Autor Wątek: Opowieść Barda  (Przeczytany 1341 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline DonSpideRro

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 24
  • Reputacja: 0
Opowieść Barda
« dnia: 24 Czerwiec 2007, 21:41:42 »
Słowem wstępu...

Odrazu chcę powiedzieć, że to opowiadanie ciut inne niż te które dotej pory na/pisałem, i jako że dopiero raczkuje w tym sposobie pisania chciałbym abyście ocenili to co do tej pory zamieściłem.

Jeżeli w opowiadaniu znajdziecie nicki lub nickopodobne imiona... to znaczy, że wspomniałem o ludziach którzy przez już ponad rok mojej zabawy na forach fantastyczno/gothicowo/rpgowatych zapisali się na plus w mojej (dziurawej bądź co bądź) pamięci.

Zapraszam do lektury i oceny
Pajęczak forumowy
DonSpideRro

Rozdział 1 - Początek

Antorie dawno pokryły już mgły czasów i o tej małej wyspie, położonej daleko na morzach południowych nie pamiętał już prawie nikt zamieszkujący inne lądy. Czas w tej małej koloni królestwa Fearethu, zjednoczonego pod berłem Kheodenów, wydawał się stanąć w miejscu. Miejscowi chłopi często śmiali się, że już nawet król zapomniał gdyż królestwie statki, zwykle zbierające dziesięcinę z każdej Fearethońskich koloni nie zaglądały tu od kilku lat.

Taaak, były to piękne czasy mojej burzliwej młodości... Czasy piękne przeplatane moimi podróżami po tej jakże urokliwej wyspie, graniem i śpiewaniem w tamtejszych gospodach, których stoły uginały się od jadła rozmaitego i miodopłynnego rumu. Jednak jak to powiedziane jest w prastarych księgach Klasztoru Gryfa, każda, nawet najpiękniejsza era w dziejach świata, wyspy, człowieka, a nawet zwierzęcia musi dobiec końca...

Rozdział 2 - Piękno dzikich kwiatów

I tak było i w moim przypadku. Przeznaczenie, zapisane tysiące lat temu w gwiazdach przez Leśny Lud, zwany też Eflami, pokazało swe kły pewnego letniego wieczora, gdy sam tego nieświadom kończyłem lat trzydzieści.

Tego właśnie wieczora, podróżowałem do Enroth, małej wioski rybackiej położonej na północnej części Antorii. Gęstwina utworzona z kwiatów, mieniąca się tysiącami barw kończyła się gdzieś w oddali, zatrzymana przez morską toń, a słońce, zachodzące za horyzontem, kreśliło po wodzie świetlistą drogę. Wszedłem na ścieżkę prowadzącą do wioski, poprawiłem przepasaną przez plecy lutnie, spojrzałem na swój wspaniale zdobiony i jak wtedy sądziłem, podarowany przez ojca, sztylet, po czym z podniesonym czołem, i jakąś nieuzasadnioną radością w sercu, która towarzyszyła mi zawsze po zakończonej podróży wszedłem pomiędzy małe, pokryte strzechą chatki.

Zamyślony, pozwalałem by nogi prowadziły mnie przed siebię. Nie spostrzegłem się, gdy wszedłem do jednego z budynków, który jako jedyny w całej wiosce posiadał piętro, i niech mnie, starego podróżnika, kule biją, jak to nie była gospoda. Minąłem grupę tutejszych rybaków, najwyraźniej zadowolonych z połowy, gdyż rum niemal wylewał się z ich miedzianych kielichów, po czym podszedłem do prowizorycznego baru.

Barman, nazywający się Jesperem, ni chybi był już po przynajmniej pięciu kuflach piwa korzennego, spojrzał na mnie wzrokiem mile zaskoczonego człowieka, jednak nie mogąc chyba dobrać odpowiednich słów skończyło się jedynie na przyjaznym wyrazie twarzy.

