Autor Wątek: Credendo Vidae  (Przeczytany 1901 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Flamethel

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 11
  • Reputacja: 0
Credendo Vidae
« dnia: 05 Luty 2007, 11:37:43 »
Witajcie. Chciałam podzielić się z Wami opowiadaniem, które zaczęło przeradzać się w powieść, historią wielkiej wojny i wielkiej miłości, magii białej i czarnej, radości i łez. Początek nie wydaje się może zbyt zgodny z tym opisem a nawet gatunkiem, ale bądźcie cierpliwi - to tylko pierwszy rozdzialik. Jestem tu nowa i proszę o delikatne ocenianie na zachętę.


Credendo Vidae ( jak ktoś zna łacinę to wie)

ROZDZIAÂŁ I
Niezwykła dziewczyna

To była mokra i zimna niedziela. Ewa szła z mamą do domu w przemoczonym płaszczu. Jej kula pokryta kroplami drobnego deszczu co chwilę wyślizgiwała jej się z rąk. Oczy smutno patrzyły na pokrytą kałużami ziemię, rozmytą tym bardziej że po policzkach płynęły wielkie słone łzy. ÂŁzy wspomnień, których nigdy nie miała, łzy po utraconym ojcu, po kimś kogo nie znała, a który wydawał jej się niezwykle bliski. W oddali biły dzwony na kolejne nabożeństwo. Dziewczyna zamyśliła się i omalże nie upadła, gdy postawiła kulę na śliskim kamieniu. Płaszcz pokrył się błotem. Na szczęście do domu było niedaleko. Ostrożnie pokonała kilka stopni na werandę i weszła do domu. Wydał się jej przytulny, chociaż nigdy go nie lubiła – przypominał jej to czego nie mogła znać. Matka chciała poczęstować ją gorącą herbatą i kawałkiem tortu – w końcu były jej urodziny, jednak Ewa odmówiła. Z zamglonymi wciąż oczami poszła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi na klucz. Odłożyła kulę i rzuciła się na łóżko, wtuliła głowę w miękką poduszkę, a jej blond włosy o niezwykle jasnym blasku rozwiały się. Słychać było głośny szloch. Nie mogła pogodzić się ze swoim losem. Nie rozumiała, dlaczego spotkało ją takie cierpienie. W głowie kołowały jej się tony myśli. Nagle uspokoiła się i zaczęła mówić, niby do siebie, ale w oczach pojawił się błysk, tak jakby widziała coś dziwnego:
- Ojcze wiem co się  stało, że... że ten wypadek, gdy jechałeś z nami do szpitala, bo mama zaczęła mnie rodzić... że ta ciężarówka... że jechałeś za szybko... że się spieszyłeś, że mama krzyczała, że ją boli, że musi rodzić, że chce lekarza. Potem ten poślizg... – to mówiąc znów zaszlochała głośno- Poświęciłeś dla nas życie. Twoja dusza jest na pewno w Niebie... tylko dlaczego, dlaczego nie mogłam Cię