Autor Wątek: Nowe Zagrożenie  (Przeczytany 3329 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Boba Fett

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 1566
  • Reputacja: 13
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wolność jest nieśmiertelna
Nowe Zagrożenie
« dnia: 18 Sierpień 2006, 11:11:03 »
Nowe Zagrożenie

Rozdział 1 – Kapsuła



To był słoneczny dzień. Jednak nie na tyle, aby zapanowała susza. Słońce grzało, ale co jakiś czas zasłaniały je chmury zakrywając cieniem Kolonię Górniczą. Miejsce, gdzie wrzucano skazańców za najdrobniejsze zbrodnie. Mieli oni tam wydobywać magiczną rudę potrzebną królowi. Rhobar II kazał otoczyć Kolonię magiczną barierą. Dwunastu magów zaczęło swój czyn, jednak nie wszystko poszło po ich myśli. Coś zakłóciło wyczarowanie niebieskawej bariery i urosła ona do ogromnych rozmiarów. Skazańcy korzystając z szansy zabili strażników, przejęli obóz i zaczęli rządzić wewnątrz tego więzienia. Wszystko układało się po ich myśli. Zaczęli handlować z królem. Wymieniali rudę na jedzenie i broń. Wyglądało na to, że nie wszyscy chcieli się stamtąd wydostać. Wobec tego powstały trzy obozy. Pierwszy, to Stary obóz, którym rządził Gomez. To właśnie oni nie chcieli opuścić tego miejsca. Mieli swoją kopalnię, z której wydobywali cenną rudę, jednak nie tylko oni mieli swoją kopalnię. Nowy obóz powstał niedługo później. Ci, którzy go założyli nazwali się Najemnikami, pomagali Magom Wody wydostać się. Na ich czele stał niejaki Lee. Trzecim obozem był obóz Sekty. Mieszkali tam skazańcy wyznający ÂŚniącego. Wyrzekli się trzech innych bogów, uważali, że ów ÂŚniący pomoże im się wydostać. Tak powstała zażarta walka między trzema tymi obozami. Jednak nie zawsze walczyli ze sobą, wręcz przeciwnie, pomagali sobie czasem.
Pewnego wieczoru przez Stary obóz szedł strażnik imieniem Nek. Niedawno trafił do Koloni, ale szybko zdobył tutaj posadę. Wolnym krokiem kierował się do wyjścia. Miał właśnie iść szukać grzybów zwanych Piekielnikami. Jakiś kucharz robił swoją zupkę., a on zgodził się dla niego poszukać składników. Jak on nie cierpił wychodzić w nocy poza obóz. Niekiedy po prostu się bał. Spojrzał na bok i zauważył, że przy ognisku siedzi grupka kopaczy, a także jego dawny przyjaciel Dexter. Blask ognia odbijał się od drewnianych chat oświetlając wszystko wokoło. Było dość ciepło, więc czemu oni zapalili ogień? ÂŻeby jak co noc bawić się przy świetle księżyca, odpowiedział sobie w myśli z lekkim uśmiechem na twarzy. Na dachach zauważył strażników, którzy pilnowali porządku. Nie zazdrościł im stać przez całą noc na tych chatach i wszystkiego pilnować. Cóż, w końcu taka była ich robota. Gdy doszedł kamiennej bramy spostrzegł Szakala. Był on jednym z Magnatów. Z nim lepiej nie zadzierać. Już nie raz obił buźkę komuś, kto mu nadepnął na odcisk. Nekowi podobała mu się jego żółta kusza. Była ona jedną z najlepszych w całej Koloni. Powoli wyszedł omijając dwóch strażników i skierował się w dół zbocza w poszukiwaniu grzybów. Nagle usłyszał śwista dobiegający gdzieś z góry. Było ciemno, więc nic nie zauważył. Po chwili przed nim coś z hukiem wbiło się w ziemię. Strażnicy przy bramie tego nawet nie usłyszeli, bo zapewne śpią, lub gadają. To coś miało kształt długiego jaja. Podszedł trochę bliżej i usłyszał syk. Wokół niego była para, która po chwili opadła. Zbliżył się jeszcze troszkę. Po ziemi coś się bardzo szybko poruszało. Próbował złapać to wzrokiem, ale w ciemności nic nie widział. To coś momentalnie wskoczyło mu na głowę. Nek wyczuł, że potwór ma około ośmiu cienkich łap i długi ogon, który owinął się wokół jego szyi. Zaczął się szarpać i biec przed siebie. Nagle się potknął, upadł i zasnął. To coś z niego nie zeszło tylko dalej było przyczepione do jego twarzy. Strażnik nie zauważył, że ,,jajo” zaczęło się samo wkopywać w ziemię...

Dzień później.

Neka okropnie bolała głowa. Usiadł i zaczął się rozglądać. Strasznie był głody i chciało mu się pić. Wyjął butelkę piwa i chleb, po czym bardzo szybko zjadł i wypił trunek. Nadal był głody i spragniony. Wyjął jabłko. Już przystawił je sobie do ust, gdy poczuł ogromny ból gdzie w okolicach klatki piersiowej. Z każdą chwilą był gorszy. Zaczął krzyczeć, ale w tym momencie z jego zbroi zaczęły spływać strużki krwi. Po chwili w jego pancerzu zrobiła się dziura, z której było widać małą główkę bez oczu. To coś było całe we krwi nieżywego już człowieka. Wyskoczyło i niesamowitą szybkością wybiegło z groty. Ciało Neka osunęło się i upadło twarzą do ziemi. Po małym potworze nie było ani śladu. Niedługo po tym zajściu, zwabione krwią kretoszczury przyszły, by zjeść martwego mężczyznę. Nikt nie widział co tu się zdarzyło, ale na pewno by nikt nie uwierzył w to co by zobaczył. To wszystko było niczym koszmar...


Rozdział 2 – Nowe zagrożenie



To był następny upalny dzień. Trzyosobowa grupa strażników właśnie szła z pewnym zadaniem do miejsca, gdzie mieli się spotkać ze szpiegiem z Nowego obozu. Ich dowódca, Herin szedł z przodu i kierował się na niewielką polankę, która była otoczona górami. Na jej środku rosło jedno drzewko.
- To tutaj. Gdzie on jest? – odezwał się dowódca – Rozejrzyjcie się. Może gdzieś się tu ukrył.
Dwójka strażników poszła w stronę drzewa. Jeden nazywał się Liwer, a drugi Piers. Byli przyjaciółmi, pomagali sobie od samego początku, kiedy przybyli do Koloni. Herin czekał i rozglądał się wokoło mając nadzieję, że ten szczur z Nowego obozu gdzieś tu się czai i się z nimi po prostu bawi. Dwoje mężczyzn zatrzymało się pod drzewem. Jeden patrzył gdzieś na boki, za to Piers spojrzał w górę. To, co zobaczył było przerażające, nawet gorzej. Na drzewie wisiał cały obdarty ze skóry człowiek. Wrzasnął z przerażenia. Herin od razu przybiegł i także spojrzał w górę.
- O Boże, to chyba on. Kto mógł zrobić coś zrobił? – zapytał.
- To na pewno orki! – powiedział ze zdenerwowaniem Piers.
- Nie, to nie robota orków. Zaczekajcie tutaj, a ja się rozejrzę. Na wszelki wypadek wyciągnijcie miecze. Możliwe, że ten ktoś może tu ciągle być – powiedział dowódca i odszedł powolnym krokiem.
Para strażników została sama. Liwer zaczął po chwili rozmowę.
- Niezłego masz pietra, co Piers?
- A ty nie masz? Chciałbyś, aby ktoś zrobił ci coś takiego?
- Nikt by nic mi nie zrobił, już niedługo ja zostanę dowódcą, a Herin moim podwładnym.
- Nie żartuj, Herin by cię rozłożył na łopatki.
- Taaak? A może ty chcesz spróbować swoich sił?
- Liwer, przestań, jesteśmy kumplami, powinniśmy się trzymać razem...
- Już nie! Nie będę się zadawał z cieniasami i...
Nie dokończył zdania. Piers kątem oka zauważył, jak z powietrza leci coś niebieskiego i trafia w tył głowy Liwera. Krew byłego przyjaciela obryzgała całego Piersa. Ciało upadło. Spojrzał tam, gdzie drugi strażnik powinien mieć oczy, ale... nie było ich, a także czoła, nosa i ust. Za to była wielka czerwona dziura. Zaczął się cofać. Trafił plecami o pień drzewa. Spojrzał tam, skąd przyleciał pocisk, ale nic tam nie zobaczył. Podniósł trochę wyżej miecz i się rozglądał. Nagle coś długiego wyłoniło się z powietrza i leciało w jego stronę z ogromną szybkością. Coś, jak długa dzida wbiła się w brzuch strażnika i przybiło go do drzewa. Dostał drgawek, a z ust zaczęła lecieć krew. Po chwili umarł. Herin wszystko oglądał z odległości. Był przerażony. Zaczął biec. Miał w głowie tyle myśli, że zapomniał wyjąć miecza, ale teraz, gdy uciekał wolał tego nie robić. Nawet się nie oglądał. W oddali zobaczył jaskinię. Wbiegł do niej i się przewrócił. Usiadł tyłem do wnętrza i spoglądał na wyjście. Coś, co zabiło jego ludzi nie pojawiało się. Może było niewidzialne? Zdał sobie sprawę z zagrożenia jakie może czyhać w jaskini. Mógł przecież mieć właśnie za sobą cieniostwora, lub inne szkaradztwo. Powoli odwrócił się i zauważył... jajo. Tego nie był pewien. Wyglądało jak jajo, ale nie musiało nim być. Podobne kokony mają pełzacze, ale ten tutaj nim nie był. Przysunął się trochę bliżej i zauważył lekki ruch. Nagle górna warstwa zaczęła się otwierać. Zbliżył się jeszcze bardziej i zajrzał do środka. Wewnątrz było coś zwinięte. Miało żółtą barwę, około ośmiu nóg i długi ogon. Zaczęło się rozwijać i przygotowywać do skoku. Herin, nieświadomy niebezpieczeństwa cały czas bez ruchu wpatrywał się w to coś. Wreszcie monstrum skoczyło i złapało się twarzy dowódcy. Owinęło ogon wokół szyi i zaczęło wpychać do gardła jakąś rurkę. Strażnik się szarpał, ale coraz wolniej. Wreszcie zasnął i upadł na posadzkę.

