Mogę dać Lindangol (wiatr) do 2 stopnia wtajemniczenia. To i tylko to.http://gothic.gram.pl/forum/index.php/topic,21924.msg196234.html#msg196234
Odp: Graczu Twoja przyszłość w grze, upomnij się!
« Odpowiedz #49 : 24 Wrzesień 2010, 20:47:03 »
Więc otrzymasz broń sieczną na 50%.
Cytat: Tkoron 30 Wrzesień 2010, 17:52:00Cytuja kiedy otwarcie zapisów? I co z historią starych postaci? Nawiasem mówićc dostane te 50% siecznej? Mrugnięcie ;)Na dniach. Tak dostaniesz.
CytujCytat: Dragosani 22 Wrzesień 2010, 20:35:08
Byłbym zainteresowany Magią ÂŚmierci. A jeśli nie dałoby rady to Lindangol.
Da radę lindangol.
Cytat: Aerandir 22 Wrzesień 2010, 20:35:49
Ahhh... No to zostaje mi walka, mistrzem walki bronią jednoręczną to nie jestem, bo brak mi tych ataków za złote talenty. Przydałby się też jakiś lepszy miecz oraz trochę złota i mogę startować bez pretensji MrugnięcieCytujMożemy Ci zafundować "Walka bronią sieczną [50%]" i 100 sztuk złota.
Może być cały i tylko Naurangol.
Możemy Ci zafundować "Walka bronią sieczną [75%]" i 500 sztuk złota.
Nenangol i Amarangol są Twoje na starcie. Mrugnięcie
Ale nikt w karczmie nawet nie dostrzegł mnie, jak zwykle osamotnionego- cichej skrytej i szarej postaci w kapturze. Zrezygnowany po kolejnym straconym dniu, odstawiłem niedopity kufel piwa, pozostawiłem karczmarzowie resztke moich oszczędnośći. I wyjmując spod stołu mój wysłużony łuk. Poszedłem bez słowa, tylko gdzieś w głębi pomyślałem- zmarnowałem już tyle życia, a jeśli mam zmarnować więcej to napewno nie siedząc na tyłku- ruszyłem, bo wiedziałem że gorzej nie będzie
Vigo nie patrząc na nikogo spokojnym krokiem szedł w stronę portalu. Nie zatrzymując się przeszedł na drugą stronę...
Spróbuję... - pomyślałam i przeszłam przez portal.
Był raz jeden młodzieniec a zwał się on Axel Ontero. Usłyszał raz o portalu do Valfden w jakieś karczmie. Jego życie i tak było pogrążone w chaosie, chciał zacząć od nowa, w nowym lepszym świecie. Bez największego namysłu przeszedł przez portal.Może być fajne . A co tam spróbuję
//Przyjęty
wybieram: Walka bronią sieczną - miecz [100%]
6 brązowych, 4 srebrne i 3 złote talenty
1000 grzywien
Hawke spojrzał na portal, wyciągnął swój miecz który służył mu dobrze przez lata,schował go i powiedział:Proszę o cierpliwość. Z powodu społecznie świętowanych imienin Sylwestra, wszelka aktywność na forum Tawerny Gothic uległa zmniejszeniu. Proszę cierpliwie poczekać na akceptację i dołączenie do gry.
dawno nie brałaś udziału w pięknym boju.czas w droge!. przeszedł przez portal
Wśród zgromadzonych ludzi stał człowiek. Zwał się Regis. Ze spokojem przyglądał się portalowi. Po krótkiej chwili namysłu śmiało wkroczył w Dracoński portal, nie mógł się doczekać przygód.
Pod portal zbliżył się średniego wieku mężczyzna. Nie wyróżniał się niczym spośród innych ludzi w tamtejszej krainie, prócz tego co miał w swoim sercu. Zbliżył się do portalu przekonany o słuszności swojej decyzji. Wkroczył w magiczną poświatę aby rozpocząć nowe życie.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Czarne włosy, twarz zakryta maską. Powolny, miarowy krok, precyzja, zabójcza precyzja. Lanaya pragnęła dalej robić to, co kochała, potrzbowała teraz tylko zmiany miejsca. Elfka zmierzając ku nowemu życiu, przekroczyła portal.Zostałaś przyjęta do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Ja oczarowany opowieścią starego barda postanawiam zostawić za sobą przeszłość. Rozpocząć nowy rozdział w życiu wyruszając do Valfden. Nie zdążam jednak zapytać mężczyznę o drogę, gdyż ten kontynuuje opowieść.
Gdy wszedłem do karczmy zobaczyłem że zaczęła się bojka.Chcąc, nie chcąc jestem awanturnikiem więc szybko dołączyłem się do walki.Niestety źle się to dla mnie skończyło bo wrzucili mnie do portalu... i tak rozpoczyna się przygodaZostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Wcale ładna kobieta - średniego wzrostu brunetka podeszła do portalu. A więc to ma być moje wybawienie. Tutaj nie mam już czego szukać. Lekko się jeszcze wahała, jednak przeszła przez portal.
Po tygodniach wędrówki wychudzony i głodny, w obszarpanej koszuli i owrzodziałych stopach słaniając się z wycieńczenia dotarł do miejsca, które znał. Tak, był już tutaj. Samotny portal wiodący do nowego świata.
ÂŚwiata który znał, pamiętał i w którym przed laty mieszkał. Porwani i więziony zerwał kajdany i uciekł. Przebył pół świata żywiąc się tym co zdołał znaleźć, można powiedzieć, że w pewnym sensie zdziczał, ale nie na tyle by zatracić się w tym szaleństwie.
-Wróciłem.. - powiedział tylko i przekroczył portal z nadzieją zastania wyspy taką jaką została przed laty.
Dopiłem piwo, założyłem kaptur i śmiało ruszyłem w stronę portalu. Wiedziałem że to ostatnia szansa, wkroczyłem w portal pełen wiary w lepsze jutro.
Krople deszczu rytmicznie uderzały w owiniętą płaszczem postać. Padało od wielu tygodniu, więc rozmokły grunt chętnie przyjmował stopy wędrowca powodując potężne utrudnienia w podróży. Tajemniczy, zaczarowany portal... Nie może być daleko - rozmyślał wędrowiec. Czas spędzony na szlaku dawał już o sobie znać w postaci zmęczenia psychicznego jak i fizycznego. Portal ukazał się w całej okazałości. Biło od niego jasne światło zachęcające do wkroczenia w to tajemnicze przejście. Wędrowiec ostrożnie wyciągnął dłoń prze sienie próbując delikatnie musnąć tę magiczną sferę do której nie miał za gorsz zaufania. W tym momencie jego dłoń został opleciona przez cienkie lśniące elementy portalu i usłyszał cichy głos dobiegający z najdalszych zakątków jego świadomości: Uczyń jeszcze ten jeden krok, a zobaczysz nowy lepszy świat...Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Lepszy ? - prychnął wędrowiec. Każdy jest taki sam, pełen skurwysyństwa..., ale i tak nie było mi dane wybierać. Po tych słowach przeszedł przez portal....
"Oh Mary, Mary... Jesteś małym człowieczkiem, a może spotkać cię coś tak wielkiego"- mruknęła drobna Cloud, można powiedzieć urocza, prawie białowłosa niebieskooka istota ludzka. Jasne, czuła w sobie poczucie niezdecydowania, co było dla niej charakterystyczne.Zostałaś przyjęta do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
-I tak nie mam nic do stracenia... - zmrużyła oczy, ręce wysunęła przed siebie (prawie jak zombie) i zrobiła duży krok przechodząc... na drugą stronę-pełną tajemnic, a ona, mała Mary Cloud, chciała je wszystkie odkryć - każdą tajemnicę, nic się przed nią nie ukryje.
I jak bard skończył opowiadać o królestwie Valfden mężczyzna zamyślił się i wtedy wbiegł posłaniec głosząc o starożytnym teleporcie do Valfden. Mężczyzna wstał i zapłacił za kufel piwa i pewnym krokiem wyszedł z karczmy. Spakował swoje rzeczy i ruszył w kierunku Eloshar gdzie był teleport. Kiedy doszedł do artefaktu pomyślał że ma dwa wyjścia : zostać i żyć biednie albo ruszyć dalej ku nieznanemu. Wtedy śmiało przeszedł przez teleport.Zostałaś przyjęta do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Tumult i wrzawa niepodzielnie panowały w środku napęczniałej od gości karczmy. W powietrzu unosił się nieprzyjemny odór tytoniu, dym zaś swawolnie krążył w dzikich kłębach między krokwiami pośledniego lokalu. Pijaczkowie wszelkiej maści tłumnie tłoczyli się przy ladzie i stołach, żaląc się na swoje małżonki, dzieląc opowieściami o myśliwskich zdobyczach i przede wszystkim chlejąc na umór. Kiepscy zawodnicy, których słabość do alkoholu nie pokrywała się zupełnie z możliwościami organizmu, zalegali już na podłodze w towarzystwie wywróconych krzeseł i kałuży wymiocin. Z pewnością nie było to miejsce, które ktokolwiek z wyższych sfer zaszczyciłby choćby krótkim spojrzeniem. Los ma jednak to do siebie, że bywa przewrotny. Starzy ludzie mawiają: "nigdy nie mów nigdy". Tego jednego przysłowia nie sposób zdewaluować czy podważyć. Tak jak nie sposób zapanować nad wyrokami przyszłości. Jednego dnia luksusowe życie z każdą wygodą na zawołanie, drugiego wszystko to obrócone w niwecz, a wszystkie dotychczasowe cele brutalnie odmienione w jeden nadrzędny: ucieczka, przetrwanie.Zostałaś przyjęta do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Pośród całej tej śmietanki towarzyskiej znajdowała się dwójka znacznie odstająca od tłuszczy urządzającej tam sobie bezecną biesiadę. Mimo usilnych prób wtopienia się w tłum, mężczyzna z młodą kobietą przy boku osiągali raczej efekt zupełnie przeciwny od zamierzonego. Dość powiedzieć, że wystarczyło jedno spojrzenie, by nawet prostolinijny obserwator zdołał narysować wyraźną linię oddzielającą ich od reszty gości. Wystarczyło spojrzeć na to, jak byli ubrani. Mężczyzna był odziany w elegancki, ciemny dublet. Wyglądał bardzo dostojnie i wyniośle. Jego zaciśnięte sztywno wargi szukały schronienia pod osłoną ekstragawanckiego wąsika, osadzone głęboko oczy cały czas błądziły wariacko po otoczeniu. Był niespokojny. Kobieta, znacznie od niego młodsza, być może pod jego opieką, wyglądała jak prawdziwa dama dworu. Długie, aksamitnie ciemne włosy opadały frywolnymi kaskadami na jej blade, delikatne ramiona. Długa suknia wieczorowa z lekkim wcięciem w dekolcie ujawniała tylko skrawek jej perfekcyjnego ciała. Twarz idealna niczym posąg renesansowego artysty, szlachetne rysy twarzy, uwydatnione kości policzkowe, nieprzebrana głębia niebieskich oczu i ta porcelanowo biała cera... Jednak coś ich trapiło. Mężczyzna nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Krążył wokół stolika, rzucał ukradkowe, bojaźliwe spojrzenia w stronę drzwi, panienka zaś wydawała się być jakby nieobecna, pogrążona w jakimś sennym transie.
- ... teleport w Eloshar znów jest aktywny! Podróż na Valfden na ponów możliwa! - mężczyzna usłyszawszy te słowa zatrzymał się na chwilę, dosłownie zamarł w bezruchu. Poruszały się jedynie jego oczy, które na wzmiankę o drodze ucieczki rozwarły się szerzej. ÂŹrenice poruszały się gwałtownie, na nowo rozbłysły pełnym nadziei blaskiem.
- Panienko Faye... - wyszeptał pełnym przejęcia głosem, ujmując młodą damę za jej dłoń, tak smukłą i delikatną, jakby była wykonana z kości słoniowej. Ta odwróciła głowę w stronę jego twarzy, ale jej nieobecne oczy wpatrywały się w punkt niezdefiniowany w tradycyjnym znaczeniu przestrzeni. Z tego hipnotycznego transu wybudził ją trzask drzwi wyłamywanych z zawiasów.
- Jest tutaj! - rozbrzmiał jakiś głos. Mężczyzna w dublecie zerwał się do biegu, dłoń silnie zaciskając na przegubie dwornej panienki. W tym samym momencie do karczmy wpadło czterech uzbrojonych oprychów, którzy rzucili się za nim w pościg. Wewnątrz lokalu nastał pradziwy chaos. Pijani śmiałkowie rzucali się na pomoc damie w opresji, padali jednak jak muchy pod cięciami bezlitosnych ostrzy. Podłoga z sitowia wkrótce nasiąkła krwią, a do połamanych krzeseł wkrótce dołączyły odcięte w brutalny sposób kończyny. Mężczyzna zdołał wydostać się tylnym wejściem, gdzie czekał przygotowany rumak. Pomógł panience usadowić się w siodle i spojrzał za siebie. Miał jeszcze chwilę czasu.
- Pędź panienko - powiedział smutnym głosem. - Nie daj im się złapać! Ja ich tu zatrzymam - zapewnił.
- J-jak to...? Zginiesz, Leonie! Nie wolno ci, nie pozwalam! - koń ruszył, zupełnie jakby został do tego poinstruowany, kobieta chwyciła się uprząży, ale odwróciła głowę i zachrypniętym głosem zdołała wykrzyczeć jeszcze te słowa:
- NIE WOLNO CI ZGINÂĄĂ, LEON, NIE WOLNO! JA, FAYE REENA VALENTINE ZABRANIAM CI! - głos jej się załamał, po chwili straciła swego sługę z oczu... Zapamiętała tylko jego smutne spojrzenie i służalczy uśmiech.
***
Zapłakana, słaba i zmęczona dojechała na karym rumaku do samego portalu. Te śmieci! Jak miały prawo tak zepsuć jej doskonałe życie? Co oni znaczyli? Kim byli, do diaska? Ona, córka bogatego kupca, która nigdy nie zaznała smaku biedy, porażki czy zawodu... Co ją teraz czekało? Kim miała być? Otarła łzy drżącą dłonią i z godnością szlachcianki zeszła z siodła. Mazgajstwo jej nie przystoiło. Natychmiast doprowadziła się do porządku, przywołując na swe oblicze godność i elegancję. Wokół nie było nikogo innego. Robiła to dla siebie, nie chcąc przyznać się do swojej słabości. Pełnym gracji krokiem przekroczyła portal, pewna tylko tego, że nigdy więcej nie da już siebie tak poniżyć.
Siedzę spokojnie w karczmie dopijając kufel piwa. Może jednak przejdę przez ten portal... Po ostatecznym rozważeniu wszystkich za i przeciw w końcu decyduję się na przejście.
Po nudnych godzinach spędzonych w karczmie, Gornus w końcu wstał i postanowił rozpocząć swoją wspaniałą przygodę, wyszedł z karczmy i wolnym kroczkiem poszedł do portalu, nadal nie wiedząc co go czeka po drugiej stronie, oraz nie wiedząc czy sobie poradzi nie mając doświadczenia w tych sprawach.
Siedząc i popijając zimne piwo z drewnianego kufla, bacznie słuchałem opowieści starcza. To o czym mówił... mogłem zacząć żyć od nowa. W nowym miejscu, w nowym świecie, o nowych zasadach. Właśnie dopiłem piwo i miałem zamówić kolejne gdy do karczmy wbiegł posłaniec. Wszyscy go wysłuchali włącznie ze mną. Od razu zerwała się masa chętnych. Swoją drogą, czemu nie? Ochocze, lecz bez widocznego entuzjazmu wszedłem do portalu.
"Motyla noga..." - takie słowa wypłynęły niechętnie z jego ust kiedy machał głową na znak zrezygnowania. Przysłoniwszy ręką oczy spojrzał w niebo, było samiutkie południe, a jego dobry przyjaciel kac nie miał zamiaru mu dziś odpuścić. Gdy wreszcie opuścił wzrok zobaczył niepokojący... "PORTAL!?". W tej chwili nie wiedział już czy to jego biedna, przepita głowa płata mu figle, czy to też prawdziwy portal prowadzący do innego, być może lepszego świata. A jako, że słynął on ze swej brawury - a przynajmniej tak jemu samemu się zdawało - na tyle szybko na ile siły mu pozwalały, podniósł swój obolały tyłek i ruszył w jego kierunku nie będąc pewnym co go czekaj.
Zatrzymał się tak na oko dziesięć stóp przed portalem, dłońmi zmacał cały swój ekwipunek. "Noo... Wszystko na miejscu, a komu w drogę temu kac" I jednym susem rzucił się w wielką rozmazaną bliżej nie określonego koloru plamę.
Pakuje się i bez zastanowienia wchodzę w portal
Erthor chwilę się zastanawiał... Lecz nic go tutaj nie trzymało.
Nie miał też nic do stracenia, więc czemu nie?
Podniósł się z krzesła i ruszył w stronę ów portalu.
Zaśmiał się w duchu i mruknął pod nosem.
- Ma bard gadane, hehe, żebym w jednej chwili zdecydował się wyruszyć w nieznane. -
I zapewne to były ostatnie słowa, jakie
wypowiedział w "domu".
Rag'thar wsłuchiwał się w słowa od dłuższego czasu. Wiedział kto również poszedł za nimi. Ork potarł swoją brodę i zastanowił się chwilę. Jednak obiecał coś pewnej osobie, więc nie mógł się wahać. Udał się w stronę portalu na wyspę.
Elfka sama nie wiedziała co robi w tym miejscu. Nie przepadała za hałasem towarzyszącym właśnie takim zakątkom. Jedna rzecz przykuła uwagę jej słuchu. Portal. Właśnie tego chciała. Jakiejś odmiany. Ruszyła za tym mglistym wyobrażeniem. Być może mgła minie i ukaże jej nowy dom.
Titanis, człowiek o gęstej szczecinie, zielonych oczach, niczym łąki jego domu, kruczoczarnych włosach, przesiadywał obecnie w karczmie. Ostatnimi dniami, ta zastępowała mu wręcz dom. ÂŻona, dzieci.. Miał dość! Mógł się nie żenić, przyjaciele mieli rację. Bo powiedzcie, na co czterdziestolatkowi żona, która ma na utrzymaniu dzieci? Eh, życie... Tak zimne, jak trupy w kryptach...
Wtem, usłyszał o portalu. O jego nadziei na lepsze jutro, o jego przyszłości!
- To jest to! - pomyślał w duchu, powoli ruszając się z miejsca, w którym siedział. Wyobraził sobie jasno świecącą rzecz, przez którą chciał przejść... I zrobił to, idąc w kierunku nowej przygody...
Zachwycony byłem opowieścią zauważyłem że ludzie wchodzą do portalu. Powiedziałem sobie:
-Jeśli czeka mnie tam wielka przygoda to ja też tam wchodzę.
Więc Podążyłem w stronę portalu.
I tak nie mam nic do stracenia, pomyślał, po czym przeszedł przez portal.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Rodząca się w niziołku nadzieja, została rozdeptana niczym... niczym... coś mocno rozdeptanego, gdy bard zwieńczył opowieść.
Jak to, nie da się tam dostać?! Pomyślał, główkując jednocześnie, czy ma szansę by zgubić pościg. Uciekał od przeszło dwóch tygodni, a te łajzy nie dawały za wygraną. Nasz mały bohater wyglądał niczym siedem nieszczęść, potrąconych dodatkowo przez rozpędzonego muła. Los jednak miał się do niego w końcu uśmiechnąć, za sprawą gońca obwieszczającego radosną nowinę.
Egharod nie zastanawiał się ani chwili. Wahanie oznaczało stryczek, w najlepszym przypadku. Wzdrygnął się na myśl, co by zrobili z jego klejnotami, gdyby go dorwali. Zresztą, sam w życiu nie poczułby się do winy. Skąd mógł wiedzieć, że ta chętna dziewka jest córusią jakiegoś wyjątkowo nadopiekuńczego starucha? No właśnie. Dlatego też bezgłośnie wymknął się z karczmy, zapominając rzecz jasna o zostawieniu zapłaty za strawę, po czym ruszył biegiem w stronę portalu.
Wszystko się ułoży. Jesteś utalentowany, pewny siebie i oszałamiająco przystojny! Dasz radę! - pocieszał się pod nosem, by dodać sobie nieco odwagi. ÂŻałował, że nie zapytał barda, czy w tej krainie są smoki i dziewice, no ale wyboru i tak nie miał. Stanąwszy przed portalem, obejrzał się raz jeszcze za siebie, po czym zrobił krok w przód.
