Nawet człowiek na drewnianym podeście, który czytał dla zebranych jakieś nowe zarządzenie, przerwał, by spojrzeniem ogarnąć to, na co ludzie tak zwrócili uwagę.
Po kilku minutach Ramirez, który starał się nie zwracać uwagi na pytające spojrzenia obywateli, dociągnął Alexisa do mieszkania Constantina.
-Co znowu…? – zapytał zielarz, widząc, jak mężczyzna dosłownie wnosi młodzieńca do jego domu. – O co chodzi?
-Nie widzisz? – warknął Ramirez, kładąc ostrożnie na łóżku młodzieńca. – Wyjmij ten bełt z jego dłoni i zaprowadź go do porządku. Stracił dużo krwi…
Były to ostanie słowa, które usłyszał Alexis, zanim zemdlał.
Alexis leżał na małym, niskim łóżku. Był owinięty kocami, leżał i leżał, nie myśląc co tu robi, ledwo zdając sobie sprawę, że kilka godzin temu prawie by umarł. Słyszał nad sobą różne głosy, ale ich nie słuchał, do czasu, gdy padło jego imię.
-Kiedy będzie zdrowy?
-Musi poleżeć ze dwa dni, zanim ręka będzie w pełni sprawna…
-A kiedy się obudzi?
-Powinien za chwilę. Rośliny uśmierzające ból powinny już zacząć działać…
Alexis otworzył oczy.
Natychmiast rozpoznał pomieszczenie, w którym leżał. Dom Constantina, zielarza, który ostatnio uleczył mu nogę. Koło drzwi wejściowych siedziało dwóch mężczyzn, rozmawiających półgłosem.
-Hej, Ramirez! – szepnął młodzieniec, próbując wstać z łóżka. – Co się dzieje, możesz mi wyjaśnić?
Ramirez ucieszył się widząc, że się obudził.
-ÂŚwietnie – rzekł. – Jak się czujesz?
-Nienajgorzej.
-Jak ręka?
Alexis spojrzał na swą dłoń. Na skórze widniało głębokie rozcięcie, ale bełta w ranie nie było, tylko zielone ślady po wtarciu jakiejś rośliny. Każdy ruch palcami sprawiał mu ból, ale przynajmniej czuł, że jest lepiej.
-Czy będzie kiedyś w pełni sprawna? – spytał.
-Tak, za kilka godzin – odparł szarpiąc brodę Constantino. – Ale musisz się oszczędzać, bo możesz ją nadwyrężyć… bardzo łatwo pogorszyć jej stan, zwłaszcza gwałtownym ruchem.
-Dobra, będę uważał – wstał chwiejnie i oparł się o ścianę.
-Musisz pójść się wyspać – powiedział Constantino. – Jest już po zachodzie słońca, rano będziesz mógł normalnie chodzić.
-Ok. Dzięki, na razie.
Kiwnął głową i wciąż opierając się o ścianę wyszedł z domu alchemika. Ramirez poszedł za nim, i gdy tylko wyszli na powietrze, wziął Alexisa na stronę.
-Po co tam łaziłeś? – spytał ostro. – Po cholerę łaziłeś za Atillą i Nagurem? Odbiło ci? Przecież wiadomo, że to ciemne typy!
Młodzieniec zamyślił się. Nie wiedział, czy powiedzieć mu o zadaniu od Wulfgara. Przecież Ramirez mógł pogorszyć jego sytuację, gdyby należał do tej bandy, którą trzeba rozbić, a na to wyglądało, w końcu miał nad nimi jakąś władzę.
-Powiesz mi czy nie? – zapytał Ramirez, widząc, że Alexis się waha.
Alexis uznał, że w końcu ma wobec Ramireza dług wdzięczności za uratowanie życia. Powinien chociaż być wobec niego szczery. Opowiedział mu o bójce ze strażnikiem i Wulfgarze, który zlecił mu zadanie i konieczności uratowania Diego.
Ramirez odetchnął z ulgą, jak to usłyszał.
-Jeśli myślisz, że Atilla, Nagur, Cassia i ja jesteśmy w tej bandzie, której szukasz, to się mylisz. Ale – dodał widząc, że Alexis otwiera usta – masz szczęście. Wiem o kogo ci chodzi, bo my utrzymujemy z nimi kontakt.
Alexis ożywił się natychmiast.
-Powiedz wszystko dokładniej i konkretniej, jeśli możesz.
Ramirez westchnął, jakby zastanawiał się, ile może powiedzieć.
-No dobra – rzekł w końcu. – Ale nie mów nikomu, nawet Wulfgarowi o tym, co ci teraz powiem.