Kilka dni później.


- Gdzie jest do jasnej chole*y Nek?! – wykrzyknął ze złością Fletcher.
Już kilka dni musiał za niego pilnować sektora koło areny. Nie podobało mu się zniknięcie strażnika. Gdyby nie to, siedziałby teraz w zamku  i chlał piwo. Przez myśl przeszło mu, że Nek mógł uciec do Nowego Obozu. Nic nie mógł na to poradzić.
- Fletcher, nie wściekaj się – odezwał się za nim pewna osoba.
- Bo co, Gorian? Zabronisz mi? Jak znajdę tego gnojka, to mu tak dokopię, że naprawdę poleci do Nowego Obozu – odpowiedział już z mniejszą złością.
- Nie obchodzi mnie co mu zrobisz. Pewnie ucieszy cię fakt, że ja i czterech ludzi idziemy szukać Herina i jego chłopców. Jeden ci podobno wisiał pięćdziesiąt bryłek rudy, mam rację? – spytał z uśmiechem Gorian.
- Właśnie zastanawiało mnie, czemu tak długo nie wracają. Znajdźcie ich jak najszybciej, może mają także jakieś ciekawe informacje.
- Najdziwniejsze jest to, dlaczego nie wracają? Powinni sobie poradzić z prawie każdym...
- A co mnie to obchodzi? Znajdź ich i po kłopocie. – prychnął Fletcher.
- Ucieszy cię także fakt, że idzie z nami kopacz, dwoje najemników i dwoje świrów.
- A po kiego oni idą z wami? – zapytał zdumiony.
- Najemnicy idą właśnie szukać tego naszego informatora, a sekciarze po jakieś zioła dla Guru – odpowiedział uprzejmie Gorian.
- A kopacz?
- Jakbyśmy trafili na jakąś bryłę rudy, to przyda nam się dodatkowa para rąk. Zostawimy z nim jednego strażnika, a on będzie kopał.
- Dobra, idź już, i tak mam spieprzo*y dzień na całego. Jakbyś przy okazji spotkał Neka, powiedz mu, że ma wracać, bo inaczej go znajdę i...
- Dobra, do zobaczenia, Fletcher. – pożegnał go Gorian.
Po rozmowie strażnik pilnujący areny usiadł na ławeczce przed chatą i zapalił skręta. Niech no ja go tylko znajdę, myślał. Połamię mu wszystkie kości.
Gorian udał się do zamku, gdzie jego ludzie, oraz członkowie z innych obozów już na niego czekali. Mina kopacza wskazywała na to, że nie jest zadowolony z tej ,,wycieczki”...




Rozdział 3 – Koszmar w obozie

Dzień później


Dziesięcioosobowa grupa ruszyła na poszukiwania. Każda miała inny cel, ale to co miało się wydarzyć, zapewne połączy ich wysiłki przy ratowaniu życia. Zagrożenie czyhało na nich, aż podejdą bliżej nieświadomi, że mogą zginąć bolesną śmiercią...
- Zatrzymamy się tutaj. Za kilka godzin zapadnie zmierzch, więc powinniśmy rozbić obóz. – powiedział do wszystkich Gorian. – Powinniśmy wznieść palisadę, by żadne zwierzęta, a szczególnie orki, nas nie zaskoczyły. – skończył mówić. Po minach jego ludzi i kopacza było widać niezadowolenie. – Ruszać się panienki. Jeśli do wieczora tego nie skończycie, to pogadamy inaczej. – dodał dowódca trochę zdenerwowany.
- Wostor, mój uczeń także pomoże. – rzekł Najemnik.
- Mój pomocnik też. Im szybciej to skończymy tym lepiej. – powiedział członek sekty imieniem Cor Sertez.
- Dobra, wy zacznijcie już rąbać drzewa, a my pójdziemy obgadać pewne sprawy. – rzekł na zakończenie Gorian.
Strażnik, najemnik i sekciarz udali się gdzieś na ubocze. Reszta grupy zaczęła pracować. Zbiegiem czasu obóz zaczynał powstawać. Naokoło niego były wysokie pnie ostro zakończone na czubkach, a wewnątrz zbudowali na szybko kilka drewnianych chat. Udało im się skończyć dopiero wieczorem, jak przewidział dowódca strażników. To wszystko nie wyglądało imponująco, ale to im musiało wystarczyć. Kiedy wszyscy ,,robotnicy” usiedli, by odpocząć, przyszła trójka, która właśnie skończyła uzgadniać miedzy sobą pewne sprawy.
- Nie tego się spodziewałem, ale dobre i to. Odpocznijcie, a rano ruszymy w dalszą drogę. – powiedział do wszystkich Gorian.
Wostor był bardzo zmęczony. Tylko on i ten z sekty tak naprawdę pracowali. Reszta się obijała. No może prócz kopacza, którego co chwilę popędzali strażnicy. Najemnik poszedł odpocząć w samotności za chatę, która była oddalona jak najdalej od rozgadanych ludzi. Na miejscu stała ławeczka, którą samodzielnie zrobił. Usiadł na niej i zamknął oczy. Otworzył i zaczął oddychać ustami. Nagle poczuł w buzi smak drewna. Otworzył oczy i zauważył, że strażnik imieniem Porton wsadził mu czubek kuszy do otwartych ust. Posprzeczali się trochę podczas budowy obozu, ale żeby od razu grozić śmiercią?
- Podpadłeś mi ty gnojku z Nowego obozu. Nie lubię gdy ktoś się tak do mnie odzywa.
- Chyba nie zamierzasz mnie zabić, co? – zapytał najemnik. Na jego twarzy pojawiły się małe kropelki potu.
- Zostaw go. – gdzieś z tyłu dobiegł kogoś głos, który Wostor dobrze znał. To był jego nauczyciel Kraed, któremu zawdzięczał prawie wszystko. – Powiedziałem: zostaw go.
- Bo co? Myślisz, że się ciebie boję? Mógłbym was obojgu zabić, a potem powiedzieć, że to wy mi groziliście. Mój dowódca na pewno by mi uwierzył. – odpowiedział Porton.
- Chyba nie chcesz, żebym wyjął swój miecz? Myślałem, że o mnie słyszałeś.
- A jak, ale gdybym ja cię zabił, pewnie by o mnie kilku z was usłyszało.
- O tym nie możesz nawet marzyć. Daję ci ostatnią szansę.
Strażnik spojrzał na Wostora ze wściekłą miną i zabrał kuszę, po czym zaczepił ją na plecach.
- Jeszcze się policzymy Kraed. – powiedział odchodząc.
Najemnik podszedł do swojego ucznia i powiedział:
- Nie zaczynaj tu bójek. Przyszliśmy tylko po to, co miał przy sobie ten szpieg, Retris. Musimy przenieść Lee ten pierścień.
- Dobrze, ale to on zaczął...
- Nie chcę tego słuchać. Wostor, zrozum, nie chcę pogorszyć naszych stosunków z tutaj obecnymi strażnikami. Jeśli tam są na przykład orkowie, to na pewno przyda nam się pomoc. – rzekł Kraed i odszedł.

