Od dawna zamierzałem napisać jakieś opowiadanie w świecei fantasy. W końcu się za to zabrałem i wyszło mi to coś. Mam nadzieje, że się spodoba. Oczekuje ocen i wytykania błędów.
Elendell - Rozdział 1(Prolog)
W całym Lycant panowała czarna niczym węgiel, bezgwiezdna noc. Nie przeszkadzało to w żadnym stopniu bywalcom największej krasnoludzkiej karczmy w całej stolicy – „Pod Oberwanym Uchem Elfa”. Nazwa była kontrowersyjna, ale krasnoludzi słynęli ze swej skłonności do prowokacji równie mocno jak z niechęci do panów lasu. Tawernę rozświetlały liczne świeczniki porozstawiane przy okiennicach i na stołach biesiadników. Po pomieszczeniu roznosiła się delikatna muzyka przygrywana przez wątłego barda, a woń chmielowego trunku przesiąkła każdy kąt dębowej budowli. W rogu siedział niski, siwy krasnolud wywijając rękoma na wszystkie strony.
-Barna! Kolejka dla mnie! – wykrzyczał.
-Już się robi. – odpowiedziała piękna, blondynka o szczupłej jak na krasnoludke talii. Z pośpiechem nalała miejscowego specjału do olbrzymiego kufla.
-Bori chodź tu.
Mały krasnolud pełniący w karczmie funkcje kelnera szybko podbiegł do swej rodzicielki.
-Tak mamo?
Barna postawiła kufel na tacy i podała małemu.
-Zanieś to staremu Angusowi. Tylko szybko! – uśmiechnęła się szeroko i klepnęła malca w pupę. Bori zawadiacko zaczął przebierać nóżkami co chwila próbując nie zgubić tacy z ogromnym naczyniem. Do baru dosiadł krzepki krasnolud o niepospolitej urodzie. Jego bujna, kasztanowa czupryna spływała po ramionach, a krótka broda nadawała wdzięku jego szlachetnym rysom twarzy. Był to Uril – największy pyszałek, zawadiaka i podrywacz wśród stołecznych krasnoludów. Swe błękitne oczy wlepił prosto w górne zakończenie gorsetu Barny. Gdy barmanka spostrzegła łapczywy wzrok wodzący po jej piersiach głośno fuknęła.
-Hej Barna!
-ÂŚwinia!
-Nie gniewaj się. Po prostu zniewalasz urodą.
Po tych słowach twarz krasnoludki spłynęła gęstym rumieńcem. Uril kontynuował.
-Wiesz...myślałem o tobie. Jesteś jedną z najpiękniejszych przedstawicielek naszej rasy jakie w życiu poznałem, ale powinnaś coś ze sobą zrobić.
Młoda właścicielka tawerny spojrzała pytająco. Uril wlepił swe oczy w jej twarz i znacząco mierzwił swą brodę. Po chwili Barna zrozumiała o co chodzi. Chwyciła swe dwa warkocze zwisające z podbródka i zarzuciła je za ramie.
-Nie ma mowy! Nie ogolę się.
-Ale dlaczego? Przecież to już nie modne.
-To tradycja. Brody nosi każdy.
Uril odwrócił się i wskazał palcem na puszystą, ale ogoloną barmankę, która zabawiała gości.
-Kalia nie nosi. – uśmiechnął się szeroko.
-Bo ona jest taka...nowoczesna.
-Ty też powinnaś być! Gdyby wszystkie krasnoludki były takie jak Kalia to już ludzie nie pytaliby się o położenie pola uprawnego z naszymi małymi, bo w końcu zauważali by nasze kobiety.
-Nie zgolę!
-Jak chcesz! Znajdę sobie inną, bez zasad!