poznać... i jeszcze ta noga. Czy Twoja dusza była za małą ofiarą, dlaczego muszę jeszcze ja cierpieć. W sumie ja to ja – do kuli już się przyzwyczaiłam jak do trzeciej nogi, ale mama – ona tak cierpi po tych piętnastu latach, tak za Tobą tęskni, a we mnie nie może znaleźć oparcia, pomocy. Sama muszę o nią prosić. Tyle wycierpiałam... te trzy operacje, miesiące rehabilitacji, tyle bólu, płaczu... ale po co?! ÂŻeby moja noga wyglądała normalnie? ÂŻeby dawać nadzieję i ponownie ją mi niszczyć? Nam niszczyć? Nie o to chodziło! Nie o to! – jej oczy znowu pokryły się łzami. – Ojcze!- krzyknęła- jeśli mnie słyszysz pomóż mi! Proszę! - rzuciła się znów na poduszkę, lecz szybko się uspokoiła. Sięgnęła po prezent, który dostała rano. Rozpakowała chaotycznie rozrywając papier. W środku znajdowała się książka J.J. Christensena „ Podróż Jednorożca”. Otworzyła ją i zaczęła czytać. Niesamowite przygody Mirandy i Cassy zachwyciły ją, osuszyły jej łzy, zabawne sytuacje zmusiły do szczerego uśmiechu. Czytała do późnego wieczora, nie jedząc, nie pijąc, nie wychodząc z pokoju. Książka pochłonęła ją bez reszty. Pragnęła z całej siły przeżyć tak piękną, pełną wrażeń i napięcia przygodę, zostać zabraną w świat baśni, gdzie dobro zawsze wygrywa, istnieje tylko piękno i zdarzają się cuda. W kolejnych dniach każdą wolną chwilę poświęcała książce. Myślała o magicznej krainie, o niezwykłej baśniowej wyspie. W szkole nie mogła skupić uwagi, usprawiedliwiała się rocznicą śmierci ojca. Nauczyciele byli dla niej wyrozumiali i serdecznie jej współczuli. Tylko pani od łaciny była ostrzejsza niż zwykle i ciągle zwracała jej uwagę. Ewa po kilku tygodniach wróciła do rzeczywistości, podciągnęła się w szkole i nie poświęcała już tyle czasu książce, być może dlatego, iż znała ją prawie na pamięć. Jednak o marzeniach i rozmowie z ojcem nie zapomniała tylko trochę przytłumiła ich działanie na jej serce.
Pewnego dnia w szkole zaczepiła ją Marta Zaczepiak – czarny charakter klasy, nielubiana przez nikogo wścibska dziewczyna o zbyt zadartym nosie:
- Hej Ewa ÂŚmewa! Coś taka smutna! Jeszcze trochę a tak zbledniesz, że twoja cera dorówna barwą twoim prawie białym włosom! Szczerze ci radzę – idź do fryzjera na farbowanie. Ktoś mógłby pomyśleć, żeś aniołek od siedmiu boleści, który spadając na ziemię połamał skrzydełka i nóżkę! Hi! Hi! Hi! Ty aniołku weź leć do swojego szanownego tatusia i powiedz mu, że mógł dać ci się nie urodzić, nie byłoby z tobą kłopotu.

