Wskazówki, choć bardzo ogólne, w takiej dzielnicy, jaką jest dzielnica biedoty, mogły się okazać na wagę złota. Tam każdy za odpowiednią namową (zwykle pieniężną) byłby w stanie wydać najlepszego przyjaciela. Wszedłeś w jej niewyznaczone granice, które jednak wyraźną warstwą brudu, błota i kurzu oddzielały się od porządniejszych części miasta i od razu uderzył cię nieprzyjemny, szczypiący w nozdrza zapach rynsztoka, rzygowin, gówna, potu, uryny i nieumytych żebraków, którzy mnożyli się wszędzie niczym króliki o nadzwyczajnej potencji. Klęczeli, siedzieli, niektórzy leżeli uwaleni na brudnym, pękającym bruku, ubrani w brudne, podarte łachmany z cienkiego, nietrwałego materiału i służalczo zawodzili w stronę każdego przechodnia. Nie każdy o tym wiedział, ale byli oni bardzo dobrym źródłem informacji. Szczególnie wtedy, kiedy człowiek wiedział, w jaki sposób ich zadowolić. A co tu dużo mówić: interesowały ich okrągłe, złociste monety, za które mogli sobie pozwolić na chwilę luksusu przebijającą się przez ogólną nędzę, w której spędzali swe życie.