Forum Tawerny Gothic
Tereny Valfden => Dział Wypraw => Wątek zaczęty przez: Hagnar Wildschwein w 21 Lipiec 2009, 23:44:21
-
Nazwa wyprawy: Klucz ziemi - Zachód
MG: Gunses
Wymagania: Walka bronią poziom IV; Umiejętność logicznego myślenia i pisania postów; 1 uczestnik
Nagroda: to co znajdziesz + ew. trofea.
-Ano poszukam. Mam nadzieję, że wyprawa będzie owocna- odpowiedział krasnolud.
Obrazek
(http://images41.fotosik.pl/26/95abd2c72c867510.jpg)
Ekwipunek
(http://images41.fotosik.pl/13/0fb76f76652ed4e4.jpg)
1. Jaszczurzy topór IV
2. Valfdeńska Kusza 3
3.
4. Jaszczurzy Sztylet
Nazwa broni: Valfdeńska Kusza 3
Zasięg: 150 metrów
Rodzaj: Kusza
Poziom wykonania: III
Opis: Stworzony z 50 sztuk drewna, ważący 2kg.
Nazwa broni: Jaszczurzy topór IV
Ostrość: 6
Wytrzymałość: 5
Typ: oburęczny
Rodzaj: topór
Poziom wykonania: IV
Opis: Wykuty z 40 sztuk żelaza i 10 sztuk drewna o zasięgu 1,2 metra, ważący 6kg.
Nazwa broni: Jaszczurzy Sztylet
Ostrość: 6
Wytrzymałość: 5
Typ: jednoręczny
Rodzaj: sztylet
Poziom wykonania: III
Opis: Wykuty z 30 sztuk żelaza o zasięgu 0,2 metra, ważący 6kg.
Nazwa odzienia: Zbroja milicji
Rodzaj: zbroja
Wytrzymałość: 6
Ciężar: 5kg
Opis: Wykuta z 200 sztuk mosiądzu.
89x bełt z żelaza
wytrzymałość - 5
ostrość - 6
ciężar - 6
Umiejętności:
Walka bronią oburęczną
Walka brońmi miotanymi
Walka bronią jednoręczną
Specjalizacje:
Walka toporem IV
Walka kuszą III
Walka mieczem II
Walka sztyletem I
Ataki:
Do broni oburęcznej:
Pchnięcie
Uderzenie klasyczne
Parowanie
Do broni miotanej:
Celny strzał
Strzał 2 pociskami
Zaklęcia:
Atrybuty wyuczane:
*Hart ciała
*Chodzenie po trudnej nawierzchni
*Odporność na ból
*Pozyskiwanie:
+skór
+kłów
+pazurów
Atrybuty rasowe:
+ niewrażliwość na zimno
- śmiertelność
- krótkowieczność
-
//Nie musisz dawać eq w postach. Zadanie jest banalnie krótkie. A więc graj muzyko! Zaczynamy...
-
///Tym graj muzyko przypomniałeś mi dobre czasy kiedy pierwszy raz czytałem Wiedźmina...
Krasnolud nie zwlekając długo ruszył spokojnym marszem ku zachodniej bramie. Na trakcie było pusto, no bo co za idiota rusza w na szlak o takiej porze i w takiej pogodzie. Mijał mieszkania pięknych i bogatych mieszczące się w okolicy miejsca pracy jubilera, którego nazwisko było zbyt skomblikowane, by krasnolud dał radę przeczytać zważywszy na to, że było diablo ciemno. Czyżby latarnik dziś miał wolne? Nie zastanawiając się długo kopnął małe walające się po kamiennym trakcie coś. Owe coś zapiszczało i ruszyło do kanału. -Jebane gady- podsumował opuszczając miasto. Waitr przyniósł chłód i świeżość. Ożeźwiające powietrze było czymś znacznie lepszym niż smród miasta.Może czas zamieszkać gdzieś z dala od tego tłoku i wyścigu szczurów? Odpędził prędko mysli o przeprowadzce. Było przecież zadanie do wykonania...
-
//Właśnie kończę czytać Sagę 2 raz. Obecnie jestem na Wieży Jaskółki; Akcja gdy wiedźmin Geralt, łuczniczko-driada Milva, poeta Jaskier, nilffgardzki żołnierz Cahir, wampir Regis jadą z bartnikami na Stoki.