- No miły panie! - rzekłem ochoczo wiedząc, że mój czeka mnie dobry zarobek - Jako strudzony wędrownik, i bard od pieśni wszelakich chciałbym zaoferować swe usługi
- Ależ proszę... bar... - wyjąkały jego splątane mocą piwa usta.
- Wzamian, oczekując posłania i paru sztuk złota jako drobny datek, który ochoczo przyjmę z rąk takiego męża! - pociągnąłem

Mina Jespera, dotąd wyrażająca błogi radość nieco zbladła jednak, wkrótce wziął kufel nalał do niego piwa i podsuwając mi kiwnął głową, na znak, że zgadza się na te warunki. Zwilżyłem schnące niemiłosiernie podczas wielogodzinnej podróży gardło, po czym ochoczo sięgnąłem po lutnie, a kiedy pierwsze nuty melodii rozpłynęły się po rozświetlonej blaskiem świec pomieszczeniu twarze wszystkich zwróciły się w moją stronę. Zawsze uwielbiałem ten moment... Moment w którym ludzie cichną i nawet jeżeli nie rozumieją piekna muzyki słuchają jej z uwagą. Nie zliczę ile razy grałem jeszcze tamtej nocy, zachęcany gromkimi brawami i kolejnymi garściami złociszy, które wpadały do sakiewki którą trzymałem rozchyloną u stóp. Jednak jedna osoba, ukryta w cieniu w rogu gospody, nie klaskała... I nikt nie wiedział, że wogóle tam była.

Offline DonSpideRro

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 24
  • Reputacja: 0
Opowieść Barda
« Odpowiedź #1 dnia: 26 Czerwiec 2007, 19:29:27 »
Rozdział 3 - Nieznajomy

Kiedy obudziłem się nastepnego dnia czułem, jak wczorajszy trunek za wszelką cenę próbuje pokonać mój umysł. Dość chwiejnym, jak sądzę, krokiem wyszedłem wtedy koło południa z gospody. Dzień był piękny, zresztą taki sam jak inne jak wszystkie tamtego lata. Nie wiedząc za bardzo co teraz ze sobą począć podszedłem do morskiego brzegu i klękając na piasku zacząłem przemywać twarz.

- Witaj, Deonie! - odezwał się za mną delikatny, choć równocześnie męski głos

Te słowa sprawiły, że zachłysnąłem się słoną wodą. Kaszląc odwróciłem się odruchowo, aby sprawdzić kto wypowiedział, moje imię, jak sądziłem, na wyspie oprócz mnie nie znał nikt, a wygląd tego osobnika, wcale mi w powrocie do normalnego oddechu nie pomógł.

Elf, bo mężczyzna niewątpliwie należał do rasy leśnego ludu, miał długie, śnieżnobiałe włosy, które mimo braku nawet najmniejszego powiewu wiatru falowały delikatnie, prosty nos i oczy, błękitne niczym nieboskłon w ten poranek.

- Kim jesteś? – zapytałem
- Jestem Crisis – odpowiedział mag, po czym dodał – Arcykapłan Klasztoru Gryfów i wierny sługa naszego króla. Zostałem tu przysłany aby się z tobą spotkać i wypełnić jego rozkazy…

Te słowa zupełnie mi wystarczyły. Jeżeli ktoś przychodzi z woli króla do kogoś takiego jak ja, barda i włóczęgi, i mówi, że ma do wypełnienia rozkazy to oznacza to jedno… Ktoś ma zatańczyć w pętli… Zerwałem się z złocistego piasku, i sypnąłem nim w oczy elfa, poczym zerwałem się jakby mnie sto diabłów goniło w kierunku rybackich barek. Wypychając jedną z nich na wodę wskoczyłem i zacząłem wiosłować tak mocno, jak tylko zdołałem. Czułem jak serce, dotąd walące jak młot w mojej piersi zwalnia jednak nie byłem spokojny dopóki nie straciłem Antorii z oczu. Będąc na szerokich wodach jedynie z lutnią i sztyletem też nie uznałem swojej sytuacji za zbyt obiecującą. Płynąłem już drugą godzinę, kiedy mym oczom ukazała się wąska linia lądu, migocąca na północy pośród błękitu morza. Kiedy dopłynąłem słońce już chowało się za horyzontem jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Usiadłem zaraz przy jedej w pnących się niemal ku niebu palm, a gdy spojrzałem, że wokół mnie rośnie mnóstwo słonecznego ziela, stwierdziłem, że nawet ucieczka ma czasem swoje dobre strony. Szybko zerwałem parę łodyg i przy użyciu dwóch znalezionych na skraju plaży krzemieni zapaliłem je… Ziele, dorastające spokojnie w słońcu tej nieznającej odcisku ludzkich stóp wyspy, było przewyborne. Patrzyłem na zachód słońca za horyzontem delektując się każdą stróżką dymu i sam nie wiedząc kiedy pogrążyłem się w głębokim śnie.

Forum Tawerny Gothic

Opowieść Barda
« Odpowiedź #1 dnia: 26 Czerwiec 2007, 19:29:27 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top
anything