Było już około północy. Porton miał właśnie pilnować bramy. Wokoło było jasna, bo wszystko oświetlały dwie pochodnie. Po kilku minutach uznał, że musi się załatwić. Otworzył kołowrotkiem bramę, która była zrobiona całkowicie z drewna. Drewniana krata uniosła się, a strażnik wyszedł. Niedługo później wrócił, ale nie zauważył, że coś bardzo szybkiego biegło w jego stronę. Spokojnie przeszedł drogę i przystanął koło kołowrotka. Zakręcił nim szybko, a brama momentalnie upadła na ziemię. Strażnik usłyszał głośny wrzask. Odwrócił się w stronę, którą przed chwilą wrócił. Zobaczył, że zaostrzone końcówki bramy wbiły się w ogon... czegoś. To coś było przerażające. Całe czarne, nie miało oczu i wyglądało, jakby to był sam szkielet, który był okrywany przez cieniutką warstwę ,,skóry”. Pierwszy raz coś takiego widział. Potwór skrzeczał z bólu. Cały obóz został zaalarmowany, wszyscy prócz kopacza, najemników i sekciarzy zbiegli się, by zobaczyć, co wywołało taki hałas. Gdy już przybiegli zobaczyli to coś. W grupie było dwóch łuczników, którzy już wyciągnęli łuki i strzelili. Jedna strzała trafiła w ramię monstrum i ugrzęzła w nim na dobre. Jednak po chwili kawałek drewna z metalową końcówką przełamał się na pół i opadł na ziemię. Z miejsca, gdzie był przebity ogon kreatury, zaczął się unosić dym. Drewno jakby się topiło od krwi potwora. Monstrum uwolniło się i niewyobrażalną szybkością znalazło się niedaleko Portona, który stał jak wryty. Obcy uniósł ogon, po czym wbił go w ramię mężczyzny. Niektórzy z widzów krzyknęli z przerażenia. Było widać, że ofiara potwora... usnęła? Kreatura odwróciła się i zaczęło się szybko wspinać bo palisadzie z nadal wbitym na ogon Portonem. Wreszcie przeskoczyła i znikła. Wszyscy byli przerażeni zdarzeniem. Właśnie stracili kumpla, który zginął przez jakiegoś nieznanego potwora.
Kopacz imieniem Willy wszystkiemu się przyglądał. Jego głowa wystawała z chaty tylko na tyle, by wszystko widzieć. Odwrócił głowę i spojrzał w kierunku gdzie stali łucznicy. Zobaczył, że jakiś cień skrada się i staje. Potem cień coś wyciągał i celował w którego łucznika. Usłyszał cichy świst i zobaczył, że ręka jednego z łuczników wisi przybita czymś do jego chaty. Okaleczony, który miał na imię Zutrus zaczął krzyczeć w niebogłosy. Wszyscy się do niego zbiegli, a kopacz przyglądał się temu czemuś, co wyrwało rękę mężczyźnie. Z obrzydzeniem wyciągnął dłoń po tą ,,strzałkę” i z niemałym trudem wyciągnął ją. Była cała we krwi, a zakończona była dwoma ostrymi ,,odnóżami”. Willy wytarł krew o trawę i schował do kieszeni ów rzecz, po czym schował się do chaty. Nie mógł spać. Przypomniał sobie, że zanim wyciągnął tą strzałkę, cień zniknął. Bał się spać, a zza chaty było słychać krzyki Zutrusa. Po chwili ustały, co oznaczało, że dali mu coś, by zasnął.
Rano wszyscy wiedzieli ile ręki nie ma ich kumpel. Tamto coś oderwało mu czymś całą rękę od barku. Wszędzie było pełno jego krwi, ale Cor Sertez zatamował krew. Kraed, sekciarz, Gorian i Zutrus byli w chacie dowódcy. Rozmawiali o zdarzeniu, które miało miejsce w nocy. Nikt nie wiedział, co mogło ich zaatakować i okaleczyć łucznika.
- Właśnie straciłem dwóch ludzi. Ja i moi ludzie wracamy do Starego obozu, nie wiem jak wy. – mówił Gorian.
- Ja nie mogę wrócić, bo mam misję ważniejszą od waszej, ale mogę z wami wysłać mojego ucznia, Wostora.
- Ja i Ytris też nie możemy wracać. Koniecznie potrzebujemy tych ziół. – rzekł Cor Sertez.
- Cóż, jeśli zamierzacie także zginąć, to wasza sprawa. Za kilka godzin wyruszamy.
Zutrus obudził się i zaczął krzyczeć. Sekciarz szybko podał mu zioło uśmierzające ból. Po chwili łucznik przestał cierpieć z bólu.
- Slirt, chodź tu z Irtakiem i zabierzcie go do osobnej chaty. Niech odpocznie. – krzyknął do dwóch strażników dowódca.
Po chwili ów osoby przyszły o zabrały rannego, po czym zaniosły go do pustej chaty.

Zutrus spokojnie leżał z zamkniętymi oczami. Nie spodziewał się znów ataku, więc był spokojny. Bólu już nie czuł, ale był nieszczęśliwy, że stracił całą rękę. Nagle poczuł jakiś ruch nad sobą. Otworzył oczy i zobaczył to monstrum, które wczoraj porwało Portona. Zaczął krzyczeć, lecz potwór opadł na niego i urwał mu rękoma głowę.

- No to sprawa załatwiona. Ja nie będę narażał życia moich ludzi dla jakiś ziół, czy też by pomagać Najemnikom. – powiedział Gorian.
- Wcale od ciebie tego nie oczekuję. – odpowiedział Cor Sertez.
- I dobrze... – zaczął dowódca.
- AAAAAAA...
Trójka zebranych usłyszała głos Zutrusa. Jednak po chwili jakby się urwał.
- Pewnie zioło coś źle zadziałało, ale już mu przeszło. Idę zawiadomić Ytrisa i będziemy ruszać. – powiedział ze spokojem sekciarz.
- Będę ci towarzyszył Cor Sertezie. Powinniśmy sobie pomóc. – odezwał się Kraed.
- Też tak sądzę.
Najemnik i sekciarz wyszli z namiotu i udali się, by zawiadomić swoich o ich decyzji. Nie wiedzieli, że są cały czas obserwowani przez niewidzialnego łowcę...