- Pocałujcie wy mnie wszyscy w moją owłosioną.... - Nie dokończył, pochłonięty przez wir magii.
Hoffman nie mając nic do stracenia, pozostawiając swoje dotychczasowe życie wraz z całą swoją przeszłością za plecami, ruszył pewnym krokiem w stronę portalu, będąc gotowym na wszystko co może go spotkać po drugiej stronie.
Niedługo było czekać, by Virion pognał w kierunku portalu. Widok zdawał się być nieziemski, a blask bijących runicznych ogników wprowadził go w chwilowy letarg. Dotknięcie opuszkami palców świetlistej powłoki, poskutkowało mrożącymi drgawkami.
Fascynując się owym widokiem, Virion zakłada na głowę kaptur i schyliwszy ją nieco, pewnym krokiem wsuwa się na drugą stronę magicznych wrót.
- Ja tam wchodzę, może być ciekawie. - odrzekł mężczyzna po czym podszedł do portalu. Po krótkiej chwili wahania zrobił krok do przodu wchodząc w magiczne wrota.
http://gothic.gram.pl/forum/index.php/topic,21924.msg196234.html#msg196234
Przyjęty
:)
Pustynne słońce dziś wyjątkowo mocno doskwierało, Sajid jak co tydzień szedł do oazy, aby zakupić wody dla miasteczka. Owinięty chustą z kijem w dłoni, uderzał regularnie o palące piaski, a dźwięk jego sandałów przypominał regularne uderzenia serca. Pustynia - miejsce zapomniane przez bogów, gdzie każdy musiał się zmagać nie tylko ze spiekotą dnia i chłodem nocy, ale przede wszystkim groźnymi bestiami czającymi się na każdym kroku: skorpionami, skarabeuszami, małymi, acz niebepiecznymi. Maureni opanowali tę sztukę do perfekcji. Dzień jak co dzień, więc dla Sajida. W oddali już widniały palmy oazy i jezioro Murata, jego dobrego znajomego. Niewolnice tańczyły przy wodzie, z rozstawionych dookoła namiotów wybrzmiewała radosna muzyka, a Murat i jego ludzie leżeli na pryczach wachlowani przez niewolników. ÂŻyć nie umierać, myślał Sajid, tak życie w oazach, to było życie. Na wszelki wypadek przeliczył jeszcze raz monety, które miał przekazać Muratowi w zamian za kolejną dostawę. Wszystko zgadzało się do jednej. Przyjaciel dostrzegł nadchodzącego Sajida i pomachał mu na przywitanie, ten odpowiedział tym samym. Kiedy wreszcie się spotkali, radośnie padli sobie w objęcia:
- Sajid, staruszku! Spóźniłeś się, już myślałem, że dzisiaj nie przyjdziesz! - Murat zaśmiał się serdecznie.
- Tak, o mało brakowało! Aila znów pojawiła się u nas. Jestem już blisko jej serca.
- Ha! Chyba majtek! - Murata wyraźnie cieszyło spotkanie, podobnie zresztą jak Sajida.
- Na to też przyjdzie czas. Przybyłem po dostawę, oto całość, przelicz. - Maurenowi zdawało się spieszyć.
- Ufam Ci, przyjacielu. Wielbłądy wyruszą dziś o zmierzchu, czekam aż Assan powróci z nowymi, tamte nie nadawały się już do zaprzęgu.
Kiedy tak rozmawiali zdawało się słyszeć z oddali jakieś okrzyki, to Assan wracał z wyprawy, jednak on i jego ludzie nie wyglądali jakby mieli pokojowe zamiary. Szybko przypuszczony atak z zaskoczenia, Sajida ogłuszono ciosem w głowę, a resztę oazy wyrżnięto w pień, niewolnice oczywiście zabrano.
Sajid ocknął się, leżąc na zielonej trawie, a przed jego oczyma stał ogromny magiczny portal. Zdezorientowany zauważył, iż nie ma za bardzo innej drogi, a sam dobrze nie wiedział gdzie się znajduje. Pomacał się po spodniach, broń również mu zabrano. Nie miał za bardzo wyjścia, ostatni raz obejrzał się za siebie i przysiągł sobie, że odnajdzie morderców Murata, gdziekolwiek by oni nie byli i pewnym krokiem przeszedł przez portal.
Gdy portal się uaktywnił pitu uznał, że nic go tu nie trzyma i morze to być niezapomniana przygoda. Podniósł się ze stołka i ruszył szybkim krokiem przez portal.
Elf zaciągnął się świeżym zimnym powietrzem. Ostatnimi dniami wieczory robiły się coraz chłodniejsze, a wrażenie mrozu było w tej chwili potęgowane przez lodowate światło bijące z magicznego portalu. Długouchy obejrzał się za siebie, jakby spodziewał się tam kogoś zobaczyć, ale ku swojemu rozczarowaniu nie dostrzegł żywej duszy. Posmutniał na twarzy, ale dłużej czekać już nie mógł. Zeskoczył z siodła, uspokajająco pogładził zwierzę i zabrał się do jego rozkulbaczania. Gdy skończył, zarzucił torbę w której mieścił się cały jego dobytek na ramię i ruszył w stronę lśniącej niebieskawej ściany. Zatrzymał się na progu portalu i raz jeszcze spojrzał w tył. Dostrzegł tylko swojego wierzchowca. Koń przyglądał mu się kompletnie nieporuszony tym, co za chwilę miało się wydarzyć. Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie i jednym krokiem przeszedł na drugą stronę.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
- No to hopsa!
Ujrzawszy portal stwierdziłem,że los dał mi szansę zaczęcia wszystkiego od nowa.Wizja przyszłości,życia pełnego przygód w nieznanym świecie wydawała się kusząca.Nie tracąc czasu wskoczyłem.
Mauren siedział przy stoliku i bawił się monetą. Jego życie było monotonne i nijakie. Nie miał stałej pracy, wyuczonego zawodu, czystej krwi, ani nawet samozaparcia, by do czegoś dojść. Był świetnym kupcem, ale nie przepadał za pracą przy kramie, czy w sklepie. Jego ciemna skóra zlewała się z mrokami zakątka, w którym zasiadł. Słysząc o portalu dostrzegł swoją szansę. Wstał, ostatnią monetę rzucił karczmarzowi i wyszedł. Odnalazł teleport, który miał pomóc mu dostać się na Valfden. Nowa przygoda, nowe życie, nowe możliwości...Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Zapijaczone mordy. Co mnie podkusiło, żeby tu przyjść?Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Przy stole w kącie siedział turdnaszan. Ze względu na swą odmienność był wytykany palcami. Postanowił z tym skończyć. Opowieść, którą obecnych w karczmie uraczył bard rozbudziła w nim iskierkę nadziei. Wybieg z piwiarni i ignorując osiłka szturchającego go barkiem ruszył w stronę teleportu. Stanął tuż przed portalem.
Tam się w końcu rozwinę!
Zrobił krok naprzód a świat zawirował.
podążając za tłumem wszedłem do portalu. cheć zmian na lepsze była silna <rycerz>
Chłopak powiedział,
-Dziń bry! - i wszedł przez teleport.
- Hop! - zawołał wesoło krasnolud i przeszedł przez portal.
Czas coś zmienić. Pomyślał sobie ork i wszedł w portal.
Mężczyzna przeszedł przez portal.
Po chwili namysłu odpowiedziałem- siedząc tutaj nic nie zdziałam, życie jest tylko jedno i zamierzam z niego korzystać jak najlepiej. Po tej krótkiej przemowie robię krok ku portalowi
Po chwili namysłu wskakuje w portalZostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Biegnę do portalu krzycząc z radośćZostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Po chwili wahania zakapturzony mężczyzna przeszedł przez portal.
Noc. Skraj lasu. Wąska ścieżka pośród drzew. Pałki, kije i trzech napastników. On, sztylet i trzy trupy. Iwerin otarł czoło wierzchem dłoni. Był zły. Głodny i zmarznięty, a do tego ubrudzony juchą jednego z oprychów, która obryzgała mu twarz i koszulę.
ÂŚwiat schodzi na psy. Kłamstwo kryje się pod woalem prawdy, próbując przechytrzyć inną prawdę, która też skrywa za swym obliczem kłamstwo. Czcigodni kapłani, łgarstwo. Iwerin przekręcił głową w jedną i drugą stronę, trzasnęło w kręgach. Rozruszał ramionami, bolącą łopatką na której czuł uderzenie jednej z lag napastników. Gdyby dostał pod innym kątem teraz to jego krew wsiąkałaby w ziemię. Schylił się i przeszukał ich kieszenie.
Ruszył ścieżką dalej. Biegł. Trenował. Trening była dla niego ważny. Powtarzany codziennie rytuał zmieniał mięśnie, szlifował organizm, hartował ciało. Dawał możliwości. Kilka lat temu nie mógłby dać rady trójce zbirów. Przygotowywał się. Czy był gotowy?
Po kolejnej godzinie biegu dotarł do karczmy. Przychodził tam od trzech lat, co tydzień i pytał o to samo. O Valfden. I rzeczy, które go ciekawiły. Pytał konkretnie, a rozmówców intrygowały jego pytania.
***
Minęły dwa miesiące od napotkania zbirów. ÂŁajdaki mieli znajomych. Znajomych, którzy poszczuli za nim innych znajomych. Jedni gorsi od drugich. Nie miał kompanów, nie miał możliwości by stanąć im oko w oko. Zebrał w pośpiechu tylko kilka swoich drobiazgów i pobiegł w stronę portalu. Zostawił w domu kartkę. Dla niej. Krótki acz treściwy list. Wkraczając w portal powtórzył ostatnie zdanie swej krótkiej spowiedzi. Zdanie, które teraz rozpływało się na kartce w kroplach jej łez.
"ÂŚwiat niech spłonie w mym szaleństwie. Niech odrodzi się z mego pragnienia."
Młody przystojny mężczyzna z opaską na oku bardzo uważnie wsłuchiwał się w opowieść mężczyzny.
Zaciekawiło go to niezmiernie.
A gdy usłyszał o tym że można się tam dostać pomyślał to nie dla mnie.
Zamówił kolejną kolejkę i udał się do wyjścia.
-Nigdzie nie pójdziesz-odezwał się zakapturzony typ-oddawaj to co masz najcenniejsze to wtedy cię puszczę.
-Jestem biedny nic przy sobie nie mam nawet tamto piwo wziąłem na kredyt-odpowiedział Ukah bo tak temu mężczyźnie było na imię.
Zakapturzony bandyta spojrzał na niego i jego uwagę przykuł wspaniały medalion.
-Oddawaj medalion gnido- mówiąc to rzucił się na niego i jednym szybkim ruchem zabrał mu błyskotkę.
-Oddaj mi go ten medalion jest dla mnie wyjątkowy w środku jest portret mojej córki którą zabrała i moja podła żona błagam cię człowieku oddaj mi go-odezwał się Ukah.
Bandyta otworzył medalion i spojrzał na portret pięknej córki Ukaha.
-Ru****bym-powiedział bandyta.
Ukah nie wytrzymał i rzucił się na niego.
-Homer Yordan weźcie ode mnie tego śmiecia-powiedział bandyta.
Jak powiedział tak zrobili.
Bandyta nie miał skrupułów.
-Na tym medalionie pisze Atasel być może tam też jest twoja córka koniecznie muszę przejść przez ten portal.
Poszedł i znikął w blasku portalu.
Ukah pomyślał że jedyne co może zrobić to podążyć za tym bandytą.
Przypomniał sobie czasy gdy służył w straży królewskiej i dość łatwo pokonał Homera i Yordana.
-Panie barmanie zapłacę jak wrócę-powiedział Ukah i wszedł do portalu mając tylko to co znalazł przy Homerze i Yordanie czyli trochę jedzenia i kilka butelek gorzały.
Haha.. całe życie przesiedziałem na tyłku w tej zapchlonej karczmie, nie zamierzam dalej tu siedzieć i użalać się nad sobą pijąc tanie piwo
Mówiąc to Eren wszedł do portalu
Ciemność. Krzyki ustały, bitewny kurz opadł, krew wsiąknęła w piach. Przecieram oczy i najpierw widzę niewyraźnie leżące sylwetki ludzi, potem odzyskuję sprawność widzenia, podnoszę się z ziemi, a przede mną rozpościera się obraz minionej walki. Teraz już dokładnie widzę krew na ciałach moich pobratymców, poranione członki, niektórych przykrył już piach wiejący znad pustyni. Na horyzoncie nagle spostrzegam konnych krzyczących coś do siebie, uzbrojonych i jak gdyby sprawdzających dokładnie teren. Wśród poległych szukam swego miecza. Znajduję go i w jednym momencie zrywam się i zaczynam biec.
Biegnij. Biegnij. Dasz radę. Biegnij. Byle dotrzeć za skały...
Mężczyźni ścigają mnie jeszcze paręset metrów przez wydmy. Nie nadrabiają na szczęście dzielącej nas odległości. Potykam się, upadam, grzęznę w gorącym piachu. Biegnę dalej. Płuca mi płoną od wdzierającego się do nich kurzu. Byłam od nich szybsza.
Znalazłam cień w jaskini. To miejsce jednak nie jest dla mnie bezpieczne. Ruszę o zmroku, kierując się znakami na niebie.
Długa podróż przez pustynie, skały, pola usłane żwirem odebrała mi siły. Mam spierzchnięte usta, wysuszoną skórę i jedyne o czym marzę to kubek wody, czy proszę o zbyt wiele? Zaczynam mieć majaki.
Budzę się dopiero w karczmie pełnej ciemnoskórych mężczyzn. Nikt jednak nie zajmuje się mną. Obok stoi tylko woda do picia, a wszyscy zgromadzili się wokół starca, mówiącego po cichu. Stąd nie słyszę o czym rozprawia. Wypijam całą wodę od razu; to i tak mało ale nie jestem już wyczerpana, odzyskałam część sił i zaraz ruszę dalej. Wstaję z niewygodnego posłania i podchodzę do grupki ludzi słuchających opowieści.
Nie pytam się nikogo o pozwolenie. Sprawdzam jedynie czy mam przy sobie medalion od babci i wchodzę w portal.
Dwalin siedział przy stoliku stojącym obok drzwi wyjściowych. Pijąc piwo i rozmyślając o tym co teraz ze sobą począć. - co teraz mam ze sobą zrobić?, moi kumple nie żyją. Kiedy posłaniec głoszący o portalu skończył przemowę, Dwalin zaczął myśleć. Po chwili udał się do teleportu. Kiedy już do niego podszedł, westchnął i wkroczył w portal prowadzący do nowej krainy.
Creed siedział przy kuflu piwa, kiedy usłyszał opowieść o wyspie Valfden. Przemyślałeś sobie całe swoje życie i to co w nim zrobiłeś. Miałeś już tego dość. Słysząc że można się tam dostać przez portal wypadłeś od stolika jak poparzony wylewając przy tym piwo.
- Może tam będe miał lepsze życie - powiedziałeś sam do siebie po czym wszedłeś do portalu.
-No dobra. Pora na zmiany.-pomyślałem i wszedłem w portal.
Siedząc w tej zatęchłej karczmie, rozmyślałem na temat mojej ostatniej wyprawy z moimi kompanami, pociągając łyk zimnego piwa z kufla, uśmiechnąłem się lekko. Ale było świetnie pomyślałem.
Nagle doszły mnie słuchy jakoby ktoś mówił coś o portalu do krainy Valfden, podeszłem bliżej i usłyszałem wyraźnie te oto słowa:
- Tak to ten sławetny portal który przenosi do krainy Valfden, jest aktywny, każdy kto chce zmienić swoje życie jeszcze może przez niego przejść. - powiedział brodaty mężczyzna.
Pomyślałem sobie że chce przeżyć jakąś przygodę swojego życia, dopiłem napój z kufla i wyszedłem z karczmy.
Znalazłem ten portal, stanąłem przed nim, wziąłem głęboki oddech i wskoczyłem do środka zapominając o wszystkim.
Arterius długo już przebywał w tej karczmie. Dzień w dzień, noc w noc, nie mając domu, nie mając rodziny, nie mając nawet grosza przy duszy, nie pozostawało mu nic, jak zdechnąć pod ladą.
Popijał akurat ostatnie piwo tego wieczoru, które postawił mu jakiś pijak, rozmyślając nad swoim istnieniem. Wtedy też usłyszał o portalu, o portalu do miejsca, gdzie mógł się odkuć, gdzie nikt go nie znał, nikt nie potępiał.
- I tak niewiele mnie tu już spotka, prócz śmierci. Co mi szkodzi? - mruczał pod nosem, gdy swe pierwsze chwiejne kroki stawił w kierunku portalu. Doszedł do niego, potem obejrzał bacznie i, bez większego zastanowienia, wszedł do niego, z nadzieją na lepsze jutro.
- Nie ma co czekać na zbawienie trzeba pracować. - Powiedział i przeszedł przez portal.
Hop! - i Loisetta znalazła się po drugiej stronie.
Uśmiechnął się półgębkiem szczęśliwy ze zostawia to życie za sobą. Wstaje, naciąga kaptur na głowę i rusza do portalu. Przechodzi przez niego skrycie by ci co mogli by chcieć go dorwać, już nigdy nie wiedzieli gdzie.
Nie mam wyjścią. Muszę uciekać tam gdzie mnie nie znajdą!
Dopijając piwo podniósł wzrok i przeszył nim gości w karczmie. Z mlaskiem odstawił kufel powoli wstając z ławy. Udał się w kierunku portalu poprawiając pas u spodni. Obejrzał się za siebie, wytarł brodę rękawem i pewnym krokiem wszedł w portal rzucając :
- "Zobaczmy, co my tu mamy.."
Nie wim gdzie jestym, nie wim jak trafiłem do tej karczemki. Wim jedno - Kufel piwska, kufel piwska i jeszcze kolejny...kufel piwska. Przy piętnastym moje parcie na potrzeby fizojololo...giczne - hyyyp...hyyp, jeszcze ta kurka nioska, zapyziała czkawka mnie zajęła.-rzekłem sam do siebie, bez żadnych specjalnych emocji.
Trza wstać, orła wypuścić by podlał co nieco krzaczki- Stisla, niezbyt trzeźwy krasnolud, podniósł swoje szanowne cztery litery i wygramolił się ślamazarnie zza karczmowej ławy. Stanął w rozkroku by ustabilizować swoje "patrzałki", wszak alkoholu miał w sobie dość sporo. Lekko się otrząsnął. Wypiął do przodu biodra, głowę zadarł do góry i ruszył ku drzwiom wejściowym, które miały mu wskazać miejsce załatwienia swoich potrzeb.
Po drodze szturchnął niby przypadkiem jakiegoś rozentuzjazmowanego jegomościa, pewnie jakiegoś miejscowego posłańca, który wydzierał się w niebo głosy przekazując informację o otwarciu jakiegoś teleportu dracońskiego.
-Jak liziesz, łajzo jedna! - Krasnolud rzekł pewnie, ale od nadmiaru procentów w głowie niezbyt zrozumiale dla postronnego.
-Wrzeście, kurka nioska, nie szumi w uszach od tego spyndu bydła w karczemce. Idę szczać i wracam na kielonka, trza się w końcu upić. Tam jakoś jaśniutko, wszytskom załatwie raz-dwa-trzy - I tak krasnolud zapijał smutki już od kilku tygodni. Jego życie, według niego samego pozbawione było dalszego sensu.
Podszedł, jak mu się wydawało do najbliższych zarośli, po czym popuścił pasa i opuścił spodnie. Postronny obserwator uznałby, że same mu opadły, ale on dumny krasnoludzki woj, nigdy nie przyzna się do okazania takiej słabości, swoich czterech liter, rozciętych na pół...
Swoją drogą, moje damy, były one niczego sobie. Krasnolud, choć nie miał urody elfickego pieknisia to jednak wśród swojej rasy uchodził za mężnego, postawnego, rzec by dziś można nawet przystojnego.
No, ale zejdźmy na ziemię...znaczy się do Eloshar.
Stisla załatwiając swoje potrzeby (a zeszło trochę czasu na tym) gwizdał w rytm usłyszanej niedawno melodii. Jak to jednak w takim stanie bywa, zachwiał się lekko do przodu i dwerg intuicyjnie wyciągnął rękę do przodu.
Jakie było jego zdziwienie jak przez ową "jaśniutką jasność", dłoń przeszyła niczym powietrze. Koniec końców stracił całkowicie równowagę i upadł do przodu, przekraczając tym samym uaktywniony teleport do Valfden.