Podróż mijała ci spokojnie. Nie pojawił sie na trakcie żaden wilk, żaden bandyta. Zaczynało się robić nudno, gdy właśnie zakręt drogi zmusił się do zejścia z duktu. Ruszyłeś przecinką, pokonałeś parów w którym widziałeś odbicia dzikich oczu w blasku księżyca. Pokonałeś las, pogwizdując aby zagłuszyć wycia wilkołaków. Nie zauważyłeś kiedy padłeś między nich. Szybko cię otoczyli.
3x Zombie (http://gothic.gram.pl/forum/index.php/topic,16452.msg108972.html#msg108972)
-
Smród był okropny. Wydawało się, że nic nie może równać się z odorem ścieków w dzielnicy biedoty. Krasnolud nie był w najlepszej pozycji wyjściowej. Zważywszy na to, iż otaczające go i zacieśniające krąg potwory poruszały się nadwyrac powolnie jedynym wyjściem było sprawne wyrwanie się spoza ich zasięgu i wykorzystanie zasięgu swojej broni. W myślach krasnoluda już snuły się plany i szybkich atakach i niemal zaczepnych, a jakże krytycznych dla przeciwnika akcjach kiedy tkwił pośrodku przeciwników. Ocknął się w porę... Wykonał cięcie w powietrze. Impet ciosu wyrównał go do lini okręgu po, której zachodzili go wrogowie, zapewniając mu automatycznie osłonę przed ciosami. Bez wachania odskoczył w tył tworząc dystans od dwóch pozostałych. Ten, który jeszcze sekundy temu miał zadać mordercze uderzenie w plecy teraz odwrócił przegniłą facjatę ku Domenicowi. Ten nie czekał, aż reszta nadto zbliży się do śmierdzącego kompana, by wesprzeć ramieniem. W jedną niewielką chwilę już był na odległość ciosu. By nie wystawić swego tyłu na atak ciął od prawej. Zombie odrzucony impetem był niezdolny do obrony. Uderzenie od lewej w miejsce, gdzie powinna znajdować się miednica poprostu zmiotło go z powierzchni ziemi. Krasnolud bez chwili wachania odbiegł na prawą stronę przecinki, bo widział, że przeciwnicy ramię w ramię idą ku niemu środkiem. Wiedział, że musi zaatakować szybko, aby nie mogli się nawzajem osłaniać. Wiedział, że inaczej może mieć problem w rozbiciu ich w strzępy. I kiedy jego topór już z sykiem, pokonując błachy opór powietrza mknął ku obojczykowi jednego z przeciwników wiedział, że nic z tego. Zombie, idący po lewicy krasnoluda niespodziewanie szybko zmienił azymut. Zwyczajnie uniósł broń ni to do ciosu ni do obrony. Wystarczyło by odbić topór Domenica... I wybić go z rytmu. Jednym susem byli już przy nim. Krasnolud zatoczył się, ale nie upadł. Starczyło mu przytomności by zrobić krok w tył i oburącz uchwycić topór tak, aby zablokować lecące ku niemu od góry ostrza. I byłby poległ, gdyby nie powalony wcześniej przeciwnik. Jeden z napastników, by dosiegnąć cofającego się krasnoluda musiał przestąpić przez zwłoki pokonanego kompana. Wystarczyło. Domenic nie zamierzał tracić okazji. Gdy tylko sparował proste uderzenie wyprowadził swoje. Z jego prawicy niczym nurkujący sokół spadł cios na bok przeciwnika. Ten nie zamierzając rezygnować machał na oślep brzeszczotem. Wyglądało to nie tyle śmiesznie co żałośnie. Niemal wzbudzał listość. Niemal. Cios od góry rozpłatał mu czaskę lub jej pozostałości. Ostatni zombie sunący niczym widmo ku krasnoludowi oburącz uniósł niezidentyfikowany oręż. Krasnoludowi wydał się nad wyraz śmiesznym przeciwnikiem zważywszy na to, że szczęka dyndała mu z lewej strony zatrzymywana przed upadkiem chyba magiczną siłą. Krasnolud nie wachał się ani chwili. Aby uchronić się przed ciosem zombiego przeskoczył niespodziewanie na lewo czmychając przed szarżującym napastnikiem. Uniósł sprawnie broń i uderzył od góry odcinając to co kiedyś służyło do pracy i było pierwszą kochanką. Zombie niemal z błagalnym spojrzeniem przekręcił głowę ku krasnoludowi odrywając wzrok od dłoni wciąż sciskających broń spoczywających na ziemi... Ten jednak nie patrzył w te oczy... No może, dopiero kiedy wraz z resztą głowy spoczęły na ziemi z dala od reszty ciała...