Rozdział 4 – Ostateczna walka



,,Boże”, to były pierwsze słowa, na to, co zobaczyli w chacie rannego łucznika. Wszędzie było pełno jego krwi, ale nie było nigdzie ciała.
- Zawołać tu Kraeda i Cor Serteza, migiem! – krzyknął do strażnika Gorian.
Po chwili Irtak przybył z ów osobami. Oni także nie mieli szczęśliwych min.
- Znów zaatakował? – zapytał najemnik.
- Nawet nie wiemy kiedy. Zaledwie kilka godzin minęło od naszego spotkania, a już nie mam dwóch ludzi. Teraz to naprawdę wracamy do Starego obozu. Nie będę ryzykował, że to coś znów pozabija mi ludzi. – odpowiedział dowódca.
- Kraed, możemy pójść porozmawiać na osobności? To jest ważne. – odezwał się sekciarz.
- Dobrze, chodźmy. – po tych słowach odeszli razem za którąś z chat.
Stanęli i Cor Sertez spojrzał na najemnika.
- Ty coś wiesz, prawda? – zapytał Kraed.
- Mniej więcej. Opowiem ci pewną historię, która może mieć związek z tymi tutaj zabójstwami.
- Dobra, słucham uważnie, mów.
- Zanim trafiłem do Koloni Górniczej, byłem uczniem pewnego alchemika, Dotra. Prócz mnie, mój mistrz miał jeszcze jednego podopiecznego, Quatra. Pewnego dnia, mój mistrz i jego drugi uczeń wyszli szukać ziół, mnie zostawili bym pilnował chaty. Czekałem na nich cierpliwie, aż po kilunastu godzinach przybiegł Quatr cały we krwi i ogromnie przerażony. Zrozumiałem wtedy, że Dotrowi coś się musiało stać. Zacząłem pytać go co się wydarzyło. – poczekał chwilę, by sobie przypomnieć sobie tamte słowa. – Mówił szybko, ciągle był przerażony. Powiedział, że był z mistrzem na pewnej polance, gdy obaj zobaczyli poruszające się powietrze. Jakoś się zbliżało do Dotra, a gdy już było naprzeciwko niego, znikąd pojawiły się dwa ostrza. Nagle zamachnęły się i uciął głowę mistrza. Quatro uciekł gdzieś za krzaki by wszystkiemu się przyglądać. Zabójca wyłonił się z powietrza. Nie chciał mi powiedzieć jak wyglądał, ale mówił, że to był potwór i zaczął obdzierać Dotra ze skóry. Potem po cichu uciekł i przybiegł do naszej chaty. Nikt nie chciał wierzyć w jego słowa, nawet ja. Niedługo później ślad po Quatrze zniknął. Nikt go później już nie widział. Kiedy strażnicy, Wostor i mój uczeń skończyli budować obóz, wyszliśmy razem na poszukiwanie ziół. Nie odszukaliśmy ich, ale znaleźliśmy... – tutaj urwał na chwilę. – trzy obdarte ze skóry ciała ludzi wiszące na drzewie.
- Ale to nic nam nie mówi, ten potwór podobno był czarny i nie miał oczu, ale za to długi ogon. – powiedział zdezorientowany najemnik.
- Nie rozumiesz Kraed. Prócz tego, co zabiło tych dwóch nieszczęśników, jest jeszcze jeden przeciwnik. Ja go widziałem, to on ,,strzelił czymś w tego łucznika, a potem uciekł.
- Jak to on? Czyli on teraz po niego wrócił? – zapytał członek Nowego obozu.
- Nie, jak już, to to czarne monstrum po niego przyszło. – odpowiedział sekciarz.
- To jest coraz bardziej dziwne.
- Dalej nie rozumiesz. Ten potwór, co zabił łucznika poluje na tego, co zabił Portona. Nas zabija chyba tylko dla... nie wiem dlaczego, ale na pewno tu nie przybył, by nam odbierać życie.
- Więc dlaczego one zabijają nas?
- Tej wiedzy ÂŚniący mi nie przekazał. Powiedziałem ci co wiedziałem. Musimy bardzo uważać, bo podzielimy los tamtych strażników. Jeśli nie będzie trzymać się razem, zginiemy. Jednak ja i mój uczeń musimy zdobyć te zioło dla Cor Kaloma.
- Tak jak ja muszę wykonać zadanie dla Lee.
- Dobrze, idź teraz do swojego kolegi z obozu i powiedz mu, żeby się szykował, bo Gorian niedługo wyrusza w drogę powrotną. Nie mów nikomu, co ja ci powiedziałem. Niech ÂŚniący ma nas w swojej opiece.
Bez odpowiedzi, Kraed poszedł szukać Wostora. Znalazł go w ich chacie siedzącego obok jego rzeczy.
- Zbieraj się, zaraz strażnicy będą wracać do Starego obozu, a ty wraz z nimi.
- Dlaczego? Ale...
- ÂŻadnych ,,ale” Wostor. Tutaj się dzieje coś dziwnego. Pójdziesz do Lee i powiesz mu, żeby przysłał tu swoich ludzi.
- Kraed, ty chyba wiesz co tu się dzieje, prawda? – zapytał z lekkim zaciekawieniem drugi najemnik.
- Nie zadawaj pytań. Rusz dupsko i się pakuj. – odpowiedział jego mistrz.

Wszyscy byli przed bramą obozu. Gorian jeszcze raz się spytał sekciarzy i Kraeda o to, czy na pewno nie chcą z nimi wrócić.
- Nie, już ci mówiliśmy. – odpowiedział Cor Sertez.
- A w ogóle co mnie to obchodzi? W końcu jesteście wrogami Gomeza. Nawet dobrze, że tu zostajecie. Mam nadzieję, że ten potwór was zeżre. Przynajmniej ten twój uczeń, Wostor jest na tyle mądry by wracać. – odpowiedział ze wściekłością dowódca.
- Zawiadomisz Stary obóz o wydarzeniach jakie miały tutaj miejsce? – zapytał Kraed.
- Oszalałeś?! Wzięli by mnie za idiotę. Po prostu im powiem, że Herin i jego kolesie zginęli z ręki orków. Gomeza i tak pewnie nie obchodzi co się z nimi stało.
- To po co cię tu wysłał? – zapytał sekciarz.
- A skąd ja mam to wiedzieć? Sam możesz iść i się go o to zapytać. – odpowiedział Gorian.
- A więc żegnaj. Obyście bezpiecznie doszli do obozu.
Po tej wymianie zdań, dowódca i reszta jego ludzie wraz z Wostorem i kopaczem ruszyli w drogę powrotną. Za to trzy osobowa grupa ruszyła w przeciwną stronę. Gorian był wściekły. Nie na nich, tylko na samego siebie. Nie był złym człowiekiem, ale wysłał tamtych ludzi na pewną śmierć. Cóż, sami tego chcieli, pomyślał. Szli piętnaście minut, gdy Irtak zauważył jakiś ruch. Gdzieś na skale coś się czaiło.
- Szefie, coś tutaj jest nas śledzi. – powiedział zaniepokojony łucznik.
- Pie*rzysz bzdury. Nie mów, że się boisz ścierwojada.
- Tu nie chodzi o ścierwojada. Tutaj coś się czai.
- Innosie, zlituj się nad nim. Ruszamy i bez gadania! – zakończył rozmowę wybuchem gniewu.
Wszyscy szli małym wąwozem. Z dwóch stron były skalne ściany. Nikt się nie spodziewał ataku, więc spokojnie maszerowali dalej. Nagle rozdarł się okropny i głośny ryk, który nikt dotąd nigdy nie słyszał. ÂŁucznik, strażnik, najemnik, kopacz i dowódca wyjęli swoje miecze i trzymali je przed sobą. Slirt cofał się do tyłu, aż dotknął plecami ścianę. Rozglądał się naokoło, ale niczego nie zauważył. To co się stało nie trwało nawet dwóch sekund. Ogromna sieć, która przypominała mniejszą wersję tych rybacki leciała w stronę strażnika. Na rogach były jakieś zaczepy, które po zetknięciu ze skałą wbiły się w nią, zostawiając człowieka w potrzasku. Wszyscy spojrzeli się na niego ze zdumieniem. Slirt krzyczał z przerażenia, a po chwili z bólu. Sieć zaczęła się zwężać przyczyniając się do wbicia w skórę. Z miejsc, w które wbijał się dziwny materiał zaczęła lecieć krew. Mężczyzna krzyczał coraz głośniej, a po chwili umarł. Gorian odwrócił się i zobaczył jak łucznik zaczął uciekać w stronę, którą przyszyli. Parę minut po nim zaczął też biec kopacz. Wostor uniósł pewniej miecz, ale tylko po to, by za chwilę go upuścić. Ten atak także trwał tylko sekundę. Coś bardzo szybkiego przeleciało i przecięło najemnika na pół. Górna część ciała spadła na ziemię, a zaraz po niej dolna. Naokoło było pełno krwi. Dowódca zachował zimną krew i spojrzał w górę. Teraz został sam na sam z tym czymś, co właśnie zabiło Slirta i Wostora...

Najemnik, Cor Sertez i Ytris po rozmowie z Gorianem nie uszli za daleko. Zatrzymali się i obgadali kilka spraw. Nie zauważyli przebiegającego łucznika, który biegł jak opętany przed siebie.
- Kraed, wiem, że teraz nie będziesz zadowolony, ale jestem winny ci to oddać. – wyciągnął z malutkiego woreczka pierścień i wręczył go najemnikowi. – Po to przyszliście jeśli się nie mylę.
- Domyślam się, że chciałeś, abym po prostu z wami poszedł. Mogłeś mi to dać wcześniej i poprosić, abym wam towarzyszył. Ja bym się chętnie zgodził. – powiedział po przyjacielsku.
- W to nie wątpimy. – usłyszeli głos Ytrisa, która bardzo rzadko się odzywał.
- Słuchaj, Kraed. Muszę ci coś wyjaśnić. Wtedy, gdy mówiłem, że Quatro zaginął bez śladu... okłamałem cię. Ja wiem gdzie on jest i udasz się do niego, jeśli te potwory nas zabiją, a ty pozostaniesz przy życiu aż do upadku bariery. – zza pasa wyjął kawałek papieru. – Na tej mapie jest zaznaczone miejsce pobytu Quatra. Myślę, że on będzie wiedział coś więcej o tych bestiach.
- Cor Sertezie, mam nadzieję, że wszyscy z tego wyjdziemy...
- Nie, mój czas się zbliża. ÂŚniący da mi siły, by stanąć naprzeciwko jednego z tych potworów. – zaprzeczył sekciarz.
Wyglądało na to, że rozmowa została skończona. Zza krzaków wybiegł kopacz, który z przerażoną miną do nich podbiegł.
- Wszyscy nie żyją! Zabiło ich jak chrząszcze! – wykrzyczał Willy.
- Uspokój się. Nic ci nie grozi. – powiedział łagodnie najemnik.
- Widzisz Kraedzie, ta bestia nie spocznie, dopóki nie złapie tamtej innej. Jak na razie zabija nas. Mój czas nadszedł. – wstał i zaczął iść w stronę wąwozu. Zatrzymał się po chwili i spojrzał na nich, po czym rzekł. – Nie ważne kto wygra, my przegramy. – i odszedł.