Zdążył tylko zadać sobie pytanie:
-Co u li...
...cha- i już był po drugiej stronie teleportu...
Niziołek wszedł do teleportu, aby poznać to co nieznane.
Wakacje to fajna rzecz. Szczególnie wtedy gdy w każdej minucie możesz spodziewać się ataku demona, bestii czy innego gnojka czyhającego na Twoje życie. On jednak miał to gdzieś, był wszak dziennikarzem! A życie dziennikarza nie jest usłane różami. Często musi uciekać przed rozwrzeszczanym tłumem, czasem podglądany możny ujrzy jego krzaczastą fryzurę w niedomytym oknie, a czasem miejsca w których pracuje są zwyczajnie niebezpieczne jak to obecne z którego właśnie wracał... Chociaż lepiej byłoby powiedzieć "uchodził", albo i jeszcze lepiej "spieprzał". Wszak goniło go trzech rosłych orków, a on nie miał zamiaru dać się złapać.
- Materiał o rzekomym homoseksualizmie wśród orczych bandytów nie był jednak dobrym pomysłem. Ale byłby hit.... - sapał do siebie ściskając mocno swe notatki i co jakiś czas oglądając się za siebie czy byczki nie są zbyt blisko. Dwa razy minął go bełt wystrzelony w biegu, a więc niezbyt celny. Raz koło ramienia przeleciał mu spory toporek. Nie mniej teleport był tuż tuż. Spiął się jeszcze bardziej, wysilił obolałe mięśnie i jak osławiony biegacz spot niewielkiej miejscowości Maraton, który w biegu przełajowym po piwo dla sołtysa zajął pierwsze miejsce (o czym będą mogli państwo przeczytać w następnym numerze) zanurkował w teleporcie przenosząc się na Valfden.
Siedząc i popijając sobie grog, Isabelle rozmyślała o słowach dziwnego jegomościa. Nie wiedzieć skąd, ale je już wcześniej znała. Raz po raz zataczając koła w pustym kuflu, próbowała sobie przypomnieć, gdzie już słyszała te słowa. Sięgając pamięcią daleko wstecz, przypomniała sobie, jak słowo w słowo to samo powiedział jej brat tuż przed przejściem przez portal. Więc nawet się nie zastanawiając, popędziła w tepędy do portalu i przeszła przez niego.//Po prostu nie zostało to zmienione jeszcze. Czemu? Bo ja wiem.
// A, że tak się spytam, czemu jest ciągle teleport, skoro wody są bezpieczne?
Hmmm... Może być ciekawie. Jak to mówią wóz albo przewóz, wskakujemy - powiedziawszy to wskoczył do prastarego teleportu z nadzieją, że po drugiej stronie odnajdzie to czego od zawsze szukał, prawdy o samym sobie.
Możecie spytać dlaczego tu stoję, pośród gęstych lasów Elanoi, z potarganymi włosami i bez grzywny przy duszy. Możecie spytać dlaczego nie wypoczywam teraz zadbanym ogrodzie otaczającym bogaty elfi dom. Możecie zadać te lub inne pytania. Ale odpowiedź sama poznałam dopiero niedawno.
Otóż nie lubię być ograniczana. Przez cokolwiek: ciasne gorsety, lokowane blond peruki, za małe lakierowane buty, zasady zachowania przy stole, etykietę, mury grodów, nudę obowiązki. Możecie to uznać jako brak wychowania, ale naprawdę nie znacie tego uczucia, gdy siedzicie przy ogromnym stole z przedstawicielami najbogatszych (co nie znaczy najinteligentniejszych) rodów okolicy, gorset ściska wam piersi tak, że oczy wychodzą na wierzch, jedzenie nie da się przełknąć, a wymalowane damy trajkoczą o pudlach? A wam tak bardzo chce się wyjść na zewnątrz…. Na świeżo-zieloną trawę pokrytą pachnącymi kwiatami, pod błękitne niebo i białe obłoki sunące leniwie, zamoczyć stopy w przejrzyście czystym strumieniu i zapomnieć o savoir-vivre i innych nikomu niepotrzebnych badziewiach.
Ha! Nie znacie tego uczucia! Bowiem nie każdy jest córką bogatego, szanowanego elfa. Miałam wszystko na zawołanie. Chciałam kucyka? Dostawałam kucyka. Chciałam huśtawkę zawieszoną na gałęzi starego drzewa? Miałam i huśtawkę. Chciałam nową jedwabną suknię? Miałam nową jedwabną suknię… A najzabawniejsze jest to, że wcale tego nie potrzebowałam! Można oszaleć. Przynajmniej ja już jestem na tym etapie że nie cofnę się, nie wrócę do rodziców i nie poproszę o gorącą kąpiel z pianą. Za daleko sama zaszłam. Może dlatego stoję w puszczy w Elanoi, przebyłam długą drogę, jestem strasznie brudna, głodna, eleganckie ubranie mam zniszczone i czają się na mnie dzikie zwierzęta? Hm…
Powiem wam jedną, niezwykle ważną rzecz. Lubię zdobywać; lubię osiągać cele i wiedzieć, że to moja zasługa. Lubię stawać się lepsza. I to jest odpowiedź na wszystkie wasze pytania.
Tym bardziej się zdziwiłam, gdy wieczorem tego samego dnia, kiedy wymknęłam się z pałacu ( i nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady), ujrzałam coś na kształt tajemnego przejścia. Myślałam, że już kompletnie zbzikowałam, to całkiem prawdopodobne po takich przejściach. Zdałam sobie sprawę że nie jest już ze mną najlepiej. Z resztą już wcześniej miałam wrażenie, iż ktoś ciągle mnie obserwuje. Tylko to przejście było cholernie realne. Można było je dotknąć, powąchać a nawet polizać. Serio. Musiałam to zrobić by sprawdzić czy rzeczywiście stoi przede mną portal.
Nie powiem, że „przejście” było łatwą decyzją. Starałam się przypomnieć sobie co szkodliwego zjadłam niedawno… Jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłam, że na znak zerwania ze starym światem obetnę włosy. Takie dłuuugie… do pasa, rude, kręcone włosy. I wcale nie było mi ich szkoda. Więc przy pomocy małego sztyletu, który zdążyłam wykraść ojcu, skróciłam włosy do długości „przed ramiona”. Później już nawet nie oglądałam się za siebie, gdy wchodziłam w wirujący, tajemniczy wir…
Ludzka kobieta stała na drodze. Samotnie. Deszcz tego dnia lał wyjątkowo obficie. Mokre strużki wpływały jej za kołnierz, lecz ona miała ważniejsze problemy na głowie. Chciała przygody. Każdy krok jednak sprawiał jej coraz większą trudność. Bynajmniej nie z powodu odcisków na stopach. Tutaj miała rodzinę... A tam? Czekało na nią nieznane. Na początku będzie zupełnie obca. Być może nie tolerowana przez sąsiadów. No i nie wiadomo co tam na nią w ogóle czeka. Teleport już był widoczny. Dziewczyna przemogła się i zrobiła kolejny krok. A za nim jeszcze jeden . Nie wiedziała co aż tak ciągnie ją do tych przygód. Pewnie nasłuchała się zbyt wielu opowieści barda w wioskowej karczmie. Rozpłakała się, lecz kontynuowała przy tym marsz. Wkrótce dotarła do portalu. Otarła łzy, wzięła głęboki wdech i weszła w nieznane, zanim zdążyłaby się rozmyślić.Zostałaś przyjęta do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
// Tak przy okazji się zapytam... Jak reagujecie tutaj na współdzielenie IP? Bo mój brat też chciałby tutaj zagrać, ale korzystalibyśmy z jednego kompa... Jest to możliwe?
Zark wybiegł z domu, gdy tylko zauważył brak siostry. On również słyszał tą bajkę o magicznym portalu, jednak nie był on mu do szczęścia potrzebny. Lil jednak się tego dnia zmieniła. Zaczęła żyć marzeniami, a teraz całkowicie zniknęła. Chłopak bez chwili namysłu wyruszył za nią. Niestety spóźnił się. W momencie gdy przechodziła przez portal, chłopak miał jeszcze kilkaset metrów do celu. Krzyczał za nią, lecz to oczywiście nic nie dało. Był zrozpaczony, nie pozostało mu jednak nic innego, jak przejść przez portal i podążyć za swoją głupią siostrą.
Przez portal przeszedł szarawo czerwony ork. Nie wiedział, że bliska dla niego osoba z którą chciał się spotkać po tylu latach właśnie umarła. Czy gdy się o tym dowie na Valfden ponownie spadnie zagrożenie ze strony orków. Kto wie, kto wie...
Niziołek przebywał w swoim domu ważąc mikstury, uwielbiał eksperymentować z alchemia, akurat chciał wyprubowac swoj najnowszy przepis. Zaczął sie krzątać po domu w poszukiwaniu pewnej rzadkiej rosliny zwanej Słonecznym Aloesem. Niestety nie miał jej w zapasach.
- Hmm... Skończyła mi się, ani jeden listek juz sie nie ostał. Musze isc w las poszukac!
Jak powiedzial tak zrobil, wypadl z domu w pospiechu zarzucajac na ramie plecak.
Po kwadransie juz byl w lesie. Szukal i szukał zadumany z nosem w trawie krazyl po lesie. W odleglosci jakies 10 m od niziołka świecil sie magiczny teleport. Mourtun strasznie zadumany nawet nie zauwazyl jak wszedł w teleport.
Miejsce lepsze niż to... pełne demonów i żołdaków tej kurwy Meaneba. Siedzący przy stoliku człowiek splunął na posadzkę. Zebrał się i dopiwszy słabe piwo opuścił karczmę. Stamtąd udał się do portalu by rozpocząć nowe życie na Valfden.
Brud, smród i ubóstwo. Tych trzech rzeczy nienawidził najbardziej. Na jego nieszczęście własnie ta trójca lubiła się razem trzymać. I na dodatek nic nie mógł innego zrobić, jak zatrzymać się właśnie w tej paskudnej karczmie, która stała na drodze do teleportu, łączącego kontynent z wyspą Valfden.
Eliarod, bo tak nazywał elf, podniósł puchar z winem i przyłożył do ust. Pił krótko. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny. Jego niezadowolenie tak bardzo było wymalowane na jego młodej twarzy, że dwójka jego strażników siedząca z nim przy stoliku lekko zaparskała.
- A wam co tak do śmiechu?! - jego słowa cięły powietrze niczym pisk smokożmija dającego o sobie znać ofierze.
- Same szczyny i pomyje... - wymamrotał do siebie od nowa starając się przenieść swój umysł z powrotem do lasów Elanoi. Ulga przyszła od razu. Odciął się od karczmy na dobre. Zanurzył w swoich myślach, odpłynął. Nie był jednak w tym bezbronny. Straż miał czujną. Już od samego ich wejścia wzbudzali nie małą sensację. Mithrilowe zbroje. Jedwabne szaty. I ten wzrok. Pełen pychy i obrzydzenia. Kontrast jaki robili nawspół z okolicznymi wieśniakami i rzezimieszkami był zbyt duży. Ale tutejsi mieszkańcy nie tak bardzo głupi. Nikt nie chciał zostać rozpołowionym albo zamienić się w kałużę krwi.
Z zamyśleń Eliaroda wyrwała całkiem biała sójka, która wleciała przez uchylone okno i wylądowała na stoliku przed nim. Mężczyzna złapał bezceremonialnie ptaka w rękę i wypowiedział słowo, w nietutejszym języku. Coś lekko pykło, pojawiło się odrobinę dymu. Po chwili po ptaku zostało kilka piór. Pojawił się za to rulonik pergaminu, który został szybko rozwinięty i odczytany.
- Rozkazy od ojca. Daje nam, mi, pozwolenie. Ruszamy - trójka elfów stała i opuściła lokum. Po kilkunastu minutach przechodzili przez portal...
Słyszałem rozmowę o tajemniczym portalu postanowiłem go odnaleźć i przejść przez niego
Zachwyciłem się opowieścią i pomyślałem sobie ,,I tak nie mam tu nic do stracenia'' więc przeszedłem przez portal.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Przeciągnąłem leniwie spojrzenie na drzwi tawerny, które otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł młodzieniec w skórzanej kurtce, wykonanej najpewniej z wilczego futra.
-Portal... portal w Eloshar aktywny!
Wszyscy odwrócili się w stronę posłańca, a sędziwy mężczyzna, który przed chwilą opowiadał o Valfden krzyknął donośnym, zdziwionym głosem:
-O czym ty gadasz, chłopcze?
-Portal na wyspę... - wydusił rzucając podniecone spojrzenie dookoła.
-... Wyspę?
- Wyspę Valfden - wykrzyczał głośno, po czym szybkim ruchem otarł czoło.
-Gdzie? - wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę, jakby nie dowierzając słowom, które przed chwilą wypowiedziałem.
-Tutaj... W Eloshar.
Wstałem z drewnianej ławy, odsuwając ją nieznacznie, po czym ominąłem stół i wolnym krokiem podszedłem do posłańca. Moje usta otworzyły się, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, usłyszałem za sobą głos pełen zaniepokojenia:
-Chyba... nie zamierzasz wyruszyć do Valfdenu? - rozpoznałem głos starego bajarza, ale nie odwróciłem się w jego stronę. Podniosłem oczy na chłopca owiniętego w wilcze skóry, po czym wypowiedziałem tylko jedno słowo:
-Prowadź.
Musiał ogarnąć całą sytuację, która właśnie się narodziła. Dopił piwo do końca bo na trzeźwo nigdy nie miał dobrych pomysłów. Odgarnął krucze włosy, które niemal wpadły mu do kufla. Cholera, pomyślał. Powinienem je w końcu skrócić. Jednak ta myśl nie miała teraz pierwszeństwa.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
- W jedną stronę powiadasz? - upewnił się.
Choć nie liczył na odpowiedź. Zadał te pytanie bardziej samemu sobie. W takich chwilach najlepiej zdać się na znak od wszechświata. A wszechświat mówił mu, że jego sakiewka jest pusta i nie ma z czego zapłacić za piwo. Czyli postanowione. Nie czekając na to aż karczmarz zauważy jego zniknięcie zerwał się z miejsca i ruszył w stronę portalu. Dopiero kiedy stanął przed potężną magiczną bramą zawahał się. Czy to aby na pewno dobry pomysł? Jednak stan upojenia szybko rozwiał wątpliwości.
- Trzeba jakoś zginąć. - powiedział sam do siebie.
Ostatnie jego słowa wypowiedziane po tej stronie.
Ork nie mający zbytnio co począć po tym jak jego klan niemal wybito postanowił przejść przez portal.
Nie myślał długo. Ruszył razem z potokiem ludzi w kierunku portalu... w końcu nie miał nic do stracenia...
Zostały mu już tylko grosze, także w kuflu który miał w prawej dłoni, nie ostała się kropla. Był sam, samotny, zgubiony, biedny... Szansą dla niego był portal. Portal prowadzący w nieznane. Czy chciał tam iść? Czy pragnął zaznać głębszej przygody? Czy był gotów narazić swoje życie? Zdecydował.
Kufel zleciał na ziemie dokładnie w momencie, gdy samotny wędrowiec skierował się ku portalowi.. Tam czekała go nowa przygoda.
Jego żona i dzieci ... Wszyscy mu bliscy ludzie umarli, co mógł stracić ? Nie miał nawet pieniędzy by zapłacić za kufel piwa który trzymał w dłoni... Ruszył biegiem i skoczył przez portal.
Niziołek stał wpatrzony w portal. Słyszał o nim w wielu opowieściach, jednak nigdy nie miał dość odwagi, aby przekonać się ile spośród nich jest prawdą. Teraz wiedział jednak, że i po tej stronie nic go nie zatrzymuje. Podróż tutaj, zajęła mu bardzo dużo czasu, jednak ten ostatni krok, będzie dla niego zdecydowanie trudniejszy od wszystkich pozostałych razem wziętych. Czuł moc bijącą od portalu. Jego ciało aż drżało. Co jakiś czas podnosił nogę, jakby już miał wkroczyć do nowego świata, by po chwili cofnąć ją z powrotem. Wiedział jednak, że im dłużej zwleka tym ciężej będzie mu zrobić ten ostatni krok. Nagle jednak zawrócił i poszedł w kierunku z którego przyszedł. Zrobił kilka kroków po czym znowu się obrócił i z okrzykiem na ustach wbiegł we wrota do nieznanych krain.
Kazmir siedział jak zwykle o tej porze w zatęchłej karczmie, jak każdy prawdziwy młody krasnolud pracował w kopani ale.. no właśnie. Persek... peres... Przyszłość! Tu jej nie było. Była ponoć na Valfden. Kaz dopił tutejsze siki zwane piwem i klepnąwszy w tyłek na pożegnanie cycatą kelnereczkę opuścił przybytek i ruszył ku portalowi przekraczając go.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Gaorth znudzony swoim dotychczasowym życiem postanowił odszukać, portal i zaznać lepszego życia.
"Przekręciłem głowę w lekkim zdziwieniu. Kim był ten wieśniak, który wszedł i o jakim miejscu prawił bard. Sny... One dawały nie raz nadzieje opierającą się smutku i radości. Czyżby, ten portal i te wspaniałe mistyczne miejsce były dostępne w każdej chwili? "
Nie myśląc długo wstałem i ruszyłem w stronę portalu.
"Może, w tym miejscu przestanę tyle myśleć?"- Pomyślałem
Odrzucany. Obłąkany. Niepoprawny. Tyle obelg, spłynęło na mnie. Jednak, czy na tym ma polegać moja droga? Moje życie? Być, nic nie wartym śmieciem? Trzeba, to zmienić. Po czym, ruszyłem szybko w stronę portalu.
- I raz... I dwaa.... I siedem !
Zwłoki zapijaczonego człowieka sturlały się ze schodów, obijając witki o kamienie. Karczmarz i jego gruba żona niechętnie podnieśli ciało i wykonali ponowny rzut, tym razem w stronę portalu, gdzie worek krwi i kości miał raz na zawsze zniknąć.
- W rzyci mam gdzie wyląduje, pewnikiem już nie wróci. Nie bedzie mi tu dupy truł i córki czarował, jeno wędrować chciał to ma hehe !
Jaren znika za portalem do Valfden.
Słysząc opowieści barda, oczy Elizabeth błyszczały jak diamenty pełne radości i nadziei. Portal był rozwiązaniem na wszystko co spotkało ją w życiu. Zniknie z tego świata, umrze dla wszystkich. Już jej nie będzie. Nikt nie będzie wiedział, gdzie się podziała. A ona sama uwolni się od wrogów i prześladowców. W podskokach jak małe dziecko ruszyła w stronę teleportu.
Na początku nie uwierzył w słowa barda. Co noc wracał do swojego namiotu po hulankach w karczmie i myślał. Myślał nad tym czy może by tak nie rzucić tego paskudnego życia w tym jakże dla niego obcym mieście i wziąć swe życie na poważnie. Siedząc nad ranem, wpatrywał się w ten sam, kolejny wschód słońca. Chrząknął, splunął siarczyście w stronę wyłaniającej się mocno pomarańczowej kuli i wstał z impetem. Rozejrzał się po swoim małym obozowisku i zebrał najpotrzebniejsze rzeczy. W końcu ruszył tam gdzie rzekomo stał portal, i już nie zamierzał wracać nad tą samą rzekę, jeść te same ryby i patrzeć w to samo pieprzone słońce...
Nie wiedział co ze sobą począć myślał że ze wzgledu na młody wiek nie da rady ale Arni sprobował i zaczoł słuchac. Po wysłuchaniu słow barda ruszył do teleportu
Mloda elfka swietnie bawila sie w karczmie, tanczyla sobie i popijala alkohol. Bylo wesolo i przyjemnie, kobiecie juz dosyc szumialo w glowie lecz nie przejmowala sie tym. Cieszyla sie zyciem. Wtem uslyszala interesujaca opowiesc. Wysluchala jej i usmiechnela sie. Jakie to fascynujace i zarazem straszne. Zachichotala i wybiegla z budynku. Dotarla na lake pelna kwiatow, byla pod wplywem wiec zaczela tanczyc, krecic piruety, wachac kwiaty i rzucac nimi. Wyczerpana zasnela, snila o wszystkim co mile i wesole. Nastepnego dnia obudzila sie o poranku, usiadla i poprawila ubranie, przeciagnela sie niczym kot. Slyszala dziwne odglosy, gdy odwrocila sie, dostrzegla wielkie cos. Zerwala sie na rowne nogi. Stala jak wryta z rozdziawiona buzia przed portalem i przygladala sie mu. - A cio to? - powiedziala slodko.
