We wszystko można wierzyć lub nie wierzyć. Kartezjusz do swego słynnego "myślę, więc jestem" doszedł po tym, jak podał w wątpliwość istnienie wszystkiego. Możesz wierzyć, że istniejesz, bądź wierzyć, że nie istniejesz. Nic nie można wiedzieć. Przecież ten cały świat może być tylko złudzeniem, a nas nie ma. To także hipoteza.
Wszystkiego nie można wiedziec, można nie wiedziec większości. Nie można nie wiedziec o niczym. "Wiem, że nic nie wiem" - wewnątrz tego tkwi sprzecznośc, jeżelli pojmuje się to dosłownie. Sokratesowi chodziło o to, że nie wie większości.
Wiara to "przekonanie" o czymś, a nie wiedza na temat czegoś. Hipoteza zakłada możliwośc (jeżeli nie koniecznośc) dowiedzenia jej doświadczalnie. Nie ma możliwości sprawdzenia doświadczalnie tego czy istniejemy czy nie - więc kartezjuszowska teoria nie spełnia warunków hipotezy naukowej. Więc nie jest zadaniem nauki walczyc z nią, może byc co najwyżej zadaniem filozofii. Konkretnie - filozofii naukowej. Rozwiązaniem tego, czy istniejemy czy nie - jest praktyka. Możemy tworzyc przedmioty, a więc istniejemy. W przeciwnym razie, gdyby nie istniał wszechświat jak mogłoby istniec nawet jego złudzenie? Z definicji wszystko nie może tworzyc złudzeń siebie, gdy nie istnieje. Wszechświat musi więc istniec. A gdy on istnieje, doświadczamy go - ba, jesteśmy jego częścią - to i również my istniejemy. Wiara w nieistnienie jest płytka, bezrefleksyjna, bezsensowna, pusta.
Religia to pogląd na istnienie Boga (w moim rozumieniu); nie na istnienie wyżej wymienionych różowych króliczków. Wierzę, że takich nie ma. Inaczej - nie wierzę, że takie są. Brak wiary w coś to wiara w nieistnienie tego czegoś.
Religia to pogląd na istnienie siły wyższej. A już to zależy od setek różnych czynników, czy owa siła wyższa przybierze wygląd bliżej nieokreślonej idei lub bliżej nieokreslonych kształtów istoty - to już inna sprawa. Może ona przybrac postac króliczków, wielkiego kosmicznego członka, albo starca z brodą, albo też niewyobrażalnej kształtem "siły" - Boga.
Jeśli za jedyne kryterium uważamy wiarę, to twoje twierdzenie końcowe jest oczywiście słuszne. Chwała Bogu nie musimy opierac się tylko na przypuszczeniach, mamy jeszcze taki instrument jak nauka. A nauka to uzasadnione doświadczalnie hipotezy. Hipotezy Boga nie potwierdzono doświadczalnie (to też ponad to , a więc wiem, że go nie ma. Mówienie o tym, że "a może za 1000 lat udowodnimy boga" - to też wiara, a nie nauka, to mentalny futuryzm, przypuszczenia.
Moim zdaniem ateizm to urojony wymysł tych, którzy chcą pokazać, że są "niezależnymi", wolnymi i racjonalnymi" filozofami. Ja wiem, że nie można wszystkiego wyjaśnić, bo przeczy to prawom, które wyznacza natura. Więc wytłumaczenie jest dla mnie jednao - Bóg.
Ateizm (nie ten filozoficzny, a naukowy) to wynik badań antropologicznych i badań nad mózgiem/psychiką człowieka. Nie zaś "urojony wymysł". Stawiasz się w szeregu z tymi głupimi ateistami, którzy twierdzą, że "religia to urojenie" - którzy nie posłużyli się nauką. Przerzucasz się tylko argumentami "kto jest urojony". Czy świat, czy bóg (btw. - jak dla mnie bardziej urojony jest bóg - świata przynajmniej fizycznie doświadczam i mogę go fizycznie zmieniac, a więc istnieje). Ateizm naukowy to wyzwolenie się od złudzeń świata i pozaświata (jakkolwiek on rzecz oczywista nie istnieje) na rzecz rzeczywistego świata.
Bóg jako wyjaśnienie wszystkiego (początku wszechświata), jako przedwieczna, "samostwarzalna" istota/siła jest równie niewystarczający jak "samostwarzający się" wszechświat. Skoro Bóg stworzył nawet prawa fizyki, które wg Hawkinga stworzyły wszechświat, to skąd się wziął Bóg? Możemy tak się licytowac w nieskończonośc, póki nie sprawdzimy tego doświadczalnie - będą to dywagacje, czcza gadanina.
Nie wiem, ilu ludzi umiera ateistami. Ale jak dla mnie to na łożu śmierci leżą wierzący i szaleńcy. Nie wierzyć w obliczu końca życia to dla mnie nonsens.
Dla ciebie. Dla nauki - świadomośc jest wyłącznie produktem mózgu. I nie może z niego wyfrunąc. Mózg staje - staje świadmośc.
Nie umiem pojąż ateizmu, tak jak nie umiem pojąć homoaktywistów, proaborcjonistów i prodemokratów. To wszystko jest dla mnie tak bez sensu, że nie potrafię sobie wyobrazić, na czym to polega.
Bo nie zadajesz sobie nawet trudu dokładnego się z tym zapoznania. Jak stwierdził Feuerbach: "Dogmat - to wyraźny zakaz myślenia". Przyjęcie wiary za dogmat, oznacza przyjęcie dogmatu za wiarę. A dogmat nie musi przeprowadzac dowodów swojej słuszności, nie musi przejmowac się faktami, uważa, że odkrył wszystko, że wyjaśnił wszystko. Do tego pretenduje właśnie wiara. Nie da się wyjasnic wszystkiego - według twoich słów, a jednocześnie wyjaśniasz wszystko - bogiem.
Jeżeli jakiś ateista czuje się powyższym postem urażony, to przepraszam.
Lepiej będzie, jeśli właśnie będzie się czuł urażony i w 1 przypadku na 100 zmotywuje go to do naukowego obalenia religii.
Kozłow znowu rozpoczyna stary temat! Buahahah