Irtak biegł, gdy wreszcie w oddali zobaczył jakąś jaskinię. Pomyślał, że może w niej znajdzie schronienie przed zabójcą tamtych ludzi. Wbiegł do niej i się zatrzymał. Zobaczył coś przerażającego, lecz z góry coś skapnęło na jego ramię. To były śliskie niczym ślina. Podniósł głowę i ujrzał bestię, która porwała Portona z obozu. Ta krótka chwila trwała dla niego wieczność, ale musiała się skończyć. Z pyska bestii wysunęło się coś podobnego do języka, lecz na końcówce miał jakby drugą parę szczęk. Momentalnie ,,język” przyspieszył i wbił się w głowę Irtaka bryzgając krwią naokoło.

Predator skończył wyrywać głowę z kręgosłupem Gorianowi. Wstał i włączył swój kamuflaż. Ujrzał zbliżającego się człowieka, który miał przed sobą wyciągnięty dwuręczny miecz. Trzymał go pewnie nie obawiając się śmierci.

Kraed szedł z przodu obok Ytrisa. Nadal mieli za zadanie znaleźć te zioła dla Cor Kaloma. Ich uszy rozdarł przerażający krzyk dobiegający z wąwozu.
- Cor Sertez... – zaczął najemnik z nieszczęśliwą miną.
- Chodź Kraedzie, nie możemy tracić czasu, który nam zaoferował mój mistrz. – rzekł sekciarz.
- Czekaj Ytris. – powiedział i odwrócił się w kierunku kopacza. – Weź to. – wręczył mu pierścień i kawałek papieru. – Ten pierścień zaniesiesz do naszego przywódcy, Lee. On cię wynagrodzi sowicie. Wiesz, że możemy tu wszyscy zginąć, lecz jeśli ty dożyjesz upadku bariery udasz się w miejsce zaznaczone na mapie. Tam znajdziesz osobę, która będzie wiedziała jak pokonać te bestie.
- Ale... – zaprotestował.
- Zaufaj mi Willy, ja także tego nie przeżyję. Chodźmy.
Po skończonej rozmowie ruszyli dalej nie myśląc już o śmierci Cor Serteza. Nie zaszli za daleko, byli na polance z jednym drzewem, a niedaleko od niej była jaskinia.
- Tutaj nic nie znajdziemy. – rzekł Ytris.
- Chyba masz rację. Zobaczmy co jest w tej grocie. – przyznał Kraed i poszedł z przodu do jaskini.
Weszli powoli i ujrzeli... to, co tam siedziało, było najstraszniejszym widokiem jaki widzieli życiu. Na końcu groty siedziała powiększona wersja potwora, który zaatakował ich tej nocy w obozie. Monstrum wyglądało na królową, która zamierzała właśnie znieść pierwsze jaja. Z tyłu miała umocowany odwłok koloru pomarańczowego, przez który można było zobaczyć ów jaja. Przy ścianie byli Porton i Herin przyklejeni do ściany żywicopodobną substancją. Wszyscy stali osłupieni. Nie zauważyli, jak jakiś cień porusza się po suficie i zatrzymuje się nad sekciarzem. Nagle skoczyło i spadło i zaczęło szarpać sekciarza. Oderwało mu Ytrisowi głowę, po czym wstało i spojrzało na pozostałą dwójkę. Niczego się nie spodziewając, coś przeleciało i odcięło głowę Obcemu, a zaraz po niej przecięło odwłok królowej z nienarodzonymi jeszcze jajami. Ogromne monstrum głośno ryknęło i powoli się poruszyło. Najemnik przyglądał się temu, lecz po chwili ogon bestii wbił się w jego brzuch i podniósł go przed łeb królowej. Chwilę później rozerwało Kraeda na pół i odrzuciło jego ścierwo na bok. Willy odwrócił się i zobaczył właściciela tej metalowej strzałki. Miał na twarzy maskę, na rękach miał coś dziwnego nad nadgarstkami a u jego pasa wisiało jakieś ostre kółko. Zastanowił się gdzie uciekać. Doszedł do wniosku, że woli stracić rękę, niż zostać rozerwany na pół. Zaczął biec w stronę Predatora. ÂŁowca nie zwracał na niego uwagi i ciągle przez swoją maskę przyglądał się potworowi na drugim końcu groty. Wybiegł na zewnątrz i ruszył przed siebie, by schować się w najbliższych krzakach.

Oba potwory patrzyły na siebie, po czym królowa ruszyła na Predatora. Tamten nie zastanawiając się długo odwrócił się i zaczął uciekać. Monstrum ciągle go goniło. Zobaczył, że obok polanki jest urwisko nad wodą, a także mały lasek. Zatrzymał się dopiero przed kilkoma drzewami. Obrócił się i wyciągnął swoją dzidę, zamachnął się i rzucił ją w stronę nabiegającej bestii. Broń przebiła łapę potwora i ja oderwało. Nie zatrzymując się, dzida leciała dalej, aż spadła w przepaść do wody. Gdy Obcy już dobiegł, zamachnął się ogonem i próbował trafić łowcę. Zamiast mu oderwać głowę, zwaliło tylko drzewo. Dwa ostrza, niczym szpony wbiły się w brzuch monstrum, ale to nie poskutkowało, bo broń zaczęła się topić, pod wpływem zetknięcia z kwasem. Nie mogąc już nic zrobić, zaczął biec w stronę klifu, zamierzając zrzucić potwora w przepaść. Gdy dobiegł odwrócił się i zobaczył, jak bestia właśnie na niego skacze i zwala się z nim do urwiska.

Willy zza krzaków przyglądał się całemu zdarzeniu. Całej walce dwóch potworów. Jak królowa zwala drzewo swoim ogonem i jak skacze na łowcę, przyczyniając się do upadku. Wiedział, że obydwie bestie nie żyją, bo spadły do wody, gdzie właśnie była ściana bariery, a gdy się wpadnie w barierę... jest tylko śmierć. Wstał i zaczął iść w stronę wąwozu, zamierzając jak najszybciej dostać się do Nowego Obozu.

Kiedy Willy oddał pierścień Lee, ten go zapytał co się stało. Opowiedział o dwóch potworach i ich ofiarach. Jednak nikt mu nie uwierzył. Uznano go za idiotę. Nie mógł już liczyć na nagrodzenie, więc zamierzał powrócić do Starego Obozu. Tam także musiał opowiedzieć o zdarzeniach, ale Gomezowi. I tym razem uznano go za świra. Zabroniono mu opowiadać komukolwiek swojej historyjki, pod groźbą śmierci. Nieszczęsny kopacz zgodził się. Jednak on wciąż się obawiał tych potworów, więc próbował zawsze z kimś być, z kimś, kto był od niego silniejszy. Od tamtej pory nazwano go Wrzód...

Było gdzieś około północy. W zapomnianej jaskini wisiały dwa ciała. Jeden mężczyzna był już nieżywy, lecz drugi jeszcze żył, ale był nieprzytomny. Oboje byli przymocowani do ściany żywicopodobną substancją. Nagle z pancerzu Protona zaczęła wypływać krew...

Nieważne kto wygra, my przegramy. Chodź jeden potwór może walczyć z dziesięcioma ludźmi, to on i tak wygra. On myśli, próbuje się nie dać złapać, próbuje być niezauważonym. Zawsze dąży, by wygrać, by zabić i zdobyć trofea. Tak jak i drugi potwór, lecz jemu zależy tylko na rozmnażaniu. Obie te bestie łączy jedno – wola przetrwania...

KONIEC?