Portal wrecz ja przyciagal, kusil, wreszcie uwiedziona weszla i zniknela w srodku.
Vernon siedział przy stoliku pijąc piwo i gadając z innymi pijakami, gdy tak sobie siedział usłyszał że jest takiś portal, podszedł do karczmarza zabrał sobie dwa piwa i uciekł, błądził tak przez chwile aż w końcu znalazł portal, wypił swoje napoje, wyrzucił na ziemie kubki i niezatanawiając się wskoczył do portalu.
Kilka lat później po otwarciu portalu, wiele opowieści chodziło po świecie, snujące historie bohaterów, żyjących teraz szczęśliwie w Valfden. Plotki o tym niesamowitym kontynencie cieszyły się naprawdę dużą popularnością. Pewnego dnia w karczmie, która kiedyś była świadkiem pięknego występu, po którym tak wiele bohaterów dobrych i tych złych ruszyło w nieznane ziemię Valfdenu, odwiedził pewien bard o imieniu Gustav. Stanął na stole i przesuwając po strunach w małym nieładzie zwrócił uwagę siedzących przy stołach biesiadników. Jego głos za chwilę potem rozbrzmiał po całej karczmie, przerywany jedynie cichym brzęczeniem lutni:
Gdzieś daleko, daleko, gdzieś w odległej krainie
Gdzie muczały krowy i chrumkały świnie
Gdzieś na łąkach pełnej kwitnących kwiatów
Radując mnogością krwistych róż i purpurowych chabrów
Oraz gdzieś w rozległych lasach u niskich szczytów gór
Które bronił przed nieprzyjacielem drzew mur
I jako ostoja służyła wszystkim zwierzętom
Czyniąc drogę gościom bardzo krętą
Lecz nie o tym ma opowieść
Którą staram się wam nieść
Ale o Hallowie, orku niewinnym
Niezwykle silnym oraz też zwinnym
Samotne życie w lesie sam sobie wybrał
I, aby przeżyć zwierzęcą naturę przybrał
Oddalając się od człowieczeństwa, stając się coraz bardziej dziki
Nadal w swym życiu pragnął zmian, zatem szukał egzotyki
Wykwintne dania i piękne kobiety w jego życiu nie miały miejsca
Nie było w lesie nic co zaspokoi głód jego serca
Bliskość natury i pięknych drzew była całym jego życiem
Nie krył się z nią nigdzie ze stosunku odbyciem.
Biegał z drzewa do drzewa, penetrując dziuple
Wołając przy tym: ,, Ale to fajne, kurde’’
Jednak jak w każdej bajce, choć dla niego jak w koszmarze
Los niemiłosierny, głównego bohatera każe
Raj orka znika jak na pstryknięcie palca
Czyniąc popiół z każdego jego krańca
Ogień palący i skwierczący zalał las swym odmętem
Nie wzruszony, sam sobie był sterem, żeglarzem i okrętem
W gorączkowej ucieczce nogi układające się w popłochu
Kierowały się przed siebie nie zwalniając kroku
Biegł, biegł, biegł… aż dobiegł
Do tej właśnie karczmy i na krzesło poległ
Zmęczony, padnięty, biegiem zmordowany
W jego uszach objawił się głos rozśpiewany
Był to bard przed tłumem stojący
I na swojej biednej, małej lutni grający
ÂŚpiewał o Valfden i o portalu tam prowadzący
Do pięknego kraju, wielkiego bogactwa zdobycie umożliwiający
Zostawił ork swą przeszłość i zamiłowane drzewa, nie mając już gdzie wrócić
W nowym świecie szansa jest, że może się nawrócić
Bard ukłonił się, a na jego twarzy widniał serdeczny uśmiech. Kochał swoją pracę i to że ludzie go kochali. Oklaski były długie, a gwizdy pełne zachwytu ustępowały jedynie wiwatowi krasnoludów, którzy zalani byli tanim piwem. Jednak historia kołem się toczy i żadnemu w karczmie nie będzie dane spotkać, jaki los spotkał orka za portalem. Bo jak w każdej opowieści o portalu owiany płaszczem tajemnicy.
Gdy podsłuchałem rozmowy stwierdziłem:
-Hmm, wszędzie lepiej niż tu!
I wszedłem do portalu.
Ze zwykłym sobie spokojem wysłuchałem opowieści barda. Cała historia wydawała się naprawdę interesująca. Dotknąłem jedynej połyskującej i coś wartej rzeczy jaką z sobą nosiłem. Prosty pierścień z dość niezdarnie wyrytym emblematem. Sam znak już prawie się zatarł, przez co był ledwie widoczny. Jednak ja zawsze będę wiedział, że on tam jest. Zsunąłem go z palca i puściłem w ruch po stole. Kawałek metalu przebył fragment blatu przy którym siedziałem. W końcu się zatrzymał, zaczął chybotać na boki i...nie upadł. A więc to tak przyjacielu...Zgarnąłem pierścień z stołu, wsunąłem go z powrotem na palec i ruszyłem w kierunku nieznanego portalu. Właśnie nastał nowy czas.
Bezradność. Złość. Strach. Te uczucia towarzyszyły Andreosowi kiedy rozpoczął swoją wędrówkę po śmierci jego przyszywanych rodziców. Nie wiedział gdzie się podziać, a prace które wykonywał nie starczały mu na cały miesiąc wydatków. Załamany znowu udał się do karczmy, gdzie plotkowało się o aktywnym portalu prowadzącego do jego ziemi obiecanej. Valfden, która z opisu starych wyg była krainą mlekiem i miodem płynąca. Nie zastanawiał się ani minuty dłużej. Dopił resztki piwa i udał się w stronę portalu.
Pobity, sponiewierany, i w każdym calu pokonany elf klęczał z głową spuszczoną w dół i spojrzeniem wbitym w ziemie. Zanim stali jego dawni bracia i siostry. Został osądzony za zdradę i właśnie miał zostać skazany. Dalej nie wiedział dlaczego postanowili darować mu życie, jednak nie zamierzał się kłócić. Dostał nową szansę, tylko to się teraz liczyło. Ktoś się zbliżył i zdjął mu kajdanki z nadgarstków. Elis wstał, od portalu biło dziwne zimno. To była jedyna droga. ÂŻadnego pożegnania, żadnych ostatnich słów. Po prostu przeszedł na druga stronę i zniknął z tego świata na zawsze.
Osgar stał przed nowym życiem. Tutaj był już martwy. Wszystko co miał zostawił w testamencie swojemu dziecku. Chciałby naprawić błędy swojego życia i móc wrócić do rodziny. Tutaj jednak czekałaby go rychła śmierć. A jedyna droga ucieczki znajdowała się właśnie tuż przed jego nosem. Będzie tęsknił, ale tam ma szansę odpokutować za wszystkie swoje grzechy. Tam jeszcze go nie znają, więc ma szansę zostać dobrym człowiekiem. Dlatego ostatni raz spojrzał przez ramię i z uśmiechem na ustach wkroczył do nowego świata, mając nadzieję, że zdoła stać się kimś innym.
- Lepsze jutro? Phi! - mruknęła Ignis sama do siebie wpatrując się w portal - Oszust i naciągacz, zrobi wszystko, żeby tylko ktoś postawił mu kolejkę. Skąd niby miał to wiedzieć? Mity, legendy to bajki dla naiwnych. Bogowie? Wampiry? Kto byłby na tyle głupi, żeby się na to nabrać.
Stała jednak przed prawdziwym portalem. Jego nie miało prawa tu być, a jednak widziała go, widziała na własne oczy.
- To niedorzeczne. - prychnęła próbując przekonać samą siebie.
Poczuła dokuczliwy chłód. Rozejrzała się wokół siebie, jakby szukając potwierdzenia, że to nie dzieje się na prawdę. Nagle między nią a portalem znikąd pojawiła się postać. Kobieta o alabastrowej cerze wyciągnęła rękę w stronę oniemiałej dziewczyny. Szeptała.
- Ah - dziewczyna wyrwała się w końcu z osłupienia - to ty... znowu. Wiedziałam, że to nie może się dziać na jawie. A więc to tylko sen...
Stała bawiąc się ognistorudym kosmykiem włosów. Starała się wsłuchać w to co mówiła kobieta, jednak mówiła za cicho.
Krok naprzód. Ignis słyszała odrobinę wyraźniej, ale nie na tyle, żeby je zrozumieć. Kolejny krok i jeszcze jeden. Ciągle niewystarczająco wyraźnie. Teraz dopiero zorientowała się, że niemal dotyka nosem tafli rzekomego portalu.
- No dobrze... To tylko sen. Jestem gotowa: 3,2,1.
Zrobiła krok przez portal. Wszystko zniknęło. Szepty również.
Ork idąc dolinami zauważył pięknie święcący się portal. Omamiony jego blaskiem ruszył w jego stronę, by po chwili przejść przez niego. Właściwie nie wiedział, co będzie dalej jednak według osób przebywających w tawernie czuł, że po drugiej stronie czeka go wiele przygód oraz walk! Jako, że orkowie żyją dzięki walką i przemocą pewnie szybko się odnajdzie na wyspie.
Kilian wyszedł spod stołu i zrozumiał, że przejście przez portal to jego jedyna szansa na przeżycie. Od razu pobiegł do portalu.
Yarrin od lat wyczekiwał czegoś, co zmieni jego życie. Będąc małym chłopcem marzył o wielkich przygodach, dokonywaniu wielkich czynów. Jednak kto o tym nie marzył? Nie jest łatwo porzucić rodzinę i wyruszyć w nieznane, mało kto ma tyle odwagi. Szczególnie żyjąc w wiosce rybackiej nie można liczyć na wyrwanie się z codziennej rutyny. "Ech, marzenia same się nie spełnią" - powtarzał często Yarrin. A teraz stał przed magicznym portalem, za którym na zawsze zmieni swoje życie na lepsze... a może gorsze? To już dla niego nie było istotne, taka szansa jak ta może się nie powtórzyć. Co jeśli portal ulegnie zakłóceniu? Nie będzie już innej drogi.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Wrócił szybkim krokiem do karczmy i odnalazł wśród ludzi przyjaciela swojego ojca. Przekazał mu tylko, że wyrusza do królestwa Valfden i już nie wróci. Nie myślał o pożegnaniu z rodziną. Matka dawno umarła podczas epidemii, a ojca nie darzył wielką sympatią. W tym zatęchłym miejscu nie miał nikogo, kto byłby dla niego bliski.
Wróciwszy przed portal zatrzymał się jeszcze i spojrzał za siebie.
- Teraz może być tylko lepiej - szepnął do siebie, jakby próbował tym dodać sobie odwagi.
Nie oglądając się już za siebie pewnym krokiem wszedł do portalu. Nie zastanawiał się czy podróż przez portal się powiedzie albo czy opowieść o Valfden została zmyślona. Liczyło się tylko to, żeby zacząć życie od nowa.
- Będziemy mieli dużą przewagę liczebną. Nie ma czego się bać. Wyruszamy o zmroku! – powiedział Alan - przywódca grupy najemników - uśmiechając się do zgromadzonych.
Jakże głupi on był!
Spojrzenie w lewo... Trzech poległych towarzyszy. Ta przygnieciona ciałem to chyba Val... Spojrzenie w prawo... Czterech najemników z paskudnymi ranami na szyjach. Spojrzała szybko za siebie aby ujrzeć przerażonego Brutusa. Miał w końcu dopiero 15 lat. Gdyby tylko wiedział co go czeka... Spojrzała na swoje ręce, ledwo była w stanie utrzymać miecz. Tuż przed nią stał Alan dzierżący miecz dwuręczny – ostatnia linia obrony przed krwiożerczą bestią. Nie minęła chwila a jego głowa odleciała do tyłu, a ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Rzut okiem za siebie – Brutusa nie ma... Chyba gdzieś się schował. Całe szczęście. Gdy spojrzała przed siebie widziała bestię z najgorszych koszmarów, jak wyciąga miecz wbity w brzuch – Kapitan tuż przed śmiercią zdołał ugodzić potwora. Nie robiło to większej różnicy – i tak jej los był przesądzony. Rzuciła się do ucieczki aby powiadomić czekających na zewnątrz towarzyszy, aby chociaż oni uciekli. A szczególnie Ona... Drzwi tuż za nią były otwarte. Taka zasada panowała w ich grupie – nie odcinać sobie drogi ucieczki. Rzuciła się przed siebie odrzucając oręż, który tylko by ją spowalniał. Słyszała jak potwór biegnie za nią zrzucając obrazy wiszące na krótkim korytarzu. Jeszcze tylko jedne drzwi i będzie na zewnątrz. Zrobiła trzy duże kroki i złapała za klamkę. W momencie gdy coś potężnego cięło ją po plecach obudziła się ledwo tłumiąc krzyk. Cała była oblana zimnym potem.
- Ah no tak, karczma... – pomyślała i rozejrzała się z nadzieją, że nikt nie zauważył. Staruszek słuchający opowieści spojrzał na nią. To na jego twarzy to zmartwienie? Czy może odraza? Blizna przebiegająca od lewego ramienia na ukos po plecach piekła ją jakby potwór dopiero co zatopił w niej swe pazury.
Opowiem wam przyjaciele o wspaniałym miejscu. [...] – nadstawiła ucho, wyprostowała się i spojrzała na barda. - [...]Niestety dostępne tylko w marzeniach.
No tak, nadzieja matką głupich. W tym momencie przestała słuchać i wlepiła swój wzrok w pustą drewnianą miskę. Rozglądała się i w chwili, w której zamierzała wyjść, do karczmy wbiegł posłaniec głosząc szczęśliwą nowinę – szczęśliwą dla niej. Portal w jedną stronę? Pewnie! I tak nie miałaby po co wracać. Poszła za posłańcem do portalu. Całkiem spora grupka ludzi zebrała się przy nim, ale nikt nie miał odwagi wejść. Rozsunęła tłum i nie oglądając się za siebie zrobiła krok do przodu – krok do nowego życia.
Kiki podróżując po całym świecie pewnego dnia trafił do karczmy, po której plotka o teleporcie i znikających w nim osobach wciąż była żywa i przyciągała kolejnych śmiałków. Niesamowita i wręcz nierealna okazja do łatwego zarobku jaka była przedstawiana w opowieściach obiecując wielkie majętności sprawiała, że teleport mimo wielu lat nadal był często odwiedzanym miejscem. Tak i Kiki został zwabiony przygodami oraz skarbami, które wysyłały chciwe osoby do Valfden. On nie rozumiał zagrożenia jakie czekało na niego za teleportem oraz fakt, że chyba nigdy już nie wróci w to samo miejsce, do swojego domu i swoich przyjaciół. Wyruszył samotnie w granne trawo, czyli wielką podróż, aby znaleźć prawdziwy, jedyny w swoim rodzaju, drogocenny skarb.
Gestath Jeden z najlepszych myśliwych w całej Krainie Skyrim.Podczas pobytu w Skyrim dopracował swoje techniki łowieckie do perfekcji, dzięki czemu potrafi oprawić każde stworzenie, nawet Smoki. Jak sam mówi jest ekspertem od najniebezpieczniejszych bestii typu:Smoki,Pełzacze,Trolle,Giganci,Ogniste Jaszczury itp.Jest także mistrzem broni jednoręcznej z tarczą.W odróżnieniu od innych myśliwych nie używa broni dystansowej.Pewnego razu podczas polowania natrafił na dziwne wyglądające ruiny,a w nich jakiś teleport.Przeczytając dziwne inskrypcje zrozumiał ze to jest portal do swiata Valfden.Nie przemyślając weszedł w portal.
- Me stare życie spalone. Idę do nowego jutra. Wchodzi przez portal.
Niebywałe! - Zakończył długim maźnięciem atramentem podnosząc nos znad pergaminu.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
- Naprawdę, wspaniałe. - Potwierdził jeszcze na głos, by dać wyraz swojemu zachwytowi. - Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Brama w nieznane, prowadząca na obce ziemie, których nikomu tutaj nie dano było zobaczyć. Czy za nimi czeka raj, czy piekło? Muszę się przekonać. Nawet, jeśli nie będę miał odwrotu! Tak chce moja dusza, a kim ja jestem, by przeciwstawiać się własnej...
Często zdarzało się mu wpadać w monologi, a ludzie jeszcze częściej na niego podejrzliwie patrzyli, gdy tylko odlatywał. Zwykle nie zwracał na to większej uwagi, ale coś się zadziało, że dziś zrobił wyjątek i uciął swą wypowiedź, pod wpływem wzroku zgromadzonych. Może to stres?
- Dobrze więc! - Schował kartki i cienki, węglowy rysik do płaszcza, zostawiając kałamarz oraz pióro na blacie, po czym wstał i rozpostarł szeroko ramiona. - Przechodzę oto w niedostępne lądy i nie wrócę już zapewne. Pamiętajcie mnie, bo ja - Jean Lacroix - żegnam się z wami. ÂŻegnajcie!
Po wypowiedzeniu tych słów obrócił się na pięcie i wskoczył do portalu.
Po śmierci żony i córki popadał w coraz większy alkoholiz. Rozmyślał nawet o samobójstwie lecz gdy w karczmie usłyszał historie o portalu i związanymi z nim nadzieja o lepsze jutro. Pomyślał może i ja spróbuje zostawię za sobą cały ból i cierpienie. I zacznę w nowym miejscu z czysta kartą. Gdy zobaczył portal zachwycił się jego pięknem i z nadzieja wskoczył.
Piłem w tawernie z kumplami rozwodnione piwo, gdy usłyszeliśmy opowieść barda. Jako że nie była to nasza pierwsza kolejka alkoholu jeden z nas zaczął się przechwalać odwagą i wydzierał się że przejdzie przez portal i wróci w kilka dni z wielkim skarbem. Oczywiście wszyscy byliśmy podchmieleni i postanowiliśmy iść do teleportu. Gdy byliśmy już blisko portalu nasz odważny kolega przegrał batalie z alkoholem i po prostu pad spity na ziemie. Reszta naszej pijanej grupki postanowiła odprowadzić pijanego kolegę do domu ja jednak postanowiłem przyjrzeć się temu dziwnemu teleportowi. Oczywiście byłem tak pijany że z ledwością chodziłem a gdy zbliżałem się do portalu potknąłem się o krawężnik i wpadłem do teleportu...
Grupka kapłanów i dwóch rycerzy przebywało w komnacie świątyni Zatarta, która była zamknięta na cztery spusty. Mimo to nie byli bezpieczni. Demony, które napadły na boży przybytek przedzierały się coraz dalej. Paladyni nie byli w stanie odpierać już dłużej ataku. Najstarszy kapłan wstał z klęcznika i przemówił
- Bracia, jeśli chcecie przeżyć musicie uciekać.
Przeszedł za posąg Zatarta. Ciekawi ludzie poszli za nim. Kapłan odsunął stary, zakurzony dywan i otworzył klapę w podłodze.
- Idźcie tędy.
-Jak to idźcie?
- Ja zostaję tutaj. Słuchajcie, istnieje kraina niedosięgnięta wojną. Kraj, który opiera się demonom. To Valfden.
-Ta wyspa? Tam się nie da dopłynąć bez przemytników z Doral.
- Istnieje portal. Odnajdźcie go. Niech Zatart da wam siłe, a Rasher uchroni od śmierci.
Demony na zewnątrz już próbowały wyważyć drzwi kapliczki. Kapłani zeszli do tuneli, a najstarszy został wraz z rycerzami.
Parę dni później
-To już tutaj. Miejsce, o którym ojciec Ormon mówił jak o nadziei na lepsze jutro. Niech nam Zatart błogosławi.
I tak grupka ocalałych kapłanów przeszła przez portal, a wśród nich Aldyn.
Mężczyzna stojący przed portalem odetchnął głęboko, wahając się przez chwilę, czy na wszelki wypadek nie dokonać rachunku sumienia, po czym zauważalnie wzruszył ramionami i ruszył przed siebie, w nieznane.
Marduke, były herold Towarzyszy z krainy Skyrim, stracił wiele. Nie pamiętał większości wydarzeń ze swej przeszłości. Wiedział iż dobrowolnie oddał stanowisko herolda, wiedział o tym iż w wojnie Cesarskich Legionów z Gromowładnymi stanął po stronie tych drugich, wiedział że był czystej krwi Nordem. Ale nie obchodziło go to. Porzucił Skyrim, i tylko on wiedział czemu. To był zamknięty rozdział. Teraz zaś szukał nowego życia. Nowej krainy. Siedząc w tawernie usłyszał o tym potężnym teleporcie. Valfden go zainteresowało. Po kilku dniach obserwacji uznał iż czas nadszedł.