-
//Trup się ściele, aż miło poczytać. Po chwili odpoczynku zauważasz, że całkiem niedaleko zieje czarną czeluścią jaskinia. Wchodzisz tam czy idziesz dalej?
-
///A dziękować, staram się.
Jako to wąpierzyca gadała? zamyślił się krasnolud opierając się plecami o sosnę, by odpocząć po starciu i marszu. ÂŻywica pociekła mu po naramienniku, strząsnął ją jednym, szybkim i energicznym ruchem. Klucz ziemi, klucz ziemi... ziemi... To i pewno pod ziemią trza szukać...ÂŁopaty nie mam... trza więc naturalnie by jako...-. Natura odpowiedziała. Kiedy rozejrzał się wkoło ujrzał ociekającą deszczem i zgnilizną jamę, a konkretnie jej zewnętrzną stronę. Bez chwili namysłu ruszył w głąb.
Jak nie ta to inna pomyślał oglądając wilgotne wnętrze.
-
//Trafiłeś bezbłędnie. Z jamy dochodziło głuche zawodzenie. Zacisnąłeś dłonie na rękojeści topora. Ruszyłeś w głąb. Po kilku chwilach z zupełnych ciemnościach usłyszałeś dziwnie brzmiący głos, mówiący do ciebie:
- Zbliż się tylko, a rozpłatam cię na dzwonka!
-
///
Jak daleko jestem od wyjścia?
Czy jest tu światło z jakiegokolwiek źródła?
Jest coś charakterystycznego w otoczeniu? Czy jest to zwyczajna jama?
-Mocnyś w gębie. Pokaż ją jeśli masz!- odkrzyczał krasnolud starając się zlokalizować źródło głosu. Z miejsca się jednak nie ruszył tylko stanął pewniej na nogach.
-
//A bo ja wiem. Szedłeś w głąb jakieś 10 min
Nie ma żadnego światła. Na razie.
Zwyczajna jama.
- Charakternik z ciebie. Ha ha! - zawołał metaliczny głos - Na honor! Nie z byle jakim waćpanem mam sprawę! - Dokładnie na przeciwko ciebie, zaczęło dobiegać światło. ÂŚwiatło liche i jakby zza krat. W mgnieniu oka zauważyłeś, że to światło zza żeber. ÂŚwiatło rosło w górę, a po chwili zapłonęło żółto-zielonym blaskiem w oczodołach i paszczy. Dał się słyszeć nieznany ci język, po czym w jamie zrobiło się dość jasno od świecących kryształów. Zdałeś sobie sprawę, że stoisz w centrum dużej groty, a przed tobą w odległości jakiś 10 kroków stoi demon.
- Ha, na honor! Jużem myślał, że to kolejny z tych włóczęgów!
//Przed tobą demon. Zastanów się. Co robisz?
http://gothic.gram.pl/forum/index.php/topic,16452.msg110558.html#msg110558 (http://gothic.gram.pl/forum/index.php/topic,16452.msg110558.html#msg110558)
-
-Widzisz! O ile lepiej się czujemy kiedy wiemy z kim prawimy, he?- odpowiedział krasnolud powstrzymując drżenie gardła i rąk. Udało mu się nawet zamaskować strach w głosie. Przez głowę przeleciała mu myśl o odwrocie. Stłumił ją. Po pierwsze nie przystoi mu jako krasnoludowi, po drugie, a to przedewszystkim, nie miałby najmniejszych szans w ucieczne. No chyba, że demon pękłby ze śmiechu widząc czmychającego krasnoluda.