Nowe Zagrozenie 2



Prolog


Była noc. Ledwo ocalały łowca siedział w jaskini, która wdrążona była po środku klifu. Monstrum, które przybyło niewiadomo skąd, by polować... a raczej by przejść swój ,,egzamin”. Teraz, gdy królowa obcych nie żyła jego ranga wśród swoich wzrosła.
Powoli założył na twarz maskę, po czym przyczepił specjalny kabel, aby mógł oddychać swoim życiodajnym gazem. Z głowy zwisały jego włosy. Grube i czarne opadały na jego barki ochraniane przez specjalny pancerz. Na lewym barku przyczepione było działko plazmowe, które czerpało potrzebną energię ze specjalnej baterii umieszczonej na plecach bestii. ÂŁowca zaczął zakładać na prawe przedramię jakąś dziwną rękawicę, ale jakby była zakończona do nadgarstka, potem już tylko odsłonięta ręka z długimi pazurami. Z jej końca wystawały dwa małe ostrza czekające tylko, by je całkowicie wyciągnąć i zadać śmiertelną ranę. Po chwili na jego lewym przedramieniu przyczepione zostało drugie takie coś, ale tym razem z dziwnym sprzętem. Wstał, podniósł jego złożoną i opartą o ścianę włócznie i przyczepił ją sobie do pleców. To samo uczynił z dyskiem, który umieścił u swego pasa, gdzie znajdowały się inne rzeczy, jak np. zestaw medyczny drugiego stopnia i specjalny sprzęt do oczyszczania trofeów. Uklęknął przy małym przyrządzie, które emitowało mały promień światła. Wziął je w swoje łapy i zaczął chować. W grocie zaległa ciemność. ÂŁowca nie obawiał się, że bateria wysiądzie, ponieważ mógł ów ,,latarkę” naładować z tej baterii, którą nosił na plecach działającą przez kilka lat. Podszedł wolnym krokiem do wyjścia i spojrzał na zewnątrz. Nadal dziwna bariera stała jak stała i uniemożliwiała mu wyjście na zewnątrz poprzez skok do wody. Królowa obcych właśnie tak zginęła – wpadła w nią. Momentalnie zginęła, a on w dosłownie ostatniej sekundzie złapał się wystającej skały przyczepionej do ściany. Wdrapał się do jaskini i czekał. Czekał na swoją okazję. Uwięziony tutaj został już na tydzień. Zaczęło mu powoli brakować pożywienia. Lecz teraz przeczuwał, że coś się stanie. Spojrzał na trzy czaszki przyczepione do jego piersi na specjalnym uchwycie. Jego trofea, które były tylko dodatkiem do czaszki obcego. Jednak już nie było tamtych potworów. Zadbał o to, by już się nie rozmnożyły i wybiły wszystko, co tu się znajduje. Podniósł wzrok i ujrzał, że dziwna bariera zaczyna zanikać. Już zbyt długo na to czekał. Kiedy wydostanie się, spróbuje jeszcze coś upolować, a potem udać się na jakiś wolny teren, aby przywołać swój statek i odlecieć do statku matki. Truchtem podbiegł do końca jaskini i pędem zaczął biec ku wyjściu, poczym wykonał długi skok w przepaść. Predator wyruszył ponownie na łowy...

Rozdział 1 Krwawy kontakt

ÂŁowca wyjął swoją włócznię z martwego ciała orka. Złożył ją i ukucnął. Podniósł głowę w stronę nieba i na nie patrzył. Pierwszym, co zauważył kiedy znalazł się już na brzegu, to to, że sklepienie jest jakieś takie ciemne... i jakby więcej różnych istot jest wrogo nastawionych.
Jego dwa ostrza, które były dotychczas schowane w ,,rękawicy”, wysunęły się szybko. Monstrum przystawiło je pod brodę swojej ofiary...
Zdobycie tego trofeum nie było trudne. Jeszcze jedna czaszka została dołączona do kolekcji, która wisiała mu na boku klatki piersiowej. Była ogołocona już ze skóry i dobrze wypolerowana specjalnym przyrządem. Predator biegł lekkim truchtem w poszukiwaniu następnych istot, które stanowiłyby dla niego wyzwanie. Poszukiwania nie trwały długo.
Stanął na górce i patrzył w dół. W masce ustawiony był specjalny obraz, który wykrywał ciepło. W dole ujrzał dwoje ludzi rozmawiających ze sobą. Wyłączył swój kamuflarz, który dotychczas miał uaktywniony przed niespodziewanym atakiem.
- Co to jest, do jasnej... – ÂŁowca usłyszał za sobą krzyk. Odwrócił się i zobaczył inną istotę ludzką. - Certi, zabijmy to ścierwo!
Z boku nadleciał pocisk wystrzelony przez innego bandytę. Bełt trafił w środek pancerza i odbił się z lekkim brzękiem. Predator odwrócił się na ułamek sekundy w jego stronę by wystrzelić sieć. Oplotła go i wbiła się w pień szerokiego dębu. Mężczyzna zaczął krzyczeć w niebogłosy. Nagle sieć zaczęła się zwężać i wbijać do skóry. Z trudnością wyciągnął mały sztylet i próbował przeciąć swoje więzienie. Ostrze nagle pękło, kiedy zetknęło się z dziwnym materiałem. Sieć zaczęła już przebijać się przez skórę. Mężczyźnie zostało tylko około dziesięciu sekund życia.
Z innej strony nadleciał następny bełt, ale tym razem chybił. Teraz łowca odwrócił się w jego stronę. To, co się stało trwało najwyżej trzy sekundy. Wyciągnął zza pleców swoją dziwną broń, nastawił ją i strzelił jak z kuszy. ,,Strzałka” leciała z niewyobrażalną szybkością i wbiła się w szyję człowieka. Ów szyja po krótkim locie wbiła się drzewo, a ciało upadło na ziemię. Głowa zaś poturlała się w dół zbocza do dwóch mężczyzn na dole, którzy przyglądali się szybkiej walce.
Z jeszcze innej strony bandyta zrozumiał, że zaraz zginie, więc schował swoją kuszę i zaczął uciekać. ÂŁowca jednak nie pozwolił mu na to. Z jego rękawicy, gdzie były schowane dwa ostrza, wystrzelił ostry pocisk, który po ułamku sekundy wbił się w tył czaszki uciekającego. Martwe ciało upadło w locie i kawałek drogi turlało się.
Ostatni człowiek, który wydawał rozkazy podszedł do potwora z wyciągniętym przed siebie małym, jednoręcznym mieczem. Predator wyciągnął swoją włócznię i rozłożył ją. Mężczyzna zamachnął się i cudem udało mu się trafić przeciwnika. Na biodrze monstrum widniała teraz jaskrawozielona krecha. Zza maski wydobył się ryk. Szybkim ruchem ręki obciął ofierze nadgarstek. Bandyta zaczął wrzeszczeć z bólu, jednak po chwili można było usłyszeć tylko bulgot, bowiem drugi koniec broni Predatora wbity już był w jego brzuch.
Wyciągnął włócznię ze ścierwa człowieka i podszedł do zbocza górki. Wbił broń do ziemi i popatrzył na pozostałą dwójkę. Po chwili zaczął odpinać od pasa dysk...

- Innosie... Jaki to pomiot Beliara ich zabił? Krzykacz! Do jaskini! Tam nas nie dopadnie! – wrzasnął Kosa.
- Pierwszy raz widzę taką rzeźnię!
Oboje szybko wbiegli do groty, po czym Krzykacz przycisnął przycisk, dzięki któremu metalowa krata spadła na ziemię z donośnym brzękiem. Odwrócili się i popatrzyli w głąb pieczary. Nagle z cienia wyłoniła się czarna gębą bez oczu i z ogromnymi zębami. Usłyszeli syk gdzieś z boku, odwrócili się w prawo, a tam następna już na nich patrzyła. Coś śluzowatego skapnęło na twarz Kosy. Popatrzał w górę, a tam już trzecie monstrum wpatrywało się w niego. Jego szczęka powoli się otworzyła, a z wnętrza wysunął się język zakończony także małymi szczękami. Po chwili mężczyzna padł martwy i dziurą w czaszce...

