Gaorth skrzętnie ominął kurę, która wyskoczyła mu pod nogi, gdy mijał pierwsze opłotki. Miała pospolite upierzenie, nieszczególne, chociaż była raczej niewielka, pewnie jeszcze młoda w kurzej skali. Na pewno nic, czym można by było się przejmować. Człowiek szedł spokojnie przed siebie, patrząc na budynki. Nie interesował go styl architektoniczny, toteż niezbyt rejestrował szczegóły, lecz uderzyło go to, że nie widział żadnych mieszkańców. Dzieci biegających wszędzie wokół, starców spędzających całe dnie na ganku, czy dorosłych w pełni sił pracujących przy obejściu. Nie widział absolutnie nikogo. Za to ich słyszał. Kłębili się gdzieś tam za budynkiem, którym musiała być obora. Wyraźne i dosyć głośne odgłosy pochodzące stamtąd nie dawały pola do niepotrzebnych namysłów. No i jeszcze ten pies, wyjący nieznośnie.
Dziwne, że nikt się nie zainteresował, czemu ten Burek tak się rozszczekał, pomyślał Gaorth, patrząc na przywiązanego psiaka. Po to jest to zwierze w obejściu, żeby strzec i ostrzegać gospodarza, że ktoś lub coś się zbliża.