Teraz stał już przed portalem. Cienka warstwa magii dzieliła go od nowego rozdziału. Zacisnął pięści, aż po sali rozległ się odgłos strzelających kości, przełknął ślinę, zamknął oczy, wziął głęboki oddech i ruszył.
Szczęście to za mało powiedziane. Ten portal może mi uratować życie!
Już nie będę musiał chować się w miastach i sypiać na ulicach, aby ten walnięty baron mnie nie złapał. Mógł lepiej pilnować cnoty swojej córki, jeśli to było dla niego takie ważne.
Gdy doszedłem na miejsce zobaczyłem kilka orków, elfów i innego dziadostwa, ale żadnego człowieka. Spojrzałem na portal i pierwszy raz się zawahałem. Pierwszy i ostatni, ponieważ po krótkiej chwili znajdowałem się po drugiej stronie.
Samotny człowiek siedział zgarbiony nad dawno już pustym kuflem piwa. Bawił się nim, przekładając go z jednej ręki do drugiej i wsłuchiwał się w odgłosy otoczenia, rozmyślając nad swoim życiem. Znajdował się w niewielkiej karczmie, gdzieś na końcu świata. Dookoła szalała burza. Gdzieś daleko jakiś grom właśnie przeszył niebo, rozświetlając je majestatycznym rozbłyskiem. Gillen, gdyż tak właśnie nazywał się ów samotny jegomość pochylający się nad kuflem, nie wiedział jednak, czy ta błyskawica bardziej rozdarła niebo, czy też jego duszę. Od chwili śmierci swojej rodziny, każdy skrawek ziemi, po której chodził, przypominał mu jedynie o tej tragedii. Najgorszy dla niego jednak wcale nie był fakt utraty najbliższych ale to, że nie był w stanie im jakkolwiek pomóc. Nie jednak dlatego, że nie było go w miejscu owego zdarzenia, ale dlatego że był tchórzem. Widział, jak bandyci atakują jego wioskę. Stał na wzgórzu nieopodal miejscowości i spoglądał na całą sytuację. Nie ruszył jednak na pomoc, a zaszył się na skraju lasu, skąd spoglądał na płonące chaty, w tym na swoje domostwo. Tego dnia przenocował w lesie, nieodważywszy się nawet zbliżyć do miejsca śmierci swojej żony i córeczki. Zrobił to dopiero następnego dnia, a i wtedy podszedł do tego bardzo niepewnie. Widok który ujrzał, był tak straszny, że najprawdopodobniej nigdy nie zostanie przez niego zapomniany. Z wioski ostały się jedynie fragmenty domu wójta - jedynego kamiennego budynku w tej miejscowości. Przed tym domem znajdował się długi rząd pali na które zostały nabite głowy wszystkich mieszkańców. Widok ten tak wstrząsnął Gillena, że przez godzinę stałw bezruchu i patrzył się na te okropności. Następnie odwrócił się pięcie i uciekł, nie będąc nawet w stanie oddać szczątków zmarłych niebu, jak nakazywał miejscowy zwyczaj.
W ten sposób znalazł się tutaj. Dzień drogi od tajemniczego portalu mającego przenieść go do nowego życia. Miał nadzieję, że zostawi w ten sposób bolesną przeszłość za sobą. O tamtym miejscu słyszał wiele opowieści. Nie wiedział, które z nich są prawdziwe. Nie miał pewności, czy którakolwiek z nich może okazać się prawdą. Wiedział jednak od karczmarza, że przychodzi tutaj wielu podobnych. Część z nich poszukuje przygód, lecz pozostali również uciekają przed swoim życiem. W końcu jest to lepsza droga od samobójstwa. Daje pewną nadzieję. Gillen otrząsnął się wreszcie ze swoich przemyśleń i wstał od stolika, ciężko przy tym wzdychając. Zapłacił właścicielowi tego przybytku, jego należność i udał się na piętro na spoczynek. Następnego dnia o świcie wyruszył ku swojemu przeznaczeniu. Burza zdążyła w trakcie nocy minąć, pozostawiając po sobie rozległe kałuże. Mężczyzna wziął głęboki oddech napawając się świeżym powietrzem i skierował swe kroki w stronę portalu. Tam czekało na niego nowe życie.
-OOO, portal! Ciekawe co się stanie jak do niego wejdę...
Zamaskowana postać nie bacząc na niebezpieczeństwo wskoczyła do portalu. I tyle go widzieli.
Nic nie mogło go już uratować oprócz tego teleportu. Już miał skakać, już czuł ciepłą aurę bijącą z niego, lecz... Nie, nie skoczył. Nagle na jego ramię narobił gołąb. Ogarnięty furią wbiegł w niebieskie światło. Właśnie... czy miał tam wbiec czy wskoczyć?Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Olrik z trudem zatrzymał się tuż przed portalem. Czuł na swych plecach dwie pary rąk, pchające go naprzód. Próbował walczyć i szarpać się, ale napastnicy byli silniejsi. Ustąpił i został wepchnięty wprost do teleportu.
Mężczyzna widząc ze nieznajomi ludzie przechodzą przez portal, postanowił iść za nimi.
Zamknęłam oczy. Pomyślałam o swoim dotychczasowym życiu. O pożarze. To mógł być koniec... Ale co jeszcze miałam do stracenia? Wzięłam głęboki oddech. Otworzyłam pełne nadziei oczy i weszłam w portal - ku zapomnieniu, stając twarzą w twarz z nieznanym.
Stanąłem przed portalem. Trochę się bałem, bo w to co zasłyszane w karczmie, nie musi być prawdą, ale to jest doskonały sposób, by uciec przed goniącymi mnie bandytami. Popatrzyłem na rodzinny srebrny sygnet z czaszką i przekroczyłem portal.
Mam tylko nadzieję, że to coś nie rozerwie mnie na strzępy.
Gdy bard skończył opowiadać rzuciłem, mu parę monet i odszedłem w stronę portalu.-To może być moja jedyna szansa- mówiłem sobie w duchu całą drogę.
Pospolita dziewczyna nie była zbyt mile widziana w tych stronach. Jej złodziejskie wyczyny na pewno nie zaskarbiły sobie wielu zwolenników, a zmiana sposobu życia nie wchodziła w grę. Mieszek też stawał się coraz lżejszy, a za coś w końcu trzeba było żyć.
Nowe miejsce. Potrzeba mi nowego miejsca, nowego startu – pomyślała jak pewnie niejeden człowiek (bądź nie-człowiek) w tej karczmie.
Z tą myślą wypiła cały kufel piwa, a za nim kolejny i kolejny. Gdy była już w stanie zdatnym tylko do podniesienia tyłka ze stołka i zaciągnięcia go do łóżka, usłyszała niesamowitą historię barda.
I pyk! Film się urwał.
Trzeźwość przyszła dopiero, gdy poczuła szarpnięcie w trakcie przechodzenia przez dziwny portal.
- Ach... - westchnął Aeger, siedząc na ławie. Tych kilka miedzianych monet, które miał w kieszeni powinno starczyć jeszcze na ze dwie pajdy chleba, małą sągiewkę cierpkiego wina i może nawet kilka pasków suszonego mięsa, które widział u powały. Osmalone, śmierdzące dymem z fajek, spoconymi ludźmi i nieludźmi, konserwujące się lepiej niż w wędzarni jego świętej pamięci babki. Rzucie tego będzie okropnym przeżyciem, jednakowoż pewnie lepszym niż próba przeżycia na gościńcu bez grosza przy duszy i strawy w żołądku.
Koń, za którego dał, jak na swoje warunki, niemałą fortunę, okulał mu kilkanaście kilometrów stąd, wpadłszy w niewidoczny pod leśną ściółką wykrot. Cierpiał biedak, wstać nie mógł, chrapał tylko nozdrzami jak szalony, męcząc się niemiłosiernie. Szczęście w nieszczęściu, że Ci wieśniacy z pobliskiej farmy zobowiązali się, że szkapę przerobią na kiełbasę, dając mu kilka drobnych monet, do tego kiepsko i nierówno oberżniętych. Pieniądz schodził na psy, staczał się po równi pochyłej, a nikt nie mógł na to nic poradzić. Ekonomia upadała.
Aeger nie miał wielkiego pojęcia o prawidłach rynku, nie orientował się w tym, jak działają narzędzia, którymi władcy i ich urzędnicy regulowali wszystko to, co przecież bardziej dotyczyło prostych ludzi jak on. Jedyne z czego na pewno zdawał sobie sprawę to to, że jeszcze niedawno, przed paroma laty, za te miedziaki wynająłby pokój, został na noc, dostał rano jajecznicę na tłustej kiełbasie. Po lekkich targach pewnie nawet i dano by mu popróbować nieco tego piwa, co zostało na dnie beczki.
Czas pędził jednak do przodu jak szalony, a inflacja, o której Aeger nie miał zielonego pojęcia, dobijała prostych i szarych. Dlatego też z takim zaciekawieniem przysłuchiwał się temu, co prawili Ci siedzący na ławach obok niego. Portale, to jakieś tam królestwo na wyspie, co to już od jakiegoś czasu wszyscy o nim mówią...
- Miśka, stul paszczę - powiedział do kompana siedzącego naprzeciwko. Nie widzieli się od lat, a spotkali w tej przydrożnej karczmie na rozdrożach. Zupełny przypadek, traf, łut szczęścia. Miśce powodziło się lepiej niż Aegerowi, miał stałą pracę, a raczej własny biznes - prowadził niewielki młyn wodny w okolicy. Przygruchał sobie jakąś nawet nie szkaradną babę, spłodził jej już czwórkę dzieciaków i jakoś starał się przetrwać. Jego rozmówca z drugiej strony nie miał tyle szczęścia - ostatnią stałą posadą był zaciąg do milicji obywatelskiej miasta Skal, gdzie przez ponad rok i pół dawano mu żreć, pić i podupczyć w miejskich burdelach. Wszawicę leczył czas jakiś, ale jednak jego druga natura odezwała się w niezbyt przyjaznych okolicznościach i cichcem musiał zmykać z okolicy.
- ÂŻe co? O czym ty? - odparł, wyrwany z monologu. Miśka, mimo iż przyjemnym facetem był, to miał jedną wielką wadę - był kurewsko wręcz gadatliwy. Jak zaczął coś opowiadać, to rozmówcy mogliby posnąć, pociąć się na noże, narobić na stół, a on nadal gadałby, nie zwracając na nich uwagi. Teraz też, paplał i paplał, nie zważając na to, że jego dawny znajomy stara się czegoś dowiedzieć. Jak on śmie? Przecież nie płaci za gęsty gulasz, w którym macza kromki ciemnego pieczywa, popijając sikacza zwanego w tym rejonie piwem. Mógłby chociaż posłuchać...
- Zamilcz na kilka chwil, śmier... Kur... Ach! - przerwał, zasapał się, wykręcił dziwnie. Rozmasował kark, przetarł czoło dłonią i spojrzał na mężczyznę siedzącego naprzeciwko. Przyglądał mu się chwilę, a potem jakby z wielką radością na ustach, wykrzyknął:
Miśka! Kopę lat! - Pochwycił jego prawicę, uścisnął mu ją i jak gdyby nigdy nic, powrócił do gulaszu. Po kilku sekundach, kiedy taktownie przetarł usta dłonią, podjął temat.
- No, nie dręcz mnie, opowiadaj - co u Ciebie? Jak tam z Baśką? - zagadnął.
Miśka przez moment nie odezwał się ani słowem, walcząc ze zdziwieniem. Jakby dopiero po chwili do niego dotarło to, o czym już prawie zapomniał. Aeger miał rozdwojenie jaźni, czy jak to tam nazywali lekarze, z którymi o tym rozmawiał. Zazwyczaj, większość swoje niedługiego życia, był Aegerem, zwykłym człowiekiem nie stroniącym od uciech, bijatyk, alkoholu i pięknych kobiet. Czasem jednak, w określonych sytuacjach, jego mózg przestawiał się, zaczynał nadawać na innych falach, zmieniał Aegera w Tymona. Irytującego, chociaż inteligentnego i błyskotliwego naukowca, prowadzącego badania na temat kultur, mitów i historii. Miśka już dawno nauczył się, że nie należy o niczym wspominać, obrażać się, prostować zdarzeń - w końcu zdarzało się to tak nieczęsto, że dało się nad tym przejść do porządku dziennego.
- Mówiłeś właśnie, że te trzy skojce, co Ci zostały, miałeś dać mojemu najstarszemu na wpisowe do terminu... - odpowiedział.
- Ach tak, kolego najdroższy, przyjacielu, byłbym zapomniał. Wybacz mi, ostatnio tyle na głowie... W ogóle, nie wiesz na czym pędzili ten bimber, co nim wczoraj we wsi częstowali? Bo mało co pamiętam, jak się tutaj znalazłem - odparł, uśmiechając się od ucha do ucha i wyciągając z kieszeni ostatnie miedziane monety. - Tak w ogóle, to nie wspominałeś, że przeprowadziłeś się tak daleko na zachód. Przyjacielu, czyżbym wreszcie Cię przekonał, że rodzinne strony nie dla Ciebie? Ach, Tobie to zawsze można było prawić. Zapewne pamiętasz, jak moja matka ględziła, co to nie ma przyszłości w tym kraju. ÂŻe to wyjeżdżać trzeba, uciekać, dawać sobie i innym szansę gdzie indziej. No, ale co ona tam wiedziała, ograniczona była, całe życie na tym swoim zaścianku. Właśnie, nie wiesz co u niej słychać? Już dobrych kilka lat nie byłem w rodzinnych stronach. Bo widzisz, jak ostatnio jeździłem po północnych stanach, to mnie tyle fascynujących rzeczy spotkało. Chociażby taki pierwszy z brzegu przykład, mój drogi, żeby dużo nie szukać. Siedzieliśmy sobie kiedyś we dwoje, wyobraź sobie, ja z Emilą, piękną córką miejscowego kupca bławatnego. Ach, jakież ona miała nogi, mówię Ci! A jak pięknie śpiewała i jęczała, gdy się ją obdarowywało pocałunkami w miejscach, o których dżentelmenom jak my nie wypada wspominać... - mówił i mówił, nie robiąc nawet chwili przerwy. Po dłuższej chwili chciał tylko na moment umoczyć usta w piwie, co by gardło nieco zwilżyć. Miśka już miał coś wtrącić, powiedzieć. Nie dane mu było.
- Przyjacielu, kompanie mój drogi, ja Ci nie przerywałem, jak mówiłeś. Daj mi skończyć opowiadać... - przerwał spokojnie, kulturalnie, chociaż stanowczo. Tonem nie przyjmującym sprzeciwu.
Mijały kolejne minuty, w którym Tymon dowiedział się, że portal do byłego królestwa Numenoru stoi aktywny i kusi, by go przekroczyć. Każąc pozdrowić Baśkę i dzieciaki, Tymon udał się na miejsce, by móc zbadać pozostałości tej starej, interesującej kultury. W głowie już myślał nad tytułem książki, którą wyda po powrocie. Kolegom magistrom czapki z łysych głów pospadają.
Skryty w cieniu... tuż nieopodal stołecznego miasta Efehidon na bezkresnej równinie gdzie przypadkiem stoi aktywny teleport prowadzący dot ego miejsca z bezkresu kontynentu... tu zajmują się ewidencjonowaniem nowych przybyszów nieznanych...
Skąd wziął się ten skryty w cieniu młodzieniec? W końcu jak inaczej go ująć? 23 letni facet, urodzony minionej ery 26 dnia Atunus 10419 roku, a więc mężczyzna mający zaledwie 22 lata. Skąd on się wziął? przecież nie przeszedł teleportu... czaił się... Skąd?
Urodził się na jakimś zadupiu gminy Afers, dosłownie zadupiu... Został porzucony - był niemrawym, nieruchliwym dzieckiem, matka samotna mająca dziecię z lewego łoża, porzucona przez swojego męża musiała troszczyć się o swój byt, zaś niemrawe słabe dziecko było... tylko zbędnym ciężarem. Na szczęście... a może wręcz odwrotnie, zaopiekował się nim regionalny dom dla przybłęd, sierociniec imienia Fore Ver'Alone (http://marantwiki.tawerna-gothic.pl/index.php/Sierociniec_im._Fore_Ver%27Alone) Wychowanek tego przybytku spędził tam młodzieńcze lata jako jedno z wielu dzieci, zaniedbanych, pozostawionych samym sobie, chodzących w brudnych ubraniach. Wychowankowie po opuszczeniu sierocińca parają się drobnymi kradzieżami, nielegalnymi transakcjami, dziewczęta kończą w domach publicznych albo na ulicy. Niektórzy po prostu ruszają w świat i słuch o nich ginie. Jeszcze inni kończą swój żywot na Czarnym Klifie rzucając się w dół.
Ten mężczyzna nie był wyjątkiem... tak jak inni odczuwał brak rodziny, brak opieki, tak jak każdy z wychowanków był co najmniej z lekka niedostosowany społecznie i nie potrafił się odnaleźć w społeczności, a pochodzenie z sierocińca tylko dawało mu wilczy bilet. Pełen rozpaczy i toczony zgryzotą, bólem i cierpieniem popadł w zaskakujący stan świadomości. Tak jak wielu przeżywało stany depresyjne , popadało w katatonię i wręcz samobójcze regresy, tak on przepełniał się narastającą agresją i złością wypełniając swoja duszę kolejnymi pragnieniami zemsty, sprawiania bólu, cierpienia, by każdy poczuł to, czego on sam musiał doświadczać.
Widząc znużenie straży zaczął powoli zakradać się do portalu tuż zza węgła... tam zaś zza winkla wyjrzał...zbliża się do portalu, gdy był już o krok, a od portalu dzieliła już tylko wolna przestrzeń zacisnął powieki i usta, rzucając wszystko na jedną szalę, by podać się za przybysza, nieznanego z obcej ziemi, by zacząć z czystą kartą, by nikt nie widział już w nim dziecka z sierocińca... wyskoczył i portal rozbłysł, kolejny przybysz NN się pojawił, a obok niego stanął młodzieniec... ku jego szczęściu każdy ujrzał, ze przeszli w tym samym momencie...
- Kim jesteście? - rozległo się ewidencyjne zapytanie.
- Ja? ja jestem... eee... Isirr ... Isirr van Triol. - Powiedział podając swoje nowe imię, swoją nową tożsamość... tak on zaczął żyć, jako... Isirr van Triol... dalej chowając w swym sercu poprzednie życie...(https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/71/75/95/7175955b17c1ded73b36d286519addd4.jpg)
Mężczyzna nie wahając się ani chwili dłużej, wskoczył w portal.
Torstein wiele słyszał o tejże krainie Valfden. Słyszał o portalu wiodącym tam. A odkąd opuścili go Azowie i Wanowie, odkąd w piorunach nie czuć już Thora, a w krukach posłańców Odyna, nie zostało mu nic innego jak zacząć nowe życie. Podszedł do portalu. Pożegnał się ze starym życiem i przeszedł przez zeń.
Ujrzałem jak większa grupa ludności podąża za przewodnikiem, postanowiłem udać się razem z nimi w nadziei na lepsze jutro.
Zatrzymałam się w jednej z karczm aby odpocząć, wtedy usłyszałam historię portalu i wyruszyłam w kierunku mojego nowego celu.
Przybyłem w te strony, żeby znaleźć jakiekolwiek zajęcie, coś co zajęłoby moją ciało i umysł. Całe moje dotychczasowe życie nie przejawiało większej wartości. Mógłbym nic z nim nie robić i spokojnie je przeżyć, ale czy to jest rozwiązanie? Moment, w którym usłyszałem o portalu był jak przebłysk. Wiedziałem już, że nie byłbym w stanie pracować jako prosty robotnik musiałem coś zmienić, a czułem, że tam gdzieś czeka na mnie życie dużo ciekawsze i lepsze, niż dotychczasowe. Naciągnąłem kaptur na głowę i ruszyłem pewnym krokiem w kierunku portalu.
Leo siedział w jakiejś zatęchłej karczmie, równie podłej jak piwo w niej podawane, rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Niestety obawy jego wuja Jerome'a okazały się słuszne i niedawny numer mężczyzny spalił na panewce. Mimo to miał sporo szczęścia że udało mu się uniknąć wszelkich konsekwencji swojego planu. Nie wiedział czy to "smak" piwa czy też jego zdrowy rozsądek ale zadecydował że trzeba zrobić krok. Krokiem tym miałoby być odetchnięcie. Bynajmniej nie dla Leo, lecz dla okolicznych miast i ich społeczeństw. Wszystko musiało się unormować i uspokoić. Wspomniana przez barda kraina wydawała się idealnym miejscem ku temu. Jednym szybkim ruchem dopił piwo, a jego twarz odpowiedziała na to grymasem niezadowolenia. Wstał więc i ruszył w dalszą drogę przed siebie. Ku Valfden!