Barna gniewnie furknęła i chlusnęła zawartością kufla prosto w twarz Urila. Ten odskoczył z gniewną miną i począł wyciskać z brody piwo. Po chwili znowu podszedł i zaczął ją przepraszać. Tym czasem z zewnątrz słychać było coraz to donośniejsze głosy. Nim Bori(do którego należał również obowiązek kamerdynera) chwycił za drzwi, te otworzyły się z hukiem, a do środka weszło czterech kompanów. Każdy ich znał. Zbiry Doriego była zbiorowiskiem najzacniejszych krasnoludzkich awanturników w całym Lycant, a każdy z nich był wielką osobistością. Na przedzie kroczył Groil – niski krasnolud z brodą po kostki. Na plecach dzierżył ciężką kusze, którą posługiwał się z nie lada zręcznością. U pasa znajdował się krótki sztylet, lecz był on raczej formą ozdoby, gdyż nikt nie był w stanie zbliżyć się do niego na mniej niż dwadzieścia kroków. Zaraz za Groilem wszedł Tori – młody, nierozważny wesołek, ale ze skłonnością do wpadania w furie. Jego dwuręczny, młot ze srebrnymi wykończeniami połyskiwał w świetle płonących świeć tak samo jak jego złote zęby. Dalej wszedł Eorl – pochodził ze związku człowieka i krasnoludki, toteż był na tle kompanów nienaturalnie wysoki. Często śmiano się z jego imienia, bowiem kompletnie nie pasowało do społeczeństwa w jakim się obracał, ale nikt nie bagatelizował potęgi jego pałaszy, które dumnie dyndały u pasa. Na samym końcu od izby wszedł Dori – doświadczony wojownik, w mithrilowej zbroi. Jego bystre piwne oczy wędrowały po bywalcach karczmy. Dwuręczny topór zawieszony na plecach stał się już legendą.
-Witajsie! – wykrzyknął z końca sali stary Angus. Pomimo tego, że jego wzrok już zawodził, a nadmierna ilość spożytego trunku dawała o sobie znać, to zawsze rozpoznawał ich twarze.
-Witaj Angusie! – wykrzyknął Eorl.
-Barna. Piwo dla kompani. – uprzejmym głosem zagadał Tori.
-Już się robi.
Drużyna zasiadła do okrągłego stołu na środku sali. Syn gospodyni biegał niczym zaklęty donosząc sławnej czwórce kufle. W jego oczach byli herosami. I tak w gospodzie „Pod Oberwanym Uchem Elfa” płynął krasnoludom wesoło czas na rozmowie. Ponownie wspominano dawne przygody, jak i te całkiem świeże. Ponownie śmiano się z imienia Eorla. Ponownie przechwalano się ilością ubitych goblinów...
Przed karczmą dało się słyszeć kroki. Bori tym razem nie zaspał i szybko podbiegł do drzwi uchylając przejścia gościowi. Skłonił się nisko, nawet nie zerkając na przybysza. Jego pozorny spokój zmąciła nagła cisza, jaka nastąpiła w tawernie. Powoli podniósł głowę i ujrzał przed sobą wysoką postać. Mężczyzna był w całości ubrany na czarno. Płaty materiału powiewały od lekkiego wiatru. Usta i nos miał zakryte chustą. Miał w sobie coś takiego, że Bori zlękniony począł się wycofywać. Postać wkroczyła do izby. Ciężkie buty niosły donośny odgłos po pomieszczeniu. Jego szmaragdowe oczy zaczęły badać każdego gościa.
-Szukam pewnego kamienia – wypowiedział chrapliwym głosem. Odgarnął kruczoczarne włosy z oczu odsłaniając przy tym liczne blizny. Tori chwycił mocno swą kieszeń.
-Wynocha! – krzyknął stary Angus.
Uril wstał i zaczął zmierzać w kierunku przybysza.
-Wyjdź natychmiast! To karczma krasnoludów!