-Nazywam się Domenic i jestem synem Zirgina- podjął rozmowę -A ciebie jak zwą? Nie godzi się przeca rozmawiać, a nie przedstawić się kiedy honor się swój ceni- postanowił zaatakować takim sposobem krasnolud wiedząć, że orężem nie nawojuje za wiele. Przynajmniej bez cholernego szczęścia.
-
Demoenic, syn Zigrina przeliczył się. Demon popatrzył na niego, kłapnął paszczą i przemówił
- Me imię nie ma większego znaczenia, dla istoty tak małej jak ty. Zresztą i tak nie udało by ci się go wymówić. Czego tu szukasz?
-
-Nie kpij! Był taki jeden... Dawoid czy jakoś tak go wołali! Golyjatę powalił ot co! Pewno w portkach więcy miał jako ta golyjata mimo iże mierzyła setki razy więcej niż łon- duma zabrała górę nad strachem. Przestał się już bać całkowicie. Będzie co ma być, kurważ mać-. Może i pokonał strach, ale nerwy szarpały go od środka niemiłosiernie. Rzekłbyś, zaraz rozdupczy tą jaskinię w drobny mak. Jednak ten, postanowił nie działać pochopnie. Bądź co bądź, stoi przed nim potężna niczym góra siła mogąca obalać zastępy ludzi, a co dopiero jednego krasnoluda.
-Szukam zguby- powiedział krasnolud od razu zauważając dwuznaczność wypowiedzi
-Zagubionego przedmiotu szukam, ot i co- poprawił się by nie dać rozmówcy szansy na dostrzeżenie pomyłki mogącej przynieść zgubne konsekwencje.
-
- Wchodzisz tu z toporem? I trzymasz topór choć ja broni nijakiej nie mam? - przerwał mu Demon - No ale mów. Czegoś to szukasz? Jakiego przedmiotu?
-
-Nie pleć proszę! Sam bronią jesteś nie lada, a innym kawałek żelaza wytykasz- odrzekł starając się nadać wypowiedzi chociaż namiastkę żartobliwości. Co teraz? Powiedzieć i wydać się na cel? Piasek to przecież psia mać też ziemia. Wampirzyca może pogmatwała sprawy stara rura! Oj nie będzie miło jak ta bestia dowie się czego mi trzeba Krasnolud postanowił kręcić. Pomyślał, że później lepiej będzie jakoś ukoloryzować i poddać zmianom wcześniej obraną wersję. Bądź co bądź demon nie jest czymś co nakłania do lekkości wypowiedzi i rozwiązywania się języka
-Nie godzi się nie odwzajemnić wyciągniętej ręki jako to zrobiłeś pytając także powiem.
Jakieś dwa miesiące na zad podróżowałem tędy z drużynom do moich pobratymców na północ. Jako, że wszystko podmoknięte było, a nam droga z towarem dla nich wybiegła właśnie tędy ugrzęźlim z wozem. I mielim się ryłorgonizowoć kiedym spostrzegli walącą ku nam hanzę leśną. Było ich z górą 20, nas 8 wprawionych w boju takem nie przeraźilim się. Nawet kilku powalilim z kusz. Reszta spowolniła kroku i uważać poczęła lecz w końcu ku nam dotarła. Oj spralim my rzycie gówniarzom, że ino jucha tryskała. Wtedym ich zobaczylim. Pędził ku nam cały zagon jeźdźców. Bez chorągwi czy znaków, zbóje jak się patrzy. Cisnąłem tedy topór pikny, srybrny z runami oraz wór z kosztownościami w kierynku jamy tej, o, bo tu przeca sucho było bardzi niźli na grząskim. Sami poszlim w gąszcz ciasny, omałom się nie ponadziewali na te pale cholerne. Jakmy tylko na co rzadsze wyleźli pobieglim jak najdali. Nie wrócilim potem, dopiero ja tera.
-
- Mów mi Gassar - uprzedził całą wypowiedź Demon, zakłopotany swoim brakiem grzeczności. Piaskowy stwór coraz to bardziej wsłuchiwał sie w opowieść krasnoluda. Coraz bardziej buchając na niego swymi oczyma, jaśniejącymi w skąpym oświetleniu groty.