Muihre ze spokojem dopiła piwo z kufla, stuknęła pustym o stół.
Lubiła takie legendy. Co prawda rzadko się sprawdzały... a w sumie to nawet wcale. Jednak ta miała w sobie coś obiecującego, coś, co należało koniecznie sprawdzić.
Przetarła wierzchem dłoni wilgotne usta w zamyśleniu, potem wstała i nałożyła rękawice.
Valfden. Bilet w jedną stronę.
Uśmiechnęła się krzywo i wyszła z karczmy w stronę portalu. Zostawiając za sobą wszystkie dotychczasowe rozterki, ludzi, życie. Bez pożegnania, ani żalu.
Przygoda to przygoda. Pal licho.
Już wystarczająco dużo złego w moim życiu się wydarzyło, To dobry moment żeby zacząć wszystko od nowa, zostawić stare problemy, i zastąpić je nowymi.
Otworzył powoli oczy czego szybko pożałował i natychmiast je przymrużył. ÂŁeb łupał go jak jeszcze nigdy dotąd. Pomimo wytężonych prób złapania ostrości, wciąż miał ciemno przed oczami. Dopiero po chwili doszedł czym jest to spowodowane i obrócił się z trudem na plecy, wydostając pysk z dziury w której się ułożył. Z ostatniego dnia pamiętał karczmę i zakład o jakąś podróż z nieznajomym. Pokonując swoje słabości, uniósł lekko łeb i rozejrzał się dookoła - najwidoczniej hazard mu nie szedł, bo przegrał. Leżał tak jeszcze kilka minut, zimno ziemi działało kojąco. W końcu jednak podniósł się i niedaleko zauważył coś w rodzaju portalu i nagle wróciła mu pamięć. Zaklął szpetnie pod nosem i ruszył w jego stronę.
Co ja tu robię, do diaska?, pytała sama siebie wpatrując się w pogrążonego w opowieści barda. Słuchała z zaciekawieniem, jednak starała się nie rzucać w oczy. Dziewczyna miała na imię Lidia i była dość młoda. Gdy rozejrzała się po karczmie, nie dostrzegła nikogo w swoim wieku. Lidia niedługo skończy dziewiętnaste urodziny. Jednak jej dusza... czuła się staro. Tak staro, że chętnie rozpoczęłaby życie inne, całkiem inne, nie oglądając się za siebie. Przymknęła oczy. Portal... tak, to mógł być sposób. Ilekroć wyobraziła sobie swoje nowe życie, widziała w nim elfy, krasnoludy i inne, magiczne stworzenia. Ludzie ją męczyli. Brzydziła się szczerze swoją zbójecką naturą. Naturą człowieka. Zatopiona w rozważaniach, śmiałym krokiem przeszła przez portal zostawiając za sobą swoje dotychczasowe życie ukradkiem roniąc łzę. Jedyna pozostałość z tego, co z niej zostało.
Przysłuchując się śpiewowi barda i rozmyślając o dalekiej krainie oraz o swoich byłych towarzyszach. Sitis stwierdził, że popłynąłby tam aby zobaczyć ją, jednak na wieść o mgle i lewiatanie posmutniał zaglądając do własnego kufla ze smutkiem w oczach. W momencie kiedy już miał się podać i zapomnieć o tej krainie, wbiegł wieśniak i na wieść jego słów rozpromienił się oraz w momencie wstał płacąc za swój trunek i ruszył w kierunku portalu jak i wielu innych poczyniło.
Postać stojąc przed portalem wzdycha i... zamykając oczy stawia krok przed siebie.
Głos w głowie... Tak, on szepta. Wejdź, Wejdź Tam. Ja tam jestem. Ja twój pan, Ja twój PRZEDWIECZNY PAN. WEJDÂŹ! WEJDÂŹ TAM!
- Stojąc w miejscu po prostu się cofamy. Nie zamierzam więc czekać. Wyruszam natychmiast. - powiedziałem na głos. Przyjrzałem się jeszcze chwilę portalowi i wkroczyłem w niego.
Przyjęty
Krasnolud przeszedł przez portal, by móc walczyć po dobrej stronie.
Zaczełem tracić nadzieję na lepsze jutro, gdy nieoczekiwanie do karczmy wbiegł miejscowy posłaniec głosząc wieść o uaktywnieniu jednego ze starożytnych dracońskich teleportów w Eloshar, dzięki któremu zostaniesz przeniesiony do Valfden.Gdy po ciężkiej wędrówce dotarłem do portalu, bez wahania pożegnałem znany mi swiat.
Nie dowierzając w to co usłyszałem o portalu stwierdziłem że to jedyna droga by stać się kimś bogatym i znaczącym.
-ÂŻegnajcie biedacy i żebracy, teraz ja idę walczyć o lepsze jutro !!!
Wtem wskoczył w portal...
200 lat życia w i tak zrujnowanym Elanoi. Nudnego życia. Dopiero niedawno osiągnęła wiek dorosły, jak na elfa oczywiście. ÂŻyła przecież dłużej niż jakikolwiek człowiek. jednak potrzebowała czegoś nowego, chciała żyć na własny rachunek, z dala od chwały swojego ojca, z dala od śmierci matki. Chciała wieść żywot z dala od starego życia, chciała żyć na nowo. Dracoński teleport był tą szansą.
Bez wahania przekroczyła magiczną aurę teleportu.
Tak też jak nieoczekiwanie dosłyszał opowieść, tak samo nieoczekiwanie podjął decyzję o przekroczeniu portalu. Jako że był zbyt leniwy by poddać się emocjonującej chwili i bez zastanowienia rzucić się biegiem w stronę portalu, postanowił pozostać wiernym swoim ideałom. Spokojnie wstał z miejsca i rozejrzał się, poprawił marynarkę i wetknięty w klapę drobnolistny kwiat. Znużonym wzrokiem rozejrzał się po pozostałych biesiadnikach w karczmie i wzdychając ociężale udał się do wyjścia płacąc dobrym słowem za darmowy napitek (!) .
Już tuż za drzwiami karczmy natura obwieszczała niespokojne dni racząc imiennika demona purpurowymi blaskami słońca znad horyzontu przenikającymi rozległe chmury. Takich Wieczorków niewiele można dojrzeć w swoim życiu. Pomyślał zmierzając do portalu i starając się zająć swoje myśli czymś innym niż podróżą w obce, niespokojne ziemie.
Po bliżej nie dookreślonym czasie stanął przed portalem. Popatrzył, obejrzał, strzelił parę koślawych min nie wiedząc co to "to coś" jest i wzruszając ramionami przekroczył portal, by znaleźć się na zielonych równinach u podnóży stolicy.
Po ostatniej porażce już nic go tutaj nie trzymało. Jego szanse na zostanie kimś przepadły raz na zawsze razem z dobrą reputacją, majątkiem, i życiem wielu porządnych ludzi. Jeden błąd, a kosztował tak wiele. W jednej chwili, mężczyzna utracił wszystko o co walczył przez całe swoje życie. Gdy jednak wydawało mu się, że to już koniec i ostatnią rzeczą jaka mu pozostała jest zapijanie smutków w jakiejś zaplutej spelunie… Dotarły do niego słowa, które rozbudziły nadzieję. Usłyszał o portalu prowadzącym do Valfden. Wyspa słynąca na świecie jako kraina nieograniczonych możliwości mogła być jego ostatnią szansą. Egbert nie zamierzał przepuścić bokiem podobnej okazji. Nie czekając na specjalne zaproszenie, odstawił kufel i wstał od stołu. Dawniej pewnie uznałby to za szaleństwo, ale teraz nie miał już nic do stracenia. Zapytał nieznajomego o drogę do portalu, po czym udał się prosto na miejsce. Zaraz po dotarciu do celu bez wahania przekroczył magiczny próg.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Mężczyzna powolnym krokiem podszedł do teleportu.
Natężenie magii wprawiało go wręcz w euforię.
Miauczenie wyrwało go z zadumy, machinalnie pogłaskał czarnego kota, który po chwili zeskoczył z jego ramienia i bez słowa odszedł.
Oczy o barwie szmaragdu były przygaszone, ramiona delikatnie opuszczone. Człowiek obejrzał się po raz ostatni i westchnął ciężko.
- Wygląda na to, że wygrałeś, mój bracie. W tym niegodziwym świecie lepszy nie jest zwycięzcą. - Odpowiedziało mu echo.
Ponownie spojrzał w głąb magicznego teleportu i zanurzył się w mocy.
Zawsze był mało odporny na przedmioty magiczne, lecz gdy jego ciało było przenoszone atom po atomie, poczuł dopiero co to jest za ból. Uczulenie na magię... Fatalna sprawa.
Pewien krasnolud, znudzony swym nudnym, monotonnym życiem handlarza i ochlejmordy wyruszył w podróż. Zwiedził kawał kawału kawałka świata, by teraz chlać jakąś tanią wódeczkę w karczmie(tania karczma równa się taniej wódce!). Słyszał także opowiastki o teleporcie prowadzącym do jakiegoś miejsca, podobno uroczego i milusiego. Czemu by nie?
Bez wahania przekroczył portal, zostawiając swój fasolkowy pierd w karczmie.
ÂŁotrzyk biegł. Poruszał się najszybciej jak potrafił. Jego stopy zaledwie momentami stykały się z ziemią. Ciśnienie wzrastało z każdą chwilą, a serce dziko łomotało w piersi. Uchylił się w ostatniej chwili, grot strzały minął jego twarz o włos. Byli tuż za nim.
- To koniec. Chyba trzeba walczyć. Nie ma którędy spierdalać. - Powiedział spazmatycznie łapiąc oddech.
Zmienił zdanie z chwilą ujrzenia przejścia, teleportu... Nie miał nic do stracenia, równie dobrze mógł odejść. I tak był już spalony, a przynajmniej kolejna tożsamość. Obława zacieśniała łowy, znalazł się w potrzasku.
Rzucił się prosto na wojownika z widłami, wierzył w przepowiednie, według której żaden mąż nie zdoła pozbawić go życia. Uchylił się przed ostrzem i przemknął pod wyciągniętym drzewcem broni. Z rozpędu wpadł do teleportu.
- O kur... - Okrzyk łotrzyka został nagle przerwany i nastała cisza.
Mężczyzna szybkim krokiem podszedł do portalu.
- A co mi tam, raz się żyje - Rzekł, uśmiechając się pod nosem.
Gdy przekroczył teleport ujrzał tylko jasne światło, które go oślepiło.
Wykorzystując to że wszyscy słuchali opowieści tajemnicza
postać postanowiła przejść przez wrota nie zauważona.
Po usłyszeniu opowieści ruszył do tego przedziwnego teleportu, patrzył na niego z ciekawością, ale również ze strachem.
- Oh, czyli to tu, cóż nie mam nic do stracenia, niech Ellmor mi pomoże.- Wtem chwiejnym krokiem wszedł do teleportu aby tam rozpocząć nowe życie i poszukać ciekawych zleceń i przygód.
Nic mnie już tutaj nie trzyma. Czas poszukać nowych przyód w innym świecie. Przeszedłem przez teleport.
Aziz przekroczył portal.
Nie mam nic do stracenia... Powolnym, acz pewnym krokiem przeszedłem przez portal, mając nadzieję na początek nowego, lepszego życia.
Ten portal jest okazją na moje nowe życie, tutaj już nie mam przyszłości a tam mogę stać się kimś innym, lepszym.
Nazywam się Ave a oto moja historia...
Po chwili zastanowienia zdałem sobie sprawę że lepiej szukać przygody w nowych krainach.
Niepewnym krokiem skierowałem się ku wrotom które mogą odmienić moje dotychczasowe życie.
ÂŻycie dało mu łupnia wiele razy. O wszystkie te razy za dużo, tak więc przybył dla niego czas na odpłatę. Koniec z życiem bez celu... i tak o to Corchon przekroczył portal.
Po dłuższym zastanowieniu i przełknięciu strachu który nagle zacisnął mi gardło, zdecydowałam się przejść przez portal by zacząć od nowa.
Fernes siedział przy stoliku rozmyślając nad tym,co będzie dalej. Został wygnany ze swoich krain za praktykowanie czarnej magii, majątek i moc zostały mu zabrane i teraz został z niczym. W tej chwili ogarniała go żądza zemsty ale wiedział, że czeka go długa droga aby stać się ponownie potężnym magiem i móc stawić czoła tym, którzy go skazali.
Z zamyślenia wyrwał go pewien chrapliwy głos, który z początku zignorował, lecz gdy wszyscy zwrócili się do mówcy, Fernes również postanowił tak uczynić. Mężczyzna mówił o starożytnych krainach, zaintrygowany Fernes przysłuchiwał się jego opowieści, a po wysłuchaniu do końca pomyślał:
- "Starożytni magowie byli potężniejsi od tych dzisiejszych, być może uda mi się znaleźć zapiski mówiące o starożytnej magii z których będę się w stanie uczyć i zwiększyć swoją moc magiczną... tak... muszę spróbować"
Nie tracąc chwili dłużej, Fernes ruszył pewnym krokiem w stronę portalu, aby móc zacząć wszystko od nowa.
Gdy dotarł, nie zawahał się i przez niego przeszedł.
To juz 2 godzina a ty dalej marnujesz czas patrzac sie w ten portal moze tam wejdz wreście? - mówi Vera do Lusta który od 2 godzin jak to on twardo analizuje Portal przed sobą.
Ja tam nie mam nic do twojego myslenia ale znasz moja siostre i jej cierpliwosc - Vera patrzac na Lusta potem spogladaja oboje na Vereti która ewidentnie ciagnie do portalu.
Pytałas pozostalych czy tez chca wejsc? - odpowiada Lust do Very
Nie jest konieczne glosowanie i tak wszystko zalezy od ciebie jestes naszym panem, naszym zadaniem jest tylko robic to co rozkazujesz - Odpowiada Vera klekajac przed nim.
-Lust wstaje- No cóz, nie mamy tu juz nikogo kto by mogl nam sie przeciwstawić a Vereti ewidentnie czuje wyzwanie za tym portalem a ja zawsze ufam jej przeczucia, wymarsz! do Portalu!
Wiatr zawiał mocniej, niemal zrywając płaszcz ze zmarźniętego wędrowca. Samotna postać złapała mocniej poły odzienia i raźniej ruszyła przed siebie. Mężczyzna wiedział, że już niedaleko, toteż chętniej stawiał kroki, w końcu ostatni etap podróży był najprostszy. A cel był jasny: portal w Eloshar.
Gdy tylko przybył pod sam portal przystanął na chwilę, by obejrzeć się za siebie. Na ułamek sekundy odezwała się w nim tęsknota za starym życiem i delikatny niepokój, czy jest gotowy by je porzucić. Nie przywykł do kwestionowania swoich decyzji, toteż szybko wyzbył się tego uczucia, odwrócił wzrok i wkroczył prosto do portalu.
Mirzak, syn nieodżałowanej pamięci Rothgara. Nie miał pojęcia jak przetrwał masakrę Ekkerund. Bogowie? Czy fakt że wraz z wujem, matką, babką i kotem skryli się w piwnicy domu w starej części miasta? Cholera wie. Krasnolud po wojnie wyjechał, podobnie jak masy innych, za chlebem (i wódką) do stolicy. Jak najdalej od tego grobowca. I o to ujrzał je. Wielkie mury Efehidonu.
- Ekkerund miało ładniejsze...
//Może być?
Samil niewiele myśląc pobiegł za posłańcem. Plotki, legendy, i alkohol wypity wcześniej sprawiły, że po prostu chciał się tam dostać, choćby z tej głupiej ciekawości, która w młodym chłopaku aż kipiała. Całą drogę biegł, aby dogonić posłańca, miał do niego tyle pytań. Jednakże, nie zapytał o nic. To nie dlatego, że wstydził się, czy po prostu bał się. Samil biegnąc przewrócił się i wylądował prosto w portalu.
Wysłane z mojego LG-P710 przy użyciu Tapatalka
Starszy Tauren pogrążony w sztuce tajemnej, w rzeczy samej był szamanem, który ciekawił się tutejszym przybytkiem. Nagle Apostrof (Tauren), usłyszał plotkę. Jako, że pierwszy raz miał styczność z podobnymi informacjami.
Szybkim krokiem postanowił on wyruszyć przez lekko za małe drzwi portalu.
Jaszczur zwący się Gascaden syknął w swój jaszczurowy, charakterystyczny sposób i przeszedł przez portal.
Vulmer, młody elf, pół sierota. W dodatku bękart pewnej persony. Matka kazała mu zachować to w tajemnicy, i miała rację. O mało przez ten sekret nie zginęła. Przybył do stolicy za namową swej przyrodniej siostry.
Było już późno, Eloshar ogarnął mrok, jedyne co go rozświetlało to ostatni z dracońskich teleportów, wszyscy śmiałkowie odważyli się już wejść, jej dusza, a może urojony w wyobraźni głos, szeptał "chodź Pearl" ... Ostatni obrót w tej rzeczywistości, ostatnie przeczesanie koniuszkami palców wierzchu włosów, dla odwagi. Zamknęła oczy i zrobiła ostatni krok...
Samotny niziołek po wypiciu wielu kuflów piwa rozmyślał nad swoim monotonnym życiem, a na wieść o o przygodzie włączył mu się stan "Ku przygodzie!", a następnie przechodzi przez portal.
-Jeżeli mam tak smutno żyć, to niech choć historię stworzę o legendzie!
Gdy tylko Ciaran usłyszał plotki o portalu zrozumiał, że to los daje mu drugą szansę. Przez ostatnie lata musiał się ukrywać, powoli tracił siły i poczucie celu, a jego oprawcy zdawali się być nieugięci - z każdym dniem coraz wyraźniej czuł ich zgubny oddech na karku. Podniósł wzrok. Przejście do ziemi obiecanej przytłaczało aurą magii, raziło i fascynowało. Zrobił krok. Potem następny. Trzeci. Był już tak blisko, że mógł poczuć smak energii na języku, poraził go zapach, wszystkie zmysły szalały. Nie był pewien czy magia rzeczywiście ma smak i zapach, czy to jego zmęczony umysł płata mu figle. Wiedział jedno - nie może zawrócić. Poszedł więc naprzód. Otoczyła go światłość.
Zmęczony podróżą i walkami, usłyszałem historię jegomościa i postanowiłem przejść przez portal razem z innymi ludźmi w nadziei na lepsze jutro.
Szukając nowych wrażeń ,erwowo rozglądając się przeszedł przez portal.
Siedzący przy bocznym stoliku mężczyzna długo obracał kufel w dłoni, nie mogąc podjąć ostatecznej decyzji. Wkrótce jednak odstawił spokojnym gestem naczynie, włożył płaszcz, dotąd przerzucony swobodnie przez oparcie i za nic nie płacąc po prostu wyszedł. Prosto do teleportu prowadzącego na Valfden.
Już dosyć przesiedziałem w tej karczmie, kiedyś byłem Paldynem gdy orkowie zdobyli większoć kraju przesedłem na ich strone byłem mistrzem areny i dowódcą orkowych najemników w Monterze, jednak ludzie którymi wcześniej dowodziłem wzniecili przeciwko mnie bunt dlatego że nie pozwoliłem im chlać gorzałki i pieprzyć się w burelach, prawie zginąłem uratowało mnie tylko moje doświadczenie w walce bronią jednoręczną, *wkładając swój miecz do pochwy i zakładając swoją starą zbroje paladyna i nie wiedząc co mnie czeka przechodze przez portal ...
Po wysłuchaniu historii mężczyzny, naszła mnie wizja nowego życia, bez zastanowienia udałem się w miejsce portalu prowadzącego do Valfden, bez zastanowienia przechodzę przez niego
Dokończyłem piwo i postanowiłem,że wejdę. Gdyby nie to, że byłem pijany pewnie bym został...
Happy przez chwilę zastanawiał się nad tym co właśnie usłyszał. Lecz po chwili był już na nogach. -A więc tak zaczyna się moja przygoda.- Mruknął i ruszył w stronę portalu.
Jaszczur wszedł do karczmy z hukiem. Jego łeb zwrócił się w stronę portalu.
- Może tam zyskam siłę swoich stwórców... - następnie pewny siebie ruszył w kierunku portalu.