Predator usłyszał, jak z groty dobiega krzyk, lecz po chwili ucichł. Nie zauważył, że coś szybko się przemieszcza w jego stronę. Obraz w masce ciągle był ustawiony, by wykrywać ciepło. Odwrócił się w prawo i nagle na jego klatkę piersiową skoczył Obcy i powalił go. W ostatniej sekundzie złapał za gardło bestii. Nie mógł sobie z nim poradzić. Był jakiś inny, jakiś silniejszy... tak, jakby jego nosicielem był ten ogromny zielony stwór, którego niedawno upolował. Nie mógł tak długo wytrzymać, powoli opuszczały go siły. Szczęki Obcego zaczęły się powoli otwierać, a ślina spływała na maskę łowcy. Ogon potwora wywijał się, a po chwili przeciął ramię ofiary.
Gdzieś z boku nadleciał pocisk, który wbił się w bok bestii. Poleciała i przez chwilę nie ruszała się. Z rany potwora zaczął wydobywać się mały dym. Po chwili jeden koniec bełtu opadł na ziemię.
Predator już był przy Obcym, złapał go za ogon i odrzucił jeszcze dalej od siebie. Podniósł sobie przed maskę lewą rękawicę, gdzie były dziwne przyrządy. Wystukał coś na klawiaturze i z jego działka na ramieniu poleciała niebieska wiązka energii. Trafiła w środek łba monstrum. Na około poleciał żrący kwas. ÂŁowca uklęknął i popatrzył na ranę zadaną przez ostry ogon.
Mężczyzna, który nazywał się Mordrag, podszedł do dziwnej istoty, której uratował zapewne życie. Predator wstał i popatrzył się na niego. Jego lewa ręka powędrowała do kabla z boku maski, przez który płynął specjalny gaz do oddychania. Wyciągnął go i można było usłyszeć przez chwilę cichy syk. Potem oburącz złapał hełm i zaczął go ściągać. Oczom mężczyzny ukazał się przerażający widok. Cała twarz łowcy była żółtawego odcienia, oczy czarne niczym noc, a zamiast szczęki... widniały cztery wielkie kły, a za nimi właśnie była mała szczęka. Podszedł jeszcze bliżej człowieka.
- Ty brzydka cholero... – zaczął Mordrag.
Nagle żuchwa rozwarła się na całą szerokości i z gardła wydobył się niewyobrażalnie głośny ryk, który można było usłyszeć na kilkaset metrów. Po chwili ucichł. Lewy górny kieł zaczął rytmicznie podrygiwać, co wyrażało zainteresowanie potwora.
- No? Zabiłeś wszystkich moich kumpli, to teraz czas na mnie! Dawaj szkarado!
Predator jednak nic nie zrobił, bowiem jego kodeks honorowy nie pozwalał zabijać kogoś, kto uratował mu życie. Nawet jeśli to była jego ofiara. Oczywiście mógł pozbawić ją życia, ale wtedy splamiłby swój honor i pozostawałoby mu tylko popełnić samobójstwo.
Odwrócił się od człowieka i zaczął iść do martwego ciała jednego z bandytów. Mordrag zaczął uciekać, nie rozumiejąc dlaczego nie został zabity.
ÂŁowca przygotował swój specjalny sprzęt, by obedrzeć ze skóry każdego martwego człowieka, a potem zawiesić na drzewach na specjalnych linach.

Kiedy skończył, popatrzył na niebo i ujrzał dwie jasne smugi, które spadały. Wylądowały kilka kilometrów dalej. Predator uznał, że to dwójka członków jego klanu. Zamierzał się tam udać jak tylko opatrzy swoje rany.
Cztery ścierwa wisiały na drzewach lekko się huśtając. Kruki i inne drapieżne ptaki zwabione łatwym pożywieniem zaczęły się posilać, a łowca powolnym krokiem odszedł uaktywniając swój kamuflaż...


Nie wiem, czy będzie ,,Cdn".
« Ostatnia zmiana: 24 Wrzesień 2006, 13:46:55 wysłana przez Boba Fett »

Offline Boba Fett

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 1566
  • Reputacja: 13
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wolność jest nieśmiertelna
Nowe Zagrożenie
« Odpowiedź #1 dnia: 18 Wrzesień 2006, 20:14:19 »
A jednak, przełamałem się i napisałem drugi rozdział opowiadania, które jest moim prawie najlepszym dziełem. Mam nadzieję, że znajdą się chętni i przeczytają je, oraz, że ujrzę jakieś komenty/oceny. Przydadzą mi się także jakieś pomysły co do zdarzeń. Kto wie, może je wykorzystam? ÂŻyczę jak zawsze miłej lektury przy czytaniu mojego opowiadania.  

Rozdział 2  Niewidzialna zagłada


Nad Górniczą Doliną zaległa ciemna noc. Grupa Skorpiona zbliżała się do miejsca, gdzie powinien znajdować się obóz Kosy... ale, ku zdziwieniu mężczyzny, obozowisko było całkiem puste. Jeszcze dwa, trzy dni temu jeden ze zwiadowców Mordraga wręczył mu przesyłkę, w której pisało, by przybył w pobliże tej jaskini jak najszybciej.
Skorpion, zwykle opanowany człowiek, miał teraz złe przeczucia. Mogłem się nie zadawać z tymi szumowinami, pomyślał. Gdy Gomez rozkazał zamknąć Stary Obóz, on uciekł i znalazł schronienie przy chacie Cavalarona, z którym często rozmawiał i przesiadywał przy ognisku. Niebawem poszedł z nim do Nowego Obozu. Wiedząc, że ludziom nie spodoba się jego pomysł, wstąpił do niezbyt ufających mu Szkodników. Kilka dni po upadku Magicznej Bariery, on z kilkunastoma chłopcami, miast uciekać jak inni, zorganizowali się i zostali w Kolonii. Potem zmuszeni byli utworzyć dwie specjalne grupy. Jednak jak się teraz okazywało, jedna znikła gdzieś jak kamień rzucony w wodę. Byłemu strażnikowi naprawdę się to nie podobało.
-   Drax, ty z pięcioma osobami pójdziesz z lewej strony tej groty. Lewus, ty zrobisz to samo, tylko, że z prawej strony. Ja z całą resztą będę powoli szedł wprost do obozu. Dodatkowo niech każdy z was ustawi jednego strażnika po swojej stronie.
Dwójka przywódców bez słowa poszła wykonać swoje zadanie, a Skorpion w tym czasie uklęknął i raz jeszcze spojrzał na opustoszałe obozowisko. Po chwili wstał i rozkazał iść za nim w wyznaczonym szyku.

-   Mówisz, że to jakiś stwór, którego wcześniej nigdy nie widziałeś na oczy, tak Mordrag? – zapytał były Najemnik imieniem Burier.
-   Nie wiem co to było, ale wybiło nasz obóz w kilka minut. To jakiś pomiot Beliara. Zesłał go tutaj, byśmy teraz odpokutowali za nasze czyny.
-   Czyś ty aby nie za długo przebywał w towarzystwie tych sekciarzy? Albo może to zielsko Ciphera tak na Ciebie działa? W końcu godzinami siedziałeś z nim w tej knajpie na jeziorze...
-    Widzę, że mi nie wierzysz. – Mordrag na chwilę zamilkł i wyjął coś ze swojej sakwy uwieszonej u skórzanego pasa. Była do strzałka kilkucentymetrowej długości zakończona dwoma małymi szpikulcami.
-   Co to jest? – zapytał lekko zdziwiony Burier.
-   Gdy pewnego razu niosłem ważną wiadomość dla Magów Ognia, zaczepił mnie pewien kopacz. Oj, denerwujący typ, tylko takiemu przylać. Gadał cały czas o jakimś zdarzeniu. Był z jakąś grupą poszukiwawczą, którą zaatakowało coś, czego nie było widać. Wiele z jego słów nie zrozumiałem. Kazałem mu to udowodnić, a on dał mi właśnie to coś. Powiedział, że mogę sobie to zatrzymać. Gdy wreszcie się od niego uwolniłem, usłyszałem, że miał spotkanie u Gomeza... – odpowiedział drugi dawny  członek Nowego Obozu.
-   Załóżmy, że to prawda. Co zamierzasz w takim razie teraz zrobić?
-   Trzeba jaki najszybciej uciekać z Górniczej Doliny, ale pierw muszę odnaleźć Skorpiona i jego grupę.
-   Mordrag, znam cię od pierwszych dni, jak trafiłeś do tej zasranej Kolonii. Nie mam chyba wyboru i muszę iść z tobą.
-   Dzięki, Burier...
-   Podziękujesz, jak już się stąd wydostaniemy. Chodźmy.