- Dziw, dziw nad dziwy. Ja jednakoż w tej jaskini już 2 rok siedzę - jego głos stawał sie coraz bardziej nieprzyjazny - a żadnego topora ani wora nie widziałem! ÂŁżesz! ÂŁżesz Domenicu, synu Zigrina! Nie wiem czemu prawdy nie mówisz, ale ja rozpoznam łeż! I kłam ci zarzucę! A teraz precz, nie będę tracił czasu na rozmowę z byle wyskrobkiem, który nie ma w sobie za grosz szczerości. Precz! Przyjdź jak serce ci zmięknie. A swego itemiku szukaj gdzieś w wiewiórczych dziuplach. Może i topór znajdziesz! - światło bijące z wnętrza stwora przytłumiło się. W jaskini zapanował półmrok.
//Co robisz?
-
Domenic postanowił nie drażnić demona. Odszedł bez słowa wolnym krokiem. Nie oglądał się za siebie, ale starał się pozostać czujnym i zauważyć ruch Gassara. Pomyślał, że mógł inaczej rozegrać całą sprawę. Pocieszał się jednak tym, że wciąż żyje i ma pole do popisu. W końcu nie każdy rozmawiał z honorowym i szlachetnym demonem i przeżył.
Ciekawe czy demony śpią uśmiechnął się gładząc ostrze swego toporzyska.
-
Idąc dalej w zamyśleniu wyczuwasz zapach ogniska i pieczonej zwierzyny. Podchodzisz bliżej i perfidnie przedzierając się przez krzaki wpadasz między 8 mężczyzn. Owi to, ubrani są w skórzane kubraki. Wszyscy mają podobne bronie, zakrzywione szable. Patrzą na ciebie, raczej ze zdumieniem.
//Co robisz?
-
Krasnolud widząc, że jest w dość kłopotliwej sytuacji zaczał przeklinać swoje szczęście i pociąg do pieczystego. Pomyślał jednak, że nie wyjdzie stąd poprostu odwracając się na pięcie. Głupie tłumaczenie również nie przyniesie dobrego skutku. Postanowił zagadać z innej strony
-Skąd macie mięsko?-
-
Zebrani wymienili znaczące spojrzenia. Zezując do sibie to na kusze krasnoluda, to na jego topór. Uśmiechając się obleśnie.
- A z lasku - powiedział jeden - samo przyszło i rożen w dupe sobie wetknęło uprzednio patrosząc się samo - reszta grupy zaśmiała sie gardłowo.
- Przysiądź się! - zawołał inny - Widać, żeś na twarzy zmieszany, łyknij sobie! - podali ci gliniany dzban miodu. Nie chcąc zachować się źle przysiadłeś się. I się zaczęło...
- A co pan robi w tych stronach? Chyba nie szuka guza u tego odmieńca Demona, kuźwa jego mać!
-
-Jakbyście zgadli, że od tego skurwola wracam!- odrzekł krasnolud wcześniej pociągając obfity łyk miodu, który notabene był przedniej jakości jak na obeznany już z miodem gardziel Domenica
-Zaskoczył mnie cholernik jakem w jaskinii szukał...- i tutaj krasnolud ugryzł się w język. Przeklął na wszystko co mógł swoje zapędy i niewyparzony język. Nie chcąc by ta efekciarska pauza była jeszcze bardziej efekciarska, a tym samym niebezpieczna dodał to samo co odpowiedział demonowi. Zmyślonej historii o zbójach wolał nie podejmować, licho nie śpi. Zbyt jednak szczerym nie zamierzał być bynajmniej.
-
- Pluj na niego! - zaryczał jeden - Na pohybel szkaradzie! - wrzasnął drugi.
- Pluć ci na niego, dobrze powiedziane. Potworzysko panoszy się, w naszych planach nam przeszkadza. Z jamy wyłazi, łazi po okolicy. Psuje cały interes. Jeszcze się za jakiegoś strażnika zafajdanego uznaje. Jakiegoś pierścionka strzeże.