Mężczyzna siedzący w karczmie usłyszał tutaj wiele, lecz czy była to prawda można było się przekonać tylko w jeden sposób. Dopił to co mu pozostało w kuflu i opuścił przybytek udając się w domniemanym kierunku portalu.
Myślę: "Nic mnie tu nie trzyma więc wejdę." I tak też uczyniłem, wszedłem w portal i oczekuje na ujrzenie czegoś niezwykłego.
Postać siedząca w kącie wstała. Gdyby nie fakt, że nie zamówił nic prócz szklanki wody zdawać by się mogło, że zdecydowanie zbyt dużo czasu spędza w tego typu przybytkach. Pustka, która odbijała się echem w jego głowie przywoływała mu niejasne strzępy wspomnień drogi, którą jak mu się wydawało kiedyś już przeszedł. Ale może nie była to ani ta sama droga ani nawet jego wspomnienia. Karuzela obłąkańczych wizji w jego głowie znajdowała ujście w jego wyrazie twarzy a ta przypominała zjawę, którą ktoś usilnie zmusił do wpakowania się w powłokę materialną. Kierując się w stronę portalu, który zdawało mu się wzywał go do siebie ignorował szepty z innych stolików, z których wynikało między innymi, że powinien natychmiast zgłosić się pod obserwacje cyrulika, udać się do najbliższej świątyni lub po prostu skoczyć z najbliższego mostu. Naglę usłyszał swój własny głos. Twardy i suchy jak skała na pustyni. A co najdziwniejsze stanowczy tak niepasujący do tego, co właśnie przeżywał w środku.
-Może faktycznie zwariowałem. –Westchną –Nawet gadam sam do siebie.
Ostatnim, co widział był blask portalu.
Wszedłem do karczmy, w której towarzystwo spędzając tam czas zbytnio nie zwróciło uwagi na nowego przybysza. Knajpka nie wydawała się być zbyt przyjemna, nie było tutaj słychać bawiących się ludzi czy tez pijanych, większość z nich zdawała się tutaj przyjść tylko po to, żeby się zapić i zapomnieć o problemach. Sam w końcu przyszedłem tutaj w tym samym celu.
Zamawiając piwo dosiadłem się do jakiegoś pustego stolika w kącie do którego nie zawitało nawet światło pobliskiej lampy oliwnej, która w dużym stopniu oswietlała centrum pomieszczenia. Stolik był bardziej opuszczony niż się wydawał na pierwszy rzut oka, właściwie jedyną oznaką tego, że ktoś tam czasami przebywał była ogromna pajęczyna, która sięgała oparcia krzesła aż do sufitu. Jedyną istotą która się tam pojawiała od czasu do czasu musiał być pająk, alko i cała rodzinka. Uznałem, że będzie to idealne miejsce, żeby się rozsiąśc w spokoju i zachlać się.
W pewnym momencie kantem ucha doszła do mnie przedziwna wieść, którą zaczął opowiadać bard, a przy nim zgromadziły się tuzin osób, tak mi się przynajmniej wydawało, nie wiem ile ich było ale zdecydowanie publika zaczęła robić wrażenie.
*Portal, nowe życie, brak powrotu? Co za brednie* - sięgnąłem po kolejny łyk piwa za którym zbytnio nie przepadałem, smakowało trochę siarką, jednak alkoholu nie wypada lubić. Wygląd mnie pijacego mógł zapewne trochę śmieszyć, wspomniane łyki przypominały bardziej łyczki od których moja twarz wyglądała jakbym co najmniej zjadł właśnie połówkę cytryny. Wysłuchałem całej historii, a nawet zostałem świadkiem jak kilku żądnych przygód gości wskakuje do portalu. Podniosłem kufel, żeby wziąć kolejnego łyczka, ponieważ przez tą opowieść częstotliwość z którą piłem zmalała, a kufel był dopiero w połowie pusty. Coś mnie jednak tknęło.
*A co gdyby tak o wszystkim zapomnieć? Spróbować na nowo? * Co prawda co jakiś czas myślałem, żeby zmienić miejsce zamieszkania na sąsiednie wioskę, Ale to całkiem nowa kraina i to bez powrotu. * Na opłaty mi nie starcza, a o pracę coraz ciężej... Chrzanić to. Mam dość tej wegetacji * Jestem osobą która lubi łapać okazję, a jak już coś sobie postanowi to stara się to zrobic jak najszybciej, nawet jeśli chodzi o jakieś całkiem przyziemne sprawy. To jednak była inna sytuacja, to sytuacja w której całe dotychczasowe życie musiało odejść w zapomnienie. Pod chwilą impulsu wstałem i podbiegłem do portalu, a następnie wskoczyłem tam.
Czy to były słuszna decyzja? Co mnie skłoniło, żeby podążyć za jakąś historyjka o nowym świecie, nawet przez chwile nie pomyślałem, że to może być jakaś bujda, a owy portal okaże się tak naprawdę pułapką na idiotów. Może to była glupota, a może właśnie odwaga. Dowiem się tego za jakis czas. Teraz już nic nie bedzie takie samo.
Wysoki mężczyzna z postawionymi blond włosami wolno sączył końcówkę piwa, stukając palcem o drewniany stół. Wystukiwał rytm pieśni, której nauczył go jego ojciec. To na jego polecenie znalazł się tutaj. No może nie do końca, ale to jego długi zaprowadziły go w to miejsce. Słyszał o portalu już wiele razy. Odkąd usłyszał o nim pierwszy raz zapragnął się tu znaleźć. Jednak, gdy jest już na miejscu przeciąga ostatnie chwile przed przejściem przez portal. Nie waha się, to jego jedyna droga ucieczki. Czuje strach, że za portalem nie będzie lepiej, a nie daj Ventepi i tam go znajdą. Ostatnim łykiem piwa stara się przegnać złe myśli i rusza w stronę portalu.
ÂŚwiatło razi go po oczach, do przekroczenia portalu został tylko jeden krok. Odwraca głowę i mówi:
- ÂŻegnaj matko
I przekracza portal.
Siedziałem w najciemniejszym kącie karczmy, obok mnie siedzieli inne osoby szukające szybkiego zarobku hazardzie. Gra nie należała do najszybszych, a ja coraz bardziej padałem w znużenie. W pewnym momencie poczułem jak katar, trzymający się mnie, od trzech dni powoli zapełnia mi nos, więc naturalnym było iż sięgnę do kieszeni po chusteczkę.
Jednak, moje szczęście, mi dopisało. Ruch ten zauważył, już spłukany i zadłużony jaszczur, wstając i wskazując na mnie krzyknął:
-On dokłada sobie karty!
Wtedy wszystkie oczy w karczmie zwróciły się ku mnie. Wiedziałem czym to się skończy jeśli będę bezczynnie tak siedział i patrzył wszystkim graczom patrzył w oczy. Nim oni zdążyli wstać, złapałem stół i z całych moich sił rzuciłem nim w przód. Nie miałem zamiaru skrzywdzić kogoś a jedynie wywołać zamieszanie. Wtedy wyciągnąłem nóż z pasa i wbiłem w bok gracza obok, krzycząc dumnie:
-Peri!
Nie spodziewałem się że zrozumie a jedynie podtrzymać tradycję ojca Atakur'a. Gdy tamten powoli osuwał się na ziemię ja zacząłem biec w stronę drzwi karczmy. Poczułem chłód przypominając sobie że zostawiłem wszystkie moje rzeczy przy stole razem z nożem wbitym w ciało dawnego rywala w hazardzie. Nie należałem do najszybszych więc wiedziałem że dłuższa ucieczka nie zda się na nic, więc zdecydowałem się skierować do portalu. Słysząc za sobą przekleństwa skierowane we mnie i w moją matkę powoli wkroczyłem w portal krzycząc:
-Ab equis ad asinos.
Kolejny dzień z dala od plemienia... mam nadzieje że pogłoski o portalu są prawdziwe, mam dość bycia jednym z wielu w plemieniu chce w końcu zaznać przygód, jeśli jeszcze raz mam spleść jakiś kosz chyba szlag mnie trafi. Mam nadzieje że to coś w oddali to karczma wiele bym dał by zanurzyć wargi słodkim trunku, na pewno lepsze to niż wędrówka. Taa to z pewnością karczma szulerzy pijacy i ogólny smród, przypomina mi dom. podchodząc do karczmarza kładąc pare grzywien i mówiąc:
-Kufel piwa
Nic nie mówił jedynie odwrócił się i zaczął nalewać trunek wątpliwej jakości. Zanim skończył zauważyłem elfa idącego w moją stronę który po skróceniu dystansu zapytał
-Nie widziałem cię tu wcześniej. Szukasz czegoś?
-Wędruję już od paru tygodni z miasta do miasta i próbuje poznać miejsce portalu do Valfedn
Nie wiem czemu ale moje słowa wywarły na nim wielkie zdziwienie.
-Czyli szukasz portalu do Valfden
-Tak jak mówiłem może w końcu znajdę jakiś trop
-pięć minut drogi od tej karczmy zaprowadzić cię?
nie mogłem po prostu nie mogłem w to uwierzyć.
-Ty żartujesz prawda?
-co około cztery miesiące ktoś przychodzi i się o to pyta. idziesz czy nie?
-nie zaszkodzi sprawdzić. zawsze cień nadziei
Rzeczywiście po paru minutach okazała mi się olbrzymia struktura portalu. Niesamowite, po chwili długouchy rzekł.
-Proszę oto on powodzenia
-dzięki ci
Ruszyłem sprinter w portal. Przygodo nadchodzę!!!
Przyszedłem na świat w rodzinie mało znaczących właścicieli ziemskich jako ich czwarty syn. Gdy miałem kilka lat moi rodzice skorzystali z okazji i wysłali mnie na dwór lokalnego szlachcica gdzie miałem pełnić służbę dworską. Usługując przy stole lorda nauczyłem się ogłady i dobrych manier. Nieco później, mając lat czternaście, dzięki sile i sprawności fizycznej zostałem wzięty na giermka przez jednego z rycerzy lorda. Następne lata upłynęły mi głównie na dźwiganiu uzbrojenia pana i dbaniu o jego wierzchowca, ale też na nauce rycerskiego rzemiosła. Chociaż pracowałem ciężko, nigdy nie dostąpiłem zaszczytu pasowania. Mój pan rycerz zhańbił się próbując podstępem zagarnąć dobra innego szlachcica. Został za to wtrącony do lochu, a wkrótce po tym stracony. Pozbawiony swojego opiekuna bez skutku starałem się znaleźć nowego nauczyciela, który mógłby dokończyć moje szkolenie. W swoich poszukiwaniach zawędrowałem aż na odległą wyspę. Przeszedłem przez magiczny portal wnosząc do nowego świata swoje marzenie o zostaniu rycerzem.
Samotny mężczyzna, nie mając przed sobą lepszych perspektyw, postanowił przejść przez portal. Po krótkiej chwili wahania, jak gdyby rozważał jeszcze czy podjął dobrą decyzję, postawił krok do przodu i ruszył ku Valfden.
Akadi wiele podróżowała i w czasie swojej wędrówki usłyszała o dziwnym portalu prowadzącym do odległego państwa. Często nie ufała magii i wszelkim rzeczom z nią związanymi ale tym razem postanowiła to zmienić i odnalazła przejście. Z pewnością godną orka weszła do środka by się o wszystkim przekonać na własnej skórze.
Jako ostatni potomek jednej z rodzin wygnanych z terenów, którymi włada sam Thaurtin II Vatarrimfindel, oraz Królestwa, w którym każdy prawdziwy elf wierny koronie znajdzie swoje miejsce, żył w jednej z mniejszych wiosek Ghuruk. Ogromne, dzikie tereny tego królestwa, dodatkowo powiększone o część Ignis Terra, początkowo przytłaczały młodzieńca. Sam ustrój polityczny nie okazywał litości niedowiarkom i mimo dogodnej sytuacji w kraju, pozostałości po kolonii starych nacji jaszczuroludzi, oraz ich wrogie nastawienie do intruzów, sprawiało iż młody Elanoiczyk, nie był trudnym celem. Czarne odzienie, wcale nie kolidujące z włosami tego samego koloru, nie było charakterystycznym elementem ubioru przedstawicieli rasy z której się wywodził. Mimo wszystko odstające, szpiczaste uszy, których szanujący siebie elf, nie był gotów się pozbyć, zdradzały zbyt wiele, więc często Albus padał ofiarą prześladowań, obelg i innych przykładów negatywnego zachowania. Szukający prawdziwych, dogodnych warunków do funkcjonowania, wiedzący że ma całe życie przed sobą, pragnący posiąść umiejętność posługiwania się łukiem oraz magią, z perfekcją przodków i dokładnością elfiego oka - tak właśnie można sprecyzować jego ambicje. Niejednokrotnie starał się porównywać plusy i minusy życia za portalem, o którym tak dużo mówiono, niejednokrotnie był bliski tego by zacząć nowe życie, ale to właśnie ten moment zadecydował o jego losie. Mimo ciągłych obaw, stojąc przed portalem, wcale nie czuł strachu.
*przeszedł przez portal*
Mauren mając wszystko złoto, bogactwa, kobiety musiał opuścić swój kraj, by zbiec przed watażkami swego wuja, przechodząc przez portal miał tylko jeden cel. Odbudować wszystko od postaw choćby miał urabiać się po łokcie, by tylko móc na nowo żyć jak dawniej!
Co doprowadziło mnie do Valfden? Jako zagubiony młodzieniec bez celu swojego nudnego, monotonnego życia postanowiłem wyruszyć w podróż po świecie. W jakim celu? By odnaleźć przeznaczenie jakie zostało zapisane w kartach księgi mego życia. Jednakże wyprawa pozwoliła mi zrozumieć jaki jest świat oraz pozostawiła mnie bez odpowiedzi na moje pytania. Zawiedziony rezultatem podróży postanowiłem zatrzymać się w karczmie z pozoru niczym nie wyróżniające się na tle pozostałych które spotkałem na swej drodze.
Chwyciłem zimną metalową klamkę drewnianych z lekka podniszczonych drzwi prowadzących do wnętrza tawerny. Słabym pociągnięciem otworzyłem drzwi budynku i pewnym krokiem przekroczyłem próg karczmy. Pierwszym co zwróciło moją uwagę był bard. Zająłem dogodne miejsce, tuż obok mówcy i zaciekawiony wysłuchałem jego opowieści. W ten o to sposób w moim sercu na nowo zapłoną płomyczek nadzieji. Nie tracąc czasu na zbędne rozmyślania nad tym czym groziło przejście przez portal, gwałtownie wstałem, odpychając stolik i wybiegłem. Pewien swojej decyzji przekroczyłem wrota prowadzące do upragnionego świata.
Stojąc na przeciwko przejścia do lepszego życia, Beod zastanawiał się, nad tym co może tam zyskać, co może stracić, nad tym co tu, na jego rodzimej ziemi zostało mu odebrane, a co jeszcze mógł osiągnąć. Po chwili chłodnych kalkulacji zysków i strat, stwierdził że, wszystko co tu miał zostało mu zabrane i nie ma czego już tracić, jedyne co może go czekać po drugiej stronie to nowe życie.
Obrócił się, spoglądnął za siebie. Chciał zobaczyć jeszcze raz, ten ostatni raz swój rodzimy świat, ponieważ nie wiedział czy kiedykolwiek tu wróci i czy będzie miał nawet taki zamiar. Patrząc w krajobraz otaczający portal uśmiechnął się. Skierował wzrok na magiczny teleport, po czym pewnym krokiem zaczął zmierzać ku nieznanym mu dotąd krainom...
Straciłam wszystko, cały dorobek mojego życia spłonął dzisiaj wraz z chatką i ogrodem. I za co...? Przecież to nie moja wina, że ten głupi dzieciak się zakochał i przyniósł biżuterie swojej matki! Nawet jej nie wzięłam, chociaż powinnam... należy mi się za poniesione straty...
Kobieta westchnęła z rezygnacją i zaczęła przysłuchiwać się opowieści. Głowę wciąż chowała pod kapturem, w końcu cały czas unikała strażników. Ten głupi Tomas wniósł oskarżenie o kradzież i zażądał jej głowy! Najwyraźniej jednak los się do niej uśmiechnął i ukazał idealną drogę ucieczki. Tylko czy na pewno idealną...? Zauważając kręcących się w okolicy strażników nie wahała się długo - ruszyła w stronę teleportu i nie zastanawiając się przekroczyła wrota.
Niewysokiej elfce szczęście tego wieczoru nie dopisywało. Mimo, że jej przeciwnicy poświęcali więcej uwagi dekoltowi kobiety niż kościom przegrywała prawie każde rozdanie. Sakiewka co raz bardziej pustoszała i skłaniała do zaprzestania ryzyka, wino szumiące w głowie działało wręcz przeciwnie. I to ono wygrało. Wymówiła się od kolejnej rozgrywki ku zawiedzeniu współgraczy i odeszła od stolika.
Portal prowadzący na wyspę i szansa na nowe życie? Jedno już zawaliłam i nie mam dokąd wracać, może z drugim uda się nie zrobić tego samego? W końcu ile można mieć pecha?
Odstawiła kielich na kontuar i wymknęła się z karczmy. Postanowiła udać się do nieznanej krainy zanim się rozmyśli. To znaczy wytrzeźwieje...
Nie był do końca pewien, czy jest gotów wrócić na Valfden, na którym swoje przeżył. Był młody, miał ledwie 9 lat, gdy jego rodzice zginęli. Zlecenie przybyło ze strony ich lokaja. Otóż rodzice nie byli biedni, ba, byli bogatymi kupcami, szanowanymi nawet przez szlachtę. Traktowali swego sługę dobrze, ale widocznie nie wszystkim wystarczy dużo. Muszą mieć wszystko. Może i zniknął, ale Imago zbyt długo żył trawiony chęcią zemsty. Tylko na Valfden mógł je zaspokić. Przeszedł więc przez portal.Zostałeś przyjęta do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Leonard od dziecka marzył o bogactwie i zasłynięciu w szerokim świecie jako wspaniały wojownik. Jako młody chłopak zawsze myślał, że spełnienie tych marzeń będzie proste. Wystarczy przecież trochę dobrych chęci, a bogowie na pewno będą mu sprzyjać. W pewnym momencie coś jednak poszło nie tak. Mauren trafił na plantację kakao i zaczął tam dorywczo pracować. Początkowo chciał tam pozarabiać tylko przez kilka tygodni, a potem ruszyć w dalszą podróż. Niestety, życie miało wobec niego innego plany. Ostatecznie mężczyzna spędził tam pięć lat. O pięć lat za długo. Robota była ciężka i płaca kiepska, ale lepszych perspektyw nie było. Po pierwszych dwóch latach, widząc jak nierealne były jego dawne marzenia, Leo zaczął zaglądać do butelki. Dzisiaj Leonard jest dwudziestoparoletnim alkoholikiem bez wykształcenia i szans na lepsze jutro, który w dodatku musi pracować na czarnucha dla jakiegoś bogacza by nie zemrzeć z głodu. Ale koniec z tym! Tego wieczoru mauren pozwalał sobie na coraz to odważniejsze myśli. W miarę jak ubywało wódki w jego butelce, do głowy Leo napływały coraz to śmielsze pomysły. Przecież musi być jakiejś wyjście z tej sytuacji! Gdy flaszka została już całkiem opróżniona, ostateczna decyzja została podjęta. Leonard podniósł się z ławki i ruszył w stronę portalu na wyspę Valfden zostawiając dawne życie za sobą. Nadszedł czas, by zawalczyć o lepsze jutro!
Przy stole, nad lichym ogarkiem siedziała postać w której trudno na pierwszy rzut oka doszukać się niewieścich cech. Spożywała pajdę chleba cienko okraszoną omastą o śladowej ilości słoniny. Do tego miast sytnego piwa, dano jej szczyny które nawet obok chmielu nie stały. Wydawała się być niewzruszona gadką rozentuzjazmowanego jegomościa wokół którego zgromadziło się już spore wiano słuchaczy. Pozornie, bowiem z każdym gorzkim łykiem trunku, wchłaniała słowa mężczyzny o utraconym raju, koniec końców wydającym się niedostępnym.
Nie na długo, gdyż w progach staną posłaniec ze szczęśliwą nowiną. Zbieg okoliczności? Znak od losu? Wszak jemu nie warto się sprzeciwiać bo i tak Cię dopadnie.