Tego Ewa nie wytrzymała:
-  Nie obrażaj mojego taty! Co z tego, że chodzę o kuli, że jestem półsierotą. Jeszcze ci pokażę, co potrafię, a moje włosy zostaw w spokoju. Takie mam i tyle. Ja się z twojego nosa nie śmieję.
To mówiąc odeszła zostawiając Martę z jej nosem. Jednak z rozmowy wyniosła coś pożytecznego. Zaczęła nurtować ją myśl: skąd ma taki kolor włosów. Nie mogła mieć ich po mamie-miała ona włosy czarne i matowe. Postanowiła spytać mamy o kolor włosów taty. Z tą myślą pokuśtykała do domu. Pytanie zadała podczas obiadu. Odpowiedź była rozczarowaniem, ale też wywołała zaciekawienie – tata miał ciemnobrązowe włosy. Zaczęła dociekać, szukać informacji. Nie mogła odziedziczyć barwy włosów z rodziny mamy, gdyż wszyscy mieli czarne bądź brązowe. Pozostało dowiedzieć się czegoś o rodzinie taty. Mama Ewy powiedziała jej, że jej dziadkowie (których też nie znała, bo mieszkali za granicą)mieli ciemne włosy. Było to bardzo zastanawiające. Ewa postanowiła pojechać do sąsiedniej wioski i wypytać o to brata taty- Jana. Nie nadarzała się jednak okazja do odwiedzin. Myśl nurtowała Ewę coraz bardziej i bardziej. Coś mówiło jej, że musi się tego dowiedzieć, że to ma coś wspólnego z wypadkiem. Spotkać z wujkiem udało jej się dopiero w Boże Narodzenie. Smak pieczeni i ciasta był jednak dla niego ważniejszy niż rozmowa i dopiero późnym wieczorem Ewie udało się zadać nurtujące ją pytanie:
-   Wujku, czy ktoś w Twojej rodzinie ma takie włosy jak ja?
-   Nie, a czemu pytasz?
-   Zastanawiam się, skąd ten niezwykły kolor.
-   Nie mogę ci pomóc. Sam się zastanawiałem, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy.
-   Moje serce mówi mi, że muszę się tego dowiedzieć, że to ważne dla mnie i mojego życia.
-   Wiesz, mam jedną hipotezę... ale nie... to niemożliwe – to mówiąc zawzięcie kręcił głową
-   Co jest niemożliwe??
-   Twój ojciec, gdy był w Twoim wieku opowiadał mi, że widział w lesie konia... niezwykłego konia...i on miał takie włosy.
Do pokoju weszła mama. Słyszała końcówkę rozmowy i wtrąciła się:
-   Janie, nie opowiadaj jej takich bzdur. Kto w to wierzy? Takie historie są tylko w książkach. Twój brat za bardzo lubił książki fantasy i fantazjować. Wróć do rzeczywistości.
-   O czym wujek chciał mi powiedzieć?
-   Raczej opowiedzieć – dobrą bajeczkę o jednorożcach.
-   Chcę posłuchać.
-   Twój tata opowiadał mi, że w lesie widział jednorożca, mam jego pamiętnik. Noszę go zawsze przy sobie... poczekaj przeczytam ci co w nim napisał: „Ten koń jest jakby utkany z pajęczyny, biały jak śnieg lub jak kwiat jaśminu obmytego wiosenną rosą. Róg jego błyszczy słońcem odbitym w szczerym złocie. Najpiękniejsze ma jednak włosy: miększe niż najdelikatniejszy jedwab, mieniące się tak, że nie sposób określić koloru, raz tęczowe, raz białe z tym samym odbiciem złota, a za chwilę znów srebrne rosą. Koń podszedł do mnie, wyraźnie kazał się dosiąść. Wsiadłem i poczułem się jakbym latał i pływał w puchu jednocześnie, niezwykłe to uczucie. Słyszałem głos, brzmiał tak dziwnie i słodko, nie śpiewał żadnym z ludzkich języków a jednak go rozumiałem. Powiedział: „Ty przepowiedni spełnienie przyniesiesz swoim życiem, ty stworzysz tę, co mnie mieć będzie w sobie. Ty dasz jej w jej szesnaste urodziny to, co ja przez Ciebie daję Tobie.” Nie wiem, co to znaczy, ale wiem, że koń niósł mnie i niósł, aż zasnąłem, a gdy się obudziłem znajdowałem się na skraju lasu a na krzaku wisiały złoto –białe włosy i złoty medalion z dziwnym znakiem. Był tam też napis „Wiara czyni cuda””
-   To jest jak z książki! Jak z „Podróży Jednorożca”! To musi być prawda. Wierzę Ojcu. Tylko co oznacza przepowiednia. Nie rozumiem. Próbowałeś to rozgryźć??
-   Wielokrotnie. Ale nie wiem o co chodziło. Być może dowiemy się w twoje szesnaste urodziny. A na razie zapomnij o tym. Naszej rozmowy w ogóle nie było. Nic nie wiesz.
-   Czekaj – odezwała się mama. Coś mi się przypomina. Kiedy cię rodziłam, a ojciec leżał obok cały zakrwawiony... jego ostatnie słowa... na pewno powiedział kocham Cię i do zobaczenia ...potem stracił przytomność...ale...tak na chwilę ją odzyskał...mówił coś... coś o Tobie Ewuniu, że będziesz ważna... że przepowiednia...że muszę Cię urodzić żywą i ... coś jeszcze mówił, ale już półświadomie, łapałam tylko pojedyncze słowa, to było coś... o rogu i o włosach tęczy i złota. Czekajcie! Włosy tęczy i złota to włosy... jednorożca. Skoro Twój ojciec na łożu śmierci mówił o tym, to musi być dla niego ważne. I na pewno mówił o przepowiedni. TO musi coś znaczyć. Nie jesteś zwykłą dziewczyną Ewuniu.