-   Otwieraj tę cholerną bramę, Lewus! – krzyk Skorpiona było słychać aż w pobliskim lesie.
-   Jeszcze chwila... ktoś zamknął ją od środka...
-   Nie jemy tu tera sera! My tu teraz umieramy... – wykrzyknął Drax, ale jego głos nagle zamarł. W jego ciele widniała teraz wielka czerwona dziura, z której leciał strużek dymu. Martwy już Najemnik padł z głuchym uderzeniem na ziemię.
Pobliski mężczyzna widząc to, puścił się biegiem przy prawej ścianie jaskini. Gdy wbiegł na wzniesienie, zobaczył całkiem zmasakrowane ciało strażnika, którego zostawił tu Lewus. Zebrało mu się na wymioty, które z ledwością opanował. Przed sobą zauważył gęsty i ciemny las. Pędząc naprzód nie zauważył, że powietrze niedaleko niego dziwnie drga. Będąc już u celu, usłyszał świst, który się do niego zbliżał. Sekundę potem był oplątany i przybity do drzewa przez metalową sieć, która powoli zaczęła się zwężać.
Donośny krzyk bólu uciekającego usłyszeli wszyscy jeszcze żyjący, którzy z przerażeniem wypatrywali niewidzialnego wroga. Stojący nieopodal Skorpiona członek grupy Draxa nagle stracił w niewyjaśniony sposób głowę. Znikąd pojawiła się dwumetrowa, ciemna sylwetka. Na głowie miała dziwną maskę a w rękach trzymała włócznię. Wszyscy tu obecni pierwszy raz widzieli coś tak dziwnego.
-   Jest! Udało się! – krzyknął niczego nie wiedzący Lewus. Po chwili odwrócił się i zamarł w bezruchu jak pozostali. – Co to jest do jasnej...
-   Wszyscy do środka! – wydał rozkaz Skorpion.
Kilkanaście osób wypełniła zadanie, a reszta stała i ciągle gapiła się w zbliżającego się potwora. Przywódca nie widząc innej możliwości, opuścił wielką kratę, która uderzyła z donośnym hukiem o kamienną posadzkę.
Predator puścił się biegiem w stronę ludzi. Pierwszemu wbił w brzuch swoją włócznię. Drugiemu tą samą bronią jednym ruchem odciął głowę. Trzeci z przerażenia upuścił miecz i zaczął się jąkać. ÂŁowca powalił go jednym ruchem ręki, a gdy ten leżał wbił mu bez litości dzidę w klatkę piersiową. Kolejny, który próbował uciec także został powalony na ziemię poprzez strzał z dziwnej kuszy. Ostatnia żyjąca osoba podbiegła do potwora z podniesionym nad głową mieczem, lecz nie udało jej się wykonać zamierzonego celu. Ostrza umocowane na nadgarstkach łowcy wbiły się w jego ciało jak gorący sztylet w masło. Trzymając człowieka metr nad ziemią Predator wydobył z siebie głośny ryk oznaczający zwycięstwo. Odrzucił już nieżyjącą ofiarę i wyjął z leżącego nieopodal trupa swoją włócznię.
W oddali za lasem usłyszeć można było podobny odgłos...

-   Wiedzieliście, co on zrobił Mertowi i innym? – zapytał z przerażeniem Lewus.
-   Co to w ogóle było? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem! – krzyknął ktoś z grupki stłoczonych Najemników.
-   Ani ja – rzekł Skorpion – jednak to nie usprawiedliwia nas, byśmy nie sprawdzili, co tak zainteresowało Kosę w tej jaskini.
Wiedząc, co ich czeka na zewnątrz, wszyscy bez szemrania ruszyli za przywódcą. Nie wiedzieli, że niebawem wszyscy tam zginą...

Forum Tawerny Gothic

Nowe Zagrożenie
« Odpowiedź #1 dnia: 18 Wrzesień 2006, 20:14:19 »

Offline Itrogash

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 310
  • Reputacja: 0
  • Płeć: Mężczyzna
Nowe Zagrożenie
« Odpowiedź #2 dnia: 20 Wrzesień 2006, 20:30:32 »
NO opowiadanie niezłe. Czytałem je już na G.up i nareszcie doczekałem się drugiego rozdziału. Opo napisane jest w fajnym stylu, łatwo się je czyta i nie ma żadnych błędów. Ma interesującą fabułę, świetnie wplotłeś AvP w realia Gothic'a. Całość wychodzi niezwykle płynnie łączy oba elementy i czyta się ją z ciekawością. Całość oceniam na 10/10 i z cierpliwością czekam na CD.

Pozdro  .

Offline Arthas

  • Magnat
  • ***
  • Wiadomości: 756
  • Reputacja: 2
  • Płeć: Mężczyzna
Nowe Zagrożenie
« Odpowiedź #3 dnia: 14 Październik 2006, 15:25:38 »
Ocena opowiadania "Nowe Zagrożenie I"

W końcu zmusiłem się, by przeczytać tą wspaniałą pracę i nie żałuję tego. Z początku jego długość nieco mnie odstraszała, ale czytając opowiadanie, w ogóle nie da się tego zauważyć. Na wstępie zaznaczę, że jest ono bardzo ciekawe i wciągające. Dość dobrze się je czyta i nie wieje w nim nudą. Bardzo interesujący jest wątek i historia, która została przedstawiona w pracy. Naprawdę, muszę przyznać, że pomysł niemal doskonały, sprawia, że opo jest unikalne i wydaje się być bardzo autentyczne. W dodatku dużą rolę odgrywa klimat i dość szybko rozwijająca się akcja, mimo takiej długości tekstu. Co prawda, opierałeś się po części na początku na histori powstania Bariery i czasów, gdy istniała Kolonia - Gothic I, jednak wyszło ci to całkiem dobrze, pomijając niektóre niezgodne fakty z Gothic I. Jeśli chodzi o samą treść i błędy w niej zawarte, to nie jest ona bezbłędna. Minimalna i niedostrzegalna ilość błędów interpunkcyjnych, literówek, nieliczne orty. Z początku, aż mniej więcej do połowy opowiadania można doszukać się złej konstrukcji zdań, chodzi mi tutaj, że w danym zdaniu dane słowo powinno być wcześniej niż inne, dzięki temu łatwiej i lepiej by się to czytało. Chyba wiadomo już, o czym mowa. Trzeba uwzględnić, że opowiadanie psiałeś już trochę temu, więc z pewnością na dzień dzisiejszy byłoby ono napisane lepiej pod względem poprawności tekstu. Czasami również zdażą się powtórzenia, ale mniejsza z tym. Ogólnie bardzo dobrze się to czyta i cała praca zasługuje na duże uznanie. Wkrótce ocenię "Nowe Zagrożenie II"

Offline Trivet

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 228
  • Reputacja: 1
Nowe Zagrożenie
« Odpowiedź #4 dnia: 17 Październik 2006, 13:56:18 »
No i w końcu się zmusiłem, by przeczytać to masywne opo. Póki co "zaliczyłem" pierwszą część. Mam wrażenie, ze gdybyś epizody z tego opo zamieszczał na zasadzie "krótkie, ale częściej" to opo cieszyłoby się większą popularnością. Prawda jest taka, iż mało ludzi czyta. Gdyby opo zamieszczane było epizodycznie to może któryś z tych nieoczytanych zgredów zmusiłby się do przeczytania.

Dobra dość marudzenie, czas przejść do oceny. Generalnie jest dobrze, ale mam parę "ale"...

Opo jest pisane dość prostym językiem, ale pełbym w różne opisy, które sprawiają, że czyta się gładko i przyjemnie. Mam wrażenie, iż akcja utworu dzieje się zbyt szybko czego osobiście nie lubie(ale byćmoże to tylko moje odczucie). Długość tego utworu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła(biorąc pod uwage szybko rozwijającą się akcje to naprawdę podziwiam). Nieczęsto się zdarza, by ktoś rozpisywał się tak. Fabularnie opo również mi się podoba. Początkowo bałem się, iż pomysł wplecienie AvP do świata Gothica jest pomylony. Myliłem się jednak, gdyż nie jest tak źle(ba! jest dobrze). Umiejętnie wplotłeś wątek AvP do całej fabuły i zręcznie pociągałeś za sznurki. Podoba mi się to uczucie zaszczucia, bezradności i przerażenia jakie doznają bohaterowie. Ciesze się również, że nie pokusiłeś się o to by czynić z jakiegoś bohatera "rzeźnika", który z imieniem Innosa na ustach tnie w pień obcych(doprawdy nie wyobrażam sobie, by miecznik był w stanie zmierzyć się z obcymi i Predatorem).
Jeśli chodzi o samą treść doszukałem się kilku nieścisłości. Po pierwsze dostrzegłem się kilku błędów w składni. Jest kilka zdań niepoprawnie ułożonych. Jak już też wspomniał Arthas znajdzie się "Minimalna i niedostrzegalna ilość błędów interpunkcyjnych, literówek i nieliczne orty", ale mniej wprawne oko ich nei odstrzeże.

Ja tu tak się czepiam, a opowiadanie naprawdę bardzo fajne.  
Na najwyższą ocene jednak nie zasługuje. Ocena 5/6 będzie adekwatna.

Pozdrawiam Trivet

Forum Tawerny Gothic

Nowe Zagrożenie
« Odpowiedź #4 dnia: 17 Październik 2006, 13:56:18 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top