Przystojny krasnolud stanął przed mężczyzną w czerni i spoglądając trzydzieści centymetrów wzwyż świdrował jego oczy z gniewną miną. Przez ułamek sekundy krasnoludy w sali zdołały dojrzeć błyszczącą klingę sztyletu na wysokości głowy Urila. W następnej już chwili krasnolud trzymał się za szyje i niemrawym wzrokiem zaczął rozglądać się po sali po czym upadł na twarz. Barna krzyknęła. Wszyscy w sali powstali. Angus, który był najbliżej odrzucił na bok stół i wyciągnął swój kozik.
-Kar drushbagh!
Przekleństwo to nie było częste w ustach krasnoluda. Określano się nim największego łotra i zbira, który zasługuje jedynie na śmierć. Angus wziął zamach i ciął kozikiem. Nie trafił. Napastnik zrobił szybki unik. Dźwięk wyciąganego miecza rozległ się po sali nim staruszek połapał się w sytuacji. Zbir zrobił zręczny piruet. Krew bryzgnęła po ścianie. Głowa poczciwego staruszka potoczyła się w głąb sali. Czterech kompanów stało już w gotowości do walki. Cisze jaka nastąpiła w sali mącił jedynie głęboki, chrapliwy oddech napastnika.
-Oddajcie kamień, a nikt więcej nie ucierpi! – wykrzyknął donośnie, a mały Bori chwycił się spódnicy swej nie mniej przerażonej matki.
Eorl zaczął świdrować powietrze swymi pałaszami, a Groil począł ładować bełt. Tori z okrzykiem rzucił się na mężczyznę w czerni. Dwukrotnie wyprowadził potężne uderzenia młotem, zmiatając pobliskie stoły. Zbir poczuł zagrożenie. Cofnął się o kilka kroków. Po pomieszczeniu przemknął szczęk mechanizmu kuszy. Bełt Eorla przecinał powietrze kierując się prosto w pierś zabójcy. Ten jakby czując kolejne zagrożenie, wykonał unik, ale zbyt późno. Ostrze pocisku przebiło ramie wyrywając sporo mięsa z ciała napastnika. Upadł przy grupce krasnoludów. Jeden z nich chciał dobić mężczyznę, ale nie docenił przeciwnika. Zamaskowany człowiek wbił sztylet prosto w serce odważnego krasnoluda, a grupka się rozstąpiła. Wtedy na przód wyskoczył Eorl ze swymi wirującymi ostrzami. Zdezorientowany zbir próbował przebić się przez tą obronę co chwile szturmując mieczem, ale bezskutecznie. Eorl szybkim ciosem ciął nogę, a następnie gardło napastnika. Ten upadł głośno przy tym charcząc.
-Stój! – głos Doriego powstrzymał finalny cios Eorla.
Przywódca kompani podszedł do jęczącego zbira.
-Kto cię nasłał!
-Twoja kochanka – odparł ciężko dysząc, po czym uśmiechnął się szeroko odsłaniając zakrwawione zęby. Dori nie był w stanie przezwyciężyć furii i pogardy jaką w tym momencie pałał do leżącego człowieka. Wziął zamach swym toporem i ciał napastnika prosto w głowę.
Wszyscy w karczmie byli wstrząśnięci wydarzeniami. Barna płakała nad ciałem Urila, a krasnoludowie zbierali resztki Angusa i odważnego pijaka. Kompania w ciszy udała się do sypialni na piętrze. Gdy już weszli do pokoju zaczęli wyrzucać z siebie ciężkie przekleństwa. Wciąż padały dwa pytania: Kto nasłał tego człowieka? O jaki kamień mu chodziło? Tori stanął w kącie i nerwowo stukał palcami.
-Chłopaki – odrzekł młody krasnolud – musze wam coś pokazać.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął błękitny kamień, który rozświetlił całe pomieszczenie jasnym blaskiem. W świetle drogocennego kruszcu twarz Doriego przybrała kolor purpurowy.
-W co ty nas wpakowałeś?!