- Widziałem ja tę jego błyskotkę! Pluć na niego i na nią! To kawałek skały, pierścien z kamienia, słyszycie? Ha ha! Ziemny jednako w dotyku i dziwny. Ale to kamień! Skała! Zwykła twarda ziemia!
- Trzyma to na palcu zajednak, jako swoje uważa. ÂŻeby jeszcze w jamie siedzieł. Problemów nie robił. Ale to gad przebrzydły! Arogancki bydlak!
-
Domenic wolał nie pytać o interesy "panów" w tym rejonie. Z resztą nic go to nie obchodziło, bo w głowie zaświtał mu pewien plan. Pozostało mu tylko taktycznie ulotnić się z tego towarzystwa.
-Miło się gawędzi panowie, a i pieczyste ładnie pachni. Miodek też przedni rozmowe ładnie klei, ale mnie cosik uwiera w zadzie. Pewno dzisiejszy baran, cożem go urżnął na brzegu lasu. ÂŁod południa mnie strasznie gruchota. Ida w krzaki, zaraz wracam. Jeśli łaska ostawcie co w dzbanie to łobgadamy pewną sprawę- wymownie skinął głową ku jaskinii krasnolud i ruszył we wspomniane krzaki.
Barana to ja bym nawet zjadł... zamyślił się kierując swe kroki do jaskinii.
-Gassarze, jesteś tutaj jeszcze?- zapytał dość pewnie, ale nie przebierając w natężeniu głosu.
-
- Interes psuje! Biednych ludzi napada, swołocz! I krzywdę im robi – słyszał jeszcze krasnal…
- Domenic , syn Zigrina! Czego tu chcesz? A zresztą. Kazałem ci stad umykać. To teraz masz! – Demon zaryczał a podłoga przed Krasnoludem, zafalowała i zakręciła się tworząc mały lej. Wszystko było jasne. Między krasnalem a demonem powstały ruchome piaski – Kazałem ci uchodzić!
-
-Spokojnie Gassarze! Nie unoś się.- chciał ochłodzić rozgrzaną głowę demona krasnolud równocześnie robiąc kilka kroków w tył.
-Przyznaje się i przepraszam, że oszukałem cię a niech mnie kurwa mróz zciśnie rzadko to robię, bo i po co, ale cholera jasna nie każdego dnia spotykam wyobraź sobie demona i rozmawiam z nim za pan brat.- dodał po chwili
-Los chciał, że gdy mnie wyprosiłeś z tej oto jamy napotkałem na trakcie bandę odzianych w skórzane kubraki ludzi pod bronią, a gęby ich wyraz miały oczywisty dla mnie. Wspominali o tobie nie przebierając w klątwach i obelgach jako, że im w interesie wadzisz. Mnie uwidz prosze los ludzi w głębokim poważaniu jest, a szczególnie takich rębajłów jak tamci. Powiedz mi tedy w jakichże sprawach im tak wadzisz Gassarze, że cię aż strażnikiem zowią.
-
- Bronię mieszkańców wsi przed tymi bandytami. Pomagam odbudować podpalone domy, naprawić przerwane mosty. Latam po lasach za hultajstwem. Pułapki z piasków ruchomych zakładam. Porwane dzieci odbijam, rodzicą oddaję! Ot jakie zwady im czynię!
-
-Wybacz, że zapytam, ale: nie zmyślasz aby? Tylko nie unoś się, muszę mieć pewność nim coś podejmę ostatecznie... A chyba wiesz co mi chodzi po głowie- spojrzał wymownie na blokadę jaką uczynił przed sobą demon.
-
- Jestem parszyby Demon jak każdy Demon! I taki zostanę! Może i było trochę racji w ich gadaniu! A teraz jak już takie plany łażą ci po głowie, to zaczynajmy!
-
-Poczekaj, poczekaj! Mówiłem żebyś się nie unosił. Wyłożyłeś karty na stół wyłożę i ja swoje! Sprawa jest prosta. Potrzebuję twojego pierścienia. Wierz mi, i tak go zdobęde. Zróbmy tak, rozwiążemy wspólnie twój problem w postaci tej bandy, a ty rozwiążesz mój oddając w swej wielkiej łaskawości owy pierścień. Wszyscy będą zadowoleni, a i paru chamów zniknie z tej ziemi. Co ty na to?