-Masz moje słowo, ale mów wreszcie.
-My – zaczął Ramirez. – Znaczy Cassia, Atilla, Nagur i ja jesteśmy gildią złodziei, jedyną, która jest w Khorinis. Okradamy głównie górne miasto, wiesz, tam są sami bogaci ludzie. Ale pewnego dnia Atilla przyprowadził dziwnego kolesia i oznajmił, że będzie w Khorinis druga gildia, ale zajmująca się czymś innym, a mianowicie: handlem zielem, zabójstwami na zlecenie, ściąganiem długów, zastraszaniem i tego typu właśnie brudną robotą. Współpracujemy z nimi.
-Czyli?
-Oni dają nam ziele za kasę, my im dajemy nazwiska ludzi, którzy chcą coś komuś zrobić, zemścić się i tak dalej. Pomagamy im, oni nam za to płacą.
-A Diego?
-Słyszałem, jak Atilla mówił, że ostatnio kogoś porwali, ale czy to był on…
-Zakładamy, że to był on.
-Jak chcesz. No więc powiedziałem ci już wszystko.
-Nie wszystko… gdzie ich mogę znaleźć?
Twarz Ramireza nieco się wydłużyła.
-Zwariowałeś? – spytał z powagą. – Ich jest z dziesięciu, w dodatku mają swoją jaskinię, która jest dobrze, bardzo dobrze strzeżona. Ta jaskinia jest za murami miasta, w lesie, otoczona przez rozmaite dzikie zwierzęta… w życiu się tam nie dostaniesz, byłoby to samobójstwo.
-To jak się z nimi spotykacie? Przecież muszą wam jakoś dawać ziele.
-O to musisz spytać Atillę.
-Taaak, na pewno mi powie – zakpił Alexis.
-Ja tylko wiem gdzie jest wejście do tej jaskini, ale udanie się tam to samobójstwo…
-Nie dla mnie – zniecierpliwił się Alexis. – Wskaż mi na mapie, gdzie jest ta jaskinia, a o resztę się nie martw – mówiąc to wyjął mapę.
Ramirez zawahał się.
-O co chodzi? – spytał Alexis.
-Tylko o to – odparł Ramirez – że jak ich zabijesz, wiele na tym straci moja gildia, w tym ja. Nie opłaca się…
-Daj spokój – prychnął młodzieniec. – Czy nie chciałbyś zemścić się na Nagurze i Atilli za ich kretyństwo? Nie chciałbyś zetrzeć im te głupie uśmieszki z twarzy? Wyobraź sobie, jacy będą wściekli.
Ramirez uśmiechnął się lekko na samą myśl.
-Dobra – rzekł w końcu. – Masz rację, to idealna okazji by ich trochę ostudzić. Ta jaskinia jest tutaj – wskazał na mapie miejsce pomiędzy skałami. Możliwość dojścia była jedna: przedrzeć się jakoś przez całą gęstwinę leśną i przy okazji przeżyć.
-Aha.
-Mogę ci w czymś jeszcze pomóc? – spytał Ramirez.
-Tak… – odparł Alexis. – Wspominałeś, że jesteś złodziejem, no nie?
-Zgadza się.
-No to mam do ciebie prośbę. Weź skombinuj mi jakiś niezły łuk, potrzebny mi będzie w walce z potworami w lesie. Dasz radę?
-Myślę, że tak – odparł Ramirez. – Najlepsze łuki ma Bosper. Od niego pożyczymy.
-Eee… tak… Bosper… mój przyszły pracodawca – wyjąkał Alexis.
-Chcesz u niego pracować?
-Szybko łapiesz. Nie chcę go okradać…
-Nie ma problemu. Po prostu łuk mu potem oddasz.
-Oddam? Tak sobie wejdę do jego sklepu i powiem: „Dzięki za łuk przyjacielu, pożyczyłem go na trochę, ale teraz zwracam”.
-Nie. Wciśniesz mu bajeczkę, że go znalazłeś w jaskini.
-To będzie podejrzane…
-Nie, jeśli sprawę odpowiednio rozegrasz. Najpierw skierujesz się do Wulfgara, który na pewno będzie wiedział o kradzieży. Powiesz mu, że znalazłeś ten łuk w jaskini tych ludzi, których miałeś zabić.
-Aha. – Alexis uśmiechnął się. – To dobry plan. Dzięki za radę.
-Nie ma sprawy.
-To ja się zbieram… – rzekł młodzieniec. – Już późno, a mnie cholernie łeb boli. Te wrażenia mnie wykończyły.
-No to trzymaj się - Ramirez poklepał go po ramieniu i odszedł w stronę dzielnicy portowej.
pozdrawiam