W ciemnym rogu pomieszczenia, na podłodze siedział siadem skrzyżnym potwór. Monstrum. Ork. Siedział na podłodze bo śmieszne ludzkie krzesełka były za małe a stoliki za niskie. Siedząc na podłodze mógł się wygodnie opierać o stół i sączyć napój który nazywano tu piwem. Słysząc morrę starą jak na ich standardy i niewątpliwie bywałą w świecie podrapał się po brodzie. "Na przodków... Nowa kraina do podboju" Od razu skarcił się za tę myśl. Mieszkał wśród ludzi od ponad 20 lat, a jednak nie wyzbył się terytorialnych odruchów swoich pobratymców... A może to właśnie od ludzi się go nauczył? Z rozmyślań oderwał go kolejna, tym razem denerwująco skrzecząca morra. Portal do krainy o której opowiadał starzec otworzył się i to niedaleko. Zbieg okoliczności? Znak od przodków? A może kuszenie Krushaka? Kenneth uśmiechnął się do tych myśli. Tym razem nieistotne. I tak zamierzał zmienić siedzibę. W tym mieście cech kowali zaczynał się robić nerwowy. Jeszcze kilka miesięcy i pewnie spaliliby jego kuźnię. Tak jak zrobiono to w poprzendnim mieście. Tym razem Kenneth był mądrzejszy. Sprzedał kuźnię cechowi. Pomacał woreczek z grudkami surowej magicznej rudy który uzyskał za 5 lat krwi i potu. Było warto? Nieważne. Czas na nowe wyzwanie. Podniósł dzban z piwem do poznaczonej bliznami twarzy i jednym chaustem wypił całą zawartość. Położył jedną złotą monetę na stole i przykrył ją pustym dzbanem. Sprzątająca morra zasługuje na nagrodę za swą pracę. Zapluta morra karczmarz już dostała swoją zapłatę. "Czas w drogę." powiedział sam do siebie, poprawiając pas z Ulu-Mulu i zarzucając plecak z narzędziami po czym chwiejnym krokiem ruszył w kierunku w który już biegli inni awanturnicy.
(wszelki ekwipunek opisany w tym poście jest tylko dla celu urozmaicenia opowiastki, nie ma konieczności, żebym rzeczywiście to posiadał po przejściu)
Oczarowany opowieścią jeszcze bardziej zapragnął rozpocząć życie na nowej wyspie. Ze swojego plemienia został wygnany, jeszcze dzieckiem będąc, nawet nie z jego winy, a z winy swoich rodziców. Przepędzony z rodzimych bagien tułał się po świecie szukając innego, lepszego życia, gdy nie będzie musiał już więcej uciekać. Nałożył kaptur na swój płazi łeb i wyszedł z karczmy w kierunku portalu. Stanął naprzeciwko magiczmego przejścia i czekał chwile, walcząc z samym sobą czy by jeszcze jednak nie zostać i szukać czegoś innego. Jednak samo odwrócenie się sprawiłoby zbyt wiele wątpliwości. Wziął głęboki oddech i przeszedł przez portal.Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Bawiąc się rudym warkoczem, słuchałam dziwacznej opowieści człowieka. Na pewno już wychylił nie jedno i teraz paplał jak potłuczony, biedny człowieczyna. Ale to mogła być jakaś szansa, sposób na osiągnięcie swoje celu. To Valfden...mogło być rozwiązaniem. Ha! Ja im jeszcze pokaże na co mnie stać! Jeszcze się przekonają, że trzeba się liczyć z słowami krasnoluda, a zwłaszcza takiego jak ja! Dopiłam resztę rozwodnionego piwa jednym haustem, otarłam usta i ruszyłam do wspomnianego portalu.
Agor w kapturze wstał od stołu i szybkim krokiem wszedł do portalu
Proporce dwóch armii łopotały na wietrze w ten pochmurny, jesienny poranek. Gwiazda Poranna toczyła się nisko i leniwie po nieboskłonie, zataczając szeroki łuk, nie starając się nawet wzbić zbyt wysoko na niebo. Lekkie jej przebłyski przez gęstą kurtynę nad ich głowami dawały w ogóle znać, że jest tam ona i pręży swoje muskuły w pusty, nieprzebyty kosmos.
Wąska przecinka gęstego lasu od południa ciągle wypluwała z siebie co raz to nowe jednostki okute w żelazne blachy w różnokolorowych kaftanach. Pierwsze szeregi wojsk już przed świtem wyszły na drugą stronę Burego Pola, by odkryć z niemałym zaskoczeniem, że wroga armia rozbiła po drugiej jego stronie swój obóz. Szybko podniósł się raban, trąby biły alarmującą pobudkę, piechurzy ustawiali się w liniach przed i za prowizorycznymi wałami i barykadami. Kordon taborów szczelnie krył mocną linią główny pierscień. Spięte łańcuchami wozy tworzyły bezpieczną ścianę.
Dowódcy tych z południa próbowali pospieszać swoich żołdaków, by jak najszybciej dać przepust wąskiemu przejściu, by móc wylać z niego wszystkie swoje kohorty, by móc stawić czoła tym, którzy przed nimi, których szukali, za którymi gnali od niemalże dziesięciu dni. Ciągłe deszcze i gęste mgły gubiły wysyłane na forpocztę oddziały traperów i lekkiej kawalerii. Zapewne mijali się wielokrotnie, będąc oddaleni o milę czy dwie, nie wiedząc o swoim istnieniu.
W umocnionym obozie większość stała już twardo na nogach, w rynsztunku, mimo iż zaspana, to świadoma i trzeźwa. Gęsto usiani łucznicy wbijali szypy przed siebie, naciągając cięciwy i nakładając skórzane ochraniacze na palce. Krótkie miecze, topory, tasaki, długie noże i masywne maczugi. Szable i dusaki, mniej i bardziej naostrzone. Wszystkie zwisały u boku każdego jednego, by pójść w ruch, gdy wróg podejdzie zbyt blisko.
Na flankach kawaleria rozgrzewała wierzchowce, różnej maści i pochodzenia, toczące pianę i buchające gęstą parą z nozdrzy. Czeladź szykowała ostatnie kopie i lance, dopinając rzemienie na uprzężach i spoglądając za siebie, by nie zostać zadeptanym w tym tumulcie. Na większość jednostek przypadał kopijnik, knechci i kilku kuszników na rączych zwierzętach. Arystokracja, bogaci. Każdego stać było na swój poczet, wyposażenie go i utrzymanie.
Wsród nich ojciec z synem, Pons z La Marche i Raymund z Saint-Gilles. Każdy z nich w wypolerowanym kirysie, basynecie, z metalowymi blachami chroniącymi resztę ciała. Pod spodem gruby kaftan, wielowarstwowy, tłumiący głuche uderzenia i przekierowujący impet ciosów. Trzymał również ciepło, jak wszyscy w taki poranek zauważyli. Raymund był człekiem wcale wysokim, o brązowej czuprynie, krótkiej, lekko skołtunionej. Raczej typowej budowy, nie wyglądał na waligórę, lecz i nie uchodził za chudzielca. Dochodził już trzydziestki, za trzy lata miała mu stuknąć wielkim żalem za minione lata. Szczęściem niewiele z tych minionych lat uważał za zmarnowane.
Poprawił się w siodle, opuszczając przyłbicę hełmu. Bokiem rękawicy wbił pin do środka, zamykając całość. Świat wokół stał się jeszcze ciemniejszy, jakby ledwo rozmyte mroki nocy miały nie wystarczyć. Blacha od wewnątrz szybko pokryła się kropelkami wilgoci, dopełniając wilgotnego otoczenia. Wierzchowiec Raymunda, kasztanowa klacz o masywnych bokach, żłobił coraz większe dziury w miękkim podłożu. Niezbyt dobra ziemia dla szarży kawalerii. Rozglądał się wokół, szukając wzrokiem ojca, starszego od niego o ponad trzydzieści lat, za rok skreślającego piąty krzyżyk. Siedział tam, dumny i spokojny, widzący nie jedną taką scenerię, biorący udział w niejednej takiej kampanii. Tam, za wzgórzami, niespełna dwadzieścia mil dalej, znajdował się jego rodzinny zamek. Gdyby nie obecność samego księcia Wilhelma, dziesiątego swego imienia, to on by dowodził tą armią. Już by się o to postarał.
Po drugiej stronie polany zabrzmiały trąby, zwiastujące gotowość przeciwnika. Spóźnili się, cholera. Nie zdążyli sami zebrać swoich sił w kupę, zanim tamci w pełni wypadli na pociętą niskimi krzakami równinę. Najpierw z wolna, potem coraz szybciej, ruszyli przed siebie. Konie rżały równo z chrzęszczącym ekwipunkiem wojowników na ich grzbietach. Linia kawalerii nie parła jednak zbyt równo, gubiąc rytm i nie dotrzymując sobie samemu kroku. Wielodniowe ulewy straszliwie rozmoczyły teren. Dowódca lewej flanki, syn księcia Wilhelma, Raymund z Kwitanii, zwany Świętym, zadął w swój dowódczy róg i dał znać, by spieszyć całość pod swoim skrzydłem. Prawa postąpiła identycznie, a zaraz po tym piechota za ich plecami ruszyła z miejsc, przemieszczając się równymi liniami za nimi.
Ruszyli więc o własnych siłach, noszeni własnymi nogami. Grzęźli nieco w ziemi, rozumiejąc trudności swoich dopiero co zostawionych i odprawionych wierzchowców. Nie dojadą z takim impetem jak powinni, lecz wyjścia nie mieli żadnego. Do domów było już za późno wracać. Krok w krok, czując przed sobą ścianę ludzi, parli do przodu. Ktoś gdzieś krzyknął, by przybliżyć linię łuczników, nie wydawało się jednak, by było to z tyłu, musieli więc się niedługo spodziewać pierwszych pocisków spadających na nich z impetem.
I zaczęło się. Będąc jeszcze kilkadziesiąt metrów od pierwszych linii przeciwnika, który również właśnie ruszał w ich kierunku, padły pierwsze strzały. Jedna trafiła w piechura w niebieskim kaftanie, który szedł obok. Dostał w napierśnik, lecz parł dalej, razem z resztą. Świst pocisków zaczął przebijać się przez okrzyki ludzi, przez lekki świst wiatru w uszach i to brzęczenie. Nieustanne i drażniące brzęczenie czy bzyczenie, które od kilku lat ciągle słyszał w swoim prawym uchu.
Poczuł, jak jego również coś walnęło. Z impetem godnym solidnego młota. Łucznik stojący gdzieś w grupie przed nim musiał mieć łuk o naciągu rzędu stuosiemdziesiętu, może nawet dwustu funtów. Metalowy grot rąbnął w kirys Raymunda, nieco poniżej serca. Strzała wygięła się niemiłosiernie, ślizgając się do góry, w stronę jego krtani. Stalowa nasadka w kształcie litery V skierowała pocisk dalej w lewo, który wyleciał nieco ku górze i zniknął za nim, nie robiąc nikomu krzywdy. Wtedy już biegli, a on sam trzymał swój długi miecz bliżej lewego biodra, trzymając go oburącz, prawie że w pozycji zwanej flukiem.
Dostał drugi raz, tym razem w hełm. Poczuł to zdecydowanie mniej, strzała ledwo go musnęła, świdrując wilgotne powietrze. Zaraz potem, a może nawet i w tym samym czasie, nie mógł stwierdzić, upadł jego towarzysz po lewej, chwytając się w okolice gardła. Niefortunna przerwa między hełmem a jego kirysem musiała ustąpić sile łucznika.
A wtedy wpadli na siebie.
Niektórzy zatrzymali się w miejscu, niektórzy przepchali tych przed sobą. Wymieszali się nieco, skłębili, zaczęli rąbać i kłuć. Kusznik Raymonda strzelił jakiemuś piechurowi prosto w oko, drugi przewrócił się jemu pod nogi, samemu otrzymując dwie szypy, które niemalże synchronizowane, przebiły mu gardło. Zapomniał kolczego kaptura?
Raymund postąpił krok w przód, wymierzył piękny sztych w pachę przeciwnika. Poczuł, że rozerwał kilka kółek kolczugi, przedostając się przez tkaninę pod spodem. Wykonał ruch, jakby kroił mięso, powodując wielki krwotok z tętnicy. Sekundę później dostrzegł, że jakiś przedmiot leci w kierunku jego głowy, uchylił się więc, o cal mijając topór. Wyciągnął miecz, cofnął się, przeszedł do pozycji oxa, z lewej strony, blokując miecznika. Pchnął go przed siebie, przykładając ostrze do przedramion, które tamten miał nieco uniesione. Chwycił swoje ostrze prawą dłonią, lewą ciągle mając na rękojeści, wykręcił, pchając lewą dłonią, znalazł się w uścisku, mając otwartą drogę dla swojej głowicy w jego szczękę. Półotwarty hełm nie bronił dobrze rzuchwy przed obuchowymi uderzeniami, więc kilkukrotne uderzenie w nią metalowym narzędziem sprawiło niemały szok dla piechura. Ten zachwiał się, wyrwał z uścisku, puszczając całkowicie swoją broń. Czerwona posoka skapywała mu spod kolczugi, już sięgał po drugą broń, lecz ktoś go zadźgał z boku.
Raymund dostał w czerep czymś ciężkim, poleciał do przodu, przytrzymany przez swojego pachołka. Obydwoje odwrócili się w tamtą stronę, we dwójkę sprawnie rozprawili się z jakimś żołdakiem i rzucili się dalej w wir walki. Cięli i miażdżyli, sami dostając razy. Pozostając przez moment sam, został otoczony przez grupkę oponentów, zbił dwa ciosy, dostał pod kolano jakąś maczugą, przyklęknął. Szybkim wypadem z samego ramienia unieszkodliwił jednego, lecz ktoś unieruchomił go od tyłu, przyciskając za moment do mokrej ziemi. Nie mógł się ruszyć.
- Raymund? Raymund? - usłyszał. Znowu. I Chyba jeszcze raz, nie był pewien. Otworzył oczy. Siedział w tłocznej, hałąśliwej knajpie na rozstajach dróg. Dochodziła północ. Przysnął chyba.
- Tak, tak, słucham... - odpowiedział. Przetarł kark i spojrzał na pusty kufel. Nie pamiętał, kiedy go opróżnił. Niewiele pamiętał z tamtego dnia. W głowie miał, że już chciałby zapomnieć. Chciały zapomnieć wszystkich wokół i przestać śnić tego dziwnego, nieznanego człowieka z innej krainy, którego nigdy nie spotkał, o którym nic nie słyszał, ale który wyglądał zupełnie jak on.
Teleport, przeszło mu przez głowę. Ile to już lat, jak Valfden jawi się opcją i alternatywą? Nikogo nie znasz, nikt nie zna Ciebie...
Nie mając wiele więcej do stracenia zakapturzona kobieta przeszłą przez portal, rozpaczliwie sięgając po ostatnią dostępną dla niej deskę ratunku. Para ściągających ją mężczyzn porzuciła pościg i w milczeniu patrzyli jak ich cel znika w rozbłysku magii. ta zaś podążyła w kierunku nowej, nieznanej jej krainy.
-Hm.. a czy nie po to jam się rodził, aby życie swe barwić przygodami? - zadał sardonicznie pytanie sobie cyniczny kawaler popadając fajkę. Wyglądał na zanużonego i zobojętniałego. Rozejrzał się dookoła, lekko pogardzając tłumem śmiałków. Jednak jego wzrok stawał się jeszcze bardziej pusty widząc pierwszych przechodzących przez portal. Czuł pustkę, a przez to presję, iż świat za portalem mógłby mu wreszcie dać to czego od życia oczekiwał. Ta myśl go zapaliła, jakby obudziła w cyniku pełnym zawodu nadzieję na lepsze i barwniejsze jutro - Na czelność głupców! Cóż trzyma mnie tu, w tym padole błota i marnie płatnych obowiązków?! - zapieklił się. Spojrzał na swój plecaczek, którego stelaż był kiedyś łukiem refleksyjnym. Wziął go zdecydowanie w dłonie i zapytał - Co ty na to stary przyjacielu aby wrócić do tego do czego byłeś stworzony? - założył plecaczek z uśmiechem i z szybkim krokiem powędrował do portalu, by odmienić swoje jutro...
"... I tak nie mam nic lepszego do roboty"
Nowa Postac wkracza do Krainy czy bedzie zdolny bycia zwanym Bohaterem? To juz inna historia
-To może być ciekawa przygoda- powiedział młodzieniec pomagający w karczmie. Wszedł pewnym korkiem do portalu.
-Kto by się nie zgodził! - odpowiedziałem bez namysłu
Valfden, spokojne miejsce, przynajmniej za jego młodego życia. Tu się urodził i wychował. Szkoda, że jego życie nie było tak spokojne. Nie narzekałby, gdyby ojciec nie przelewał na niego niespełnionych ambicji. Zawsze mu mówił, że musi być kimś, że jego dziedzictwo i inne pierdoły. Nie mógł spokojnie żyć na swojej wiosce. W sumie już mu się trochę nudziło, a jego młodzieńczy zew przygody pchał go w świat. Dlatego też zebrał trochę swoich oszczędności i wyruszył do stolicy.
Życie na archipelagu stawało się nie do zniesienia, chatalskie słońce solidnie grzało w odsłonięty kark. W trakcie południowej przerwy, podczas której praca na gospodarstwie była niemożliwa ruszył po swój mały bagaż, który przygotował już dawno, na odpowiedni moment, który wybił właśnie teraz. Zarzucił worek przez ramię i przemykając przez pola bawełny mknął ile sił w nogach nim zorientują się, że czmychnął. Wkrótce potem trafił do Hessein i przy niewielkim wysiłku wsiadł na gapę na okręt, który zmierzał na Valfden, by tam rozpocząć życie od nowa.
Rengar stanął przed portalem, wiatr leniwie zawiewal w kierunku jego twarzy uspokajając jego myśli.
-Oby po drugiej stronie powietrze było równie przyjemne.
Powiedział by chwilę później przejść przez portal.
W karczmie Ilhrim nie znalazł się z żadnego szczególnego powodu, chciał jedynie ulżyć trochę smutkom życia codziennego przy kilku kuflach piwa. Niestety nie dane mu było zalać tych smutków całkowicie, gdyż wszystkie prośby o jeszcze jeden kufel zagłuszane były przez chrapliwy, lecz niespodziewanie donośny głos jakiegoś jegomościa opowiadającego całej karczmie opowieść wymyśloną pewnie przez niego gdy czekał na kolejny kufel trunku. Elf zamierzał początkowo podejść do nieznajomego i uciszyć go na wieczność za przeszkadzanie mu w jakże ważnym akcie chlania, lecz zamiary jego zmieniły się gdy tylko zbliżył się na tyle, by móc wreszcie zrozumieć słowa wymawiane przez nieznajomego. Każde kolejne usłyszane słowo sprawiało, że odrobina uczucia złości zanikało, a zastępowało je niewytłumaczalne uczucie nostalgii.
Valfden huh?... Nie brzmi wcale tak źle - Powiedział do siebie gdy tylko usłyszał koniec opowieści, po czym ruszył do stolika przy którym wcześniej siedział i zabrał z niego wszystko co uznał za przydatne w jego nowym życiu. Na koniec podszedł jeszcze do barmana i po rzuceniu kilku monet w widoczne dla niego miejsce obrócił się w stronę wyjścia i razem z wszystkimi innymi oczarowanymi opowieścią ruszył w stronę portalu.
- Czas wrócić do domu - mruknął do siebie i ruszył w stronę portalu.- Zostałeś przyjęty do gry, zaś po przejściu przez portal twoim oczom ukazała się polana i mieniący się w oddali obraz miasta Efehidonu.
Velegar pyknął jeszcze raz z fajki. Przyjemny dym rozszedł się wokół jego nosa. Naskrobał parę kolejnych słów w książce otwartej przed sobą na stoliku, po czym ją zamknął. Schowawszy księgę za pazuchą, naciągnął kaptur na głowę i wyszedł kierując się do nieznanej krainy.
Martor stanął przed wejściem do portalu, nie miał za bardzo innej opcji, w tym miejscu był już za bardzo spalony, musiał stąd zniknąć. Zrobił krok w portal
- A więc koniec?
- Koniec Ersis, dom jest twój. Pozbyłem się... sam wiesz czego. Może jeszcze się zobaczymy. Odparł smutno.
- Hagmar... nie daj się zabić.
- Nie obiecuje. Ty obiecaj że gdy sytuacja w Ghuruk się zesra to znikasz. Niech moje nauki nie pójdą w piach. Bywaj młody! Człowiek poklepał młodego jaszczura po ramieniu, potem wsiadł na statek płynący do Garugi...