-
- To nie jestem wstrętny Demon? Ale to co proponujesz jest zaiste dobrym rozwiązaniem. Pozbądź się raz na dobry tych chamów. A ja dam ci świecidełko.
-
-No powim szczerze, że jak krasnoludzka kobita nie wyglądasz ani jak topór czy młot bojowy, także ci nie powiem żeś pikny, ale rachuba mi wychodzi inaczy. Zginiesz ty dostanę to czego chcę, zginą oni też dostanę to czego chcę, a do tego pieczyste i miód. Może nawet się z tobą podzielę... pieczystym. Mam ci ja nadzieję, że wiesz co nieco o krasnoludach. Umowa to umowa... Dobilim widze targu. Wyglądaj mnie prędko- rzekł Domenic niemal pewny swojego. Czyżby aż za bardzo? Walka z bandą nie wydawała mu się wielkim wyzwaniem, a gdyby demon go oszukał... sroga, by go kara spotkała. Nie zrobi tego pomyślał krasnolud Jeśli widział kiedykolwiek oszukanego krasnoluda
-
Idąc znaowu napotykasz owych ludzi. Zauważyli cię, jak wychodzisz z jamy
- Ubiłeś bestie? - zawołał jeden - Miodu mu, miodu! Potworzysko ubite!
-
-A cożeś myślał? Srałem se spokojnie pod krzakiem, a ten cholernik pod mą rzycią ziemię poruszył i śmiał się w najlepsze. Teraz to ja się śmieję, bo leży ci on na skale i ni dyga nawet. Chodźcie sami zobaczyć.
Krasnolud wciąż trzymał w ręce topór. Nie wydało się to dziwne jego "kompanom". I to ich zgubiło. Ledwo cała 8 zagłębiła się w jamie, a topór krasnoluda zaświszczał w powietrzu, a on sam obrócił się na pięcie ku wyjściu. Potężne ostrze topora zagłębiło się w prawym boku przeciwnika. Jucha splamiła ściany i posadzkę jaskinii.
Będę musiał demona przeprosić za pobrudzenie mieszkania, psia jego mać! pomyślał Domenic. Reszta bandy nawet nie zorientowała się skąd i od kogo pad cios. Nim dwoje idących za krasnoludem rozbójników zauważyło ociekające ostrze broni należącej do syna Zirgina ten był już przy nich wywijając toporem tak, jakby się z nim urodził... I obydwaj umarli.
-
//Pozostała piątka, nie dała się zaskoczyć. Wyciągnęli miecze i rzucili się na ciebie. Wszyscy na raz...
-
///Jakiej szerokości jest jaskinia? Ilu zmieści się w szeregu?
-
//No takiego pytania się nie spodziewałem. Wyobraź sobie, ze MG też człowiek i daje możliwość popuszczani trochę fantazji w pisaniu postu. Ty sobie wyznacz wielkość tej jaskini.
-
///Pytałem, bo jest to dość ważne jako podstawa odnośnie zbliżającego się starcia. Może być wąska na jedną może dwie osoby. Walka będzie polegać na parowaniu i zwyczajnym wykańczaniu po kolei wrogów. Jeśli rozwiną szyk, lub nawet mnie otoczą bedą problemy. Krakowskim targiem dajmy to na pół.
Przeciwnicy pomimo ciemości i chaosu, który zapanował połapali się co i jak. Zrozumieli, że w pojedynkę znaczą tyle co truchło ich kompana... Prędko stanęli w szeregu, a w zasadzie dwuszeregu bo mieściło ich się zaledwie 3 ramię w ramię. Dwóch pozostałych stanęło za ich plecami. Widać byli w miarę wyćwiczeni w tego typu akcjach. Krasnolud zrozumiał, że może mieć problemy. Wiedział, że jeśli zepchną go w tył może dojść do niemiłego spotkania z demonem. Wiedział też, że musi jak najszybciej przejąć inicjatywę i spróbować obalić ich szyk. W pojedynkę było to posunięcie niemal samobójcze i szaleńcze... Ale czy rozmowa z Gassarem była bezpieczniejsza? Domenic postanowił przedewszystkim trzymać dystans i sukcesysnie wykańczać przeciwników. Chwycił pewnie topór niemal u samego jego końca i zadawał ciosy od góry nie dając zbliżyć się wrogowi na zasięg ich oręża. Nie celował w nic konkretnego, ciął w zlane ze sobą materi. Ciężko im było mimo wszystko parować wyprowadzone z pełną siłą uderzenia. Właściwie żaden miecz nie jest zdolny tego dokonać, a nawet jeśli to zwyczajne przesunięcie takiego oręża do przodu spowoduje osiągnięcie celu i zbicie miecza na trzon. Tak też zdarzyło się krasnoludowi razy kilka. Musiał przyznać, wrogowie byli diablo silni. Mimo iż ciosy zmuszały ich do uników, a tym samym do rozbicia szyku Domenic nie był w stanie tak szybko wyprowadzić kolejnego uderzenia mogącego powalić na ziemię przeciwnika. Zza zakrętu zamajaczyło światło księżyca: wyjscie z groty. Jednak 5 pozostałych z bandy nie mogło tego widzieć. Domenic ciągle zmieniał kąt natarcia topora, co jakiś czas z łatwością parując wyrzucane ku niemu pchnięcia. Postanowił wykonać podobne. Myląc przeciwnika tym, że uniósł topór nad prawę ramie, niby przymierzając się do cięcia błyskawicznie przesunał ręką po rękojeści tak, by wyprowadzić pełnowartościowe pchnięcie. Cień oraz powtarzalność działań dały o sobie znać, zbóje nie spostrzegli zbliżającego się ku nim topora. Stali w dużym zwarciu. To ich pogrzebało. Domenic trafił środkowego a ten powalił dwóch stojących za nim. Jeden z nich się zatoczył opierając o ścianę drugi upadł razem z tym pchniętym. Próbowali się podnieść. Ci natomiast, którzy stali w pierwszej linii wybili się z rytmu i właściwej postawy pociągnięci przez updających. Krasnolud nie mitrężył czasu. Błyskawicznym uderzeniem od prawej przygwoździł do ściany zbója po lewej, jak się okazało rozwalając mu nerkę na dwie równe połówki. Nie obyło się jednak od innych obrażeń. Od rozkruszonej miednicy, po zachwianie kolejności kręgów w kręgosłupie. Drugi oprzytomniał na czas. Zdążył nawet wyprowadzić cios lecz... w pustkę, bo Domenic już stał na miejscu jego kompana. Przestąpił z nogi prawej na lewą, woda ze sklepu jaskini pociekła mu po twarzy... a może to krew? Nieważne! Moja czy ich? Nieważne! Chcę ten pierścień! Tylko to jest ważne. Zabić! Pogruchotać! Klasyczne uderzenie od lewej w tego, który zaatakował jakże groźną i potężną nicość spadło pod łopatkę. Przeciwnik upadł na kolana pod tym uderzeniem. W tym czasie z ziemi zebrała się reszta i w miarę oprzytomniała. Klęczący próbował powstać i ponownie pochwycić broń by zemścić się za uszkodzoną ręke, ale dostał w głowę toporem, który spadł na niego niczym grom z jasnego nieba.
Ciekawę jaką barwę ma właśnie teraz niebo? Trzeba rychło to sprawdzić
Pozostali rzucili się na niego szarżą. Całkowicie chaotyczną lecz całkowicie groźną, bo pełną chaosu...
-
//Nie było co wiele się z nimi cackać. Bandyci widząc sieczkę jaką tworzysz w śród ich kompanów zawahali się na moment. ty się nie wahałeś. W kilku cięciach, machając toporem jak oszalały położyłeś resztę bandy...
-
Domenic przeszukał ciała, ale głównym celem było nie złoto lecz miód. Odnalazł go w marych ilościach nieopodal jednego z bandziorów. Wychylił pozostałą na dnie resztkę.
Dobra, teraz do Gassara pomyślał. Będąc przezornym zarepetował kuszę i poprawił jej ułożenie na plecach.
Psuje się czy się nie psuje, ale życie mi milsze niż troche złota! przemyślał sprawę.
-
A oto talent na jaki zasłużyłeś:
Domenic aep Zirgin: 1s