Offline Hagmar

  • Obywatel
  • ***
  • Wiadomości: 15659
  • Reputacja: 16508
    • Karta postaci

Credendo Vidae
« Odpowiedź #1 dnia: 05 Luty 2007, 12:03:52 »
No coż, powiem że opo zapowiada się na bardzo dobre, nie wyłapałem żadnych błędów ort. fabuła świetna,
a więc gramatyka 10/10 fabuła 9+/10 czekam na następny rozdział.

Słabo rozwinięta wypowiedź, nie podanie prawie żadnych argumentów co do swojej oceny. Upomnienie. - [Boba Fett]
« Ostatnia zmiana: 05 Luty 2007, 16:34:18 wysłana przez Boba Fett »

Forum Tawerny Gothic

Credendo Vidae
« Odpowiedź #1 dnia: 05 Luty 2007, 12:03:52 »

Offline Flamethel

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 11
  • Reputacja: 0
Credendo Vidae
« Odpowiedź #2 dnia: 05 Luty 2007, 12:07:37 »
skoro mam już pierwszego wielbiciela ( szybko, co nie?) umieszczam specjalnie dla Niego, ale oczywiście dla Was wszystkich też kolejny kawałek. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Koń

Ta rozmowa na długo zapadła Ewie w pamięci. Wciąż kręciła się jej po głowie, jednak nie była zbyt natarczywa i Ewa uczyła się dobrze, a nawet lepiej niż zwykle. Wiedziała, że gdy przyjdzie jej wypełnić przepowiednię, jakakolwiek by ona nie była, potrzebna jej będzie wiedza i rozsądne myślenie. Pracowała ciężko, każdą wolną chwilę poświęcała nauce i rok szkolny zakończyła bardzo wysoką średnią. Gdy nadeszły wakacje, zaczęła coraz mocniej zastanawiać się nad sensem jej życia i tym, co usłyszała od wujka. Czuła, że wydarzy się coś niezwykłego, coś, co odmieni jej życie na zawsze. Lipiec upłynął spokojnie. Nic niezwykłego się nie wydarzyło, tylko Marta Zaczepiak coraz bardziej jej dokuczała. Ewa nie zwracała na to jednak uwagi, miała na głowie ważniejsze rzeczy. Pewnego sierpniowego dnia poszła na spacer , aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Powoli, wspierając się na kuli, podążała drogą, zmierzała w stronę łąki, aby nasycić zmysły pięknem kwiatów. Po drodze jednak coś ją zatrzymało. W oddali, na skraju lasu zauważyła cień. Miał on kształt konia. Serce mocniej jej zabiło. Kuśtykając podążyła w tamtym kierunku. Szła tak szybko, jak pozwalała jej na to chora noga. Wkrótce była już na tyle blisko, że widziała konia dokładnie. Widok ten jednak bardzo ją zasmucił i rozczarował. Ujrzała bowiem konia, zwykłego konia. Był białoszary z brązową grzywą. Nie miał rogu. Na dodatek był wygłodniały i zaniedbany. Ewa znała się na koniach i wiedziała, że nie jest to zwykła szkapa tylko brudny i głodny koń czystej krwi arabskiej, książę ubrany w łachmany. Mówiły jej to jego nogi, sierść, ale przede wszystkim oczy – ich blask miał w sobie coś znajomego, coś, co przyciągało i nie pozwalało oderwać od niego wzroku. Jego pysk miał również prawie ludzki wyraz. Widać było, że jest smutny i samotny, że cierpi. Ewa podeszła bliżej, wyciągnęła kanapki, które miała przy sobie, wyciągnęła rękę i zawołała go cichutko. Koń, jakby rozumiał ludzką mowę, podszedł i zjadł chleb. Gdy Ewa dotknęła jego sierści, grzywa zaczęła błyszczeć. Koń przytulił się do dziewczyny, poczuła ona miłe ciepło i miękkość, tak wielką jak w opisie taty. Gdyby nie wygląd zewnętrzny pomyślałaby z pewnością, iż jest jednorożcem. Koń pobył z nią jeszcze chwilę i uciekł do lasu, a Ewa wróciła na szlak swojego spaceru. Nie miała już jednak sielskiego humoru. Jej myśli były rozdarte: z jednej strony bardzo pragnęła spotkać się jeszcze z tym koniem i traktowała go jak normalne zwierzę; z drugiej czuła, że coś się święci, że to spotkanie nie było przypadkowe. Postanowiła, że następnego dnia również pójdzie na spacer, tym razem prosto do lasu. Posiedziała jeszcze trochę na łące, podniosła się i powoli wróciła do domu. Nie powiedziała mamie nic o dziwnym spotkaniu, oznajmiła tylko krótko, że chce jutro wyjść na dłuższy spacer i zabrać ze sobą więcej prowiantu. Mama trochę się zdziwiła, ale nie pytała i przygotowała jej kolejne kanapki. Ewa wykradła też z kuchni bochenek czerstwego już chleba. Ukryła go w szafce w swoim pokoju i spojrzała na ścianę. Wisiało tam zdjęcie taty. Ewa uświadomiła sobie, iż koń miał taki sam kolor włosów – brązowy, prawie kasztanowy z niezwykłym poblaskiem. Zastanowiło ją to, że koń, mimo zaniedbania był tak piękny, przypomniała sobie, że światło biło tylko z grzywy. Uznała to jednak a dzieło przypadku. Kolejne dni spędzała na spacerach. Koń, którego nazwała Marianek(na cześć ojca) przychodził na pole przy drodze i zabierał ją do lasu. Po miesiącu wykradania prowiantu z kuchni, czesania, pielęgnowania stał się dla niej prawdziwym rumakiem. Ewie nie udało się nadać jego sierści takiego blasku, jaki miała grzywa, gdy jej dotykała. Mimo tego, koń stał się tak piękny, że mógłby zostać królem. Jego chód był iście królewski - bezszelestny i delikatny. Ewa chodziła z nim na spacery. Stąpał wtedy powoli, dostosowując się do swojej partnerki. Dziewczyna czuła się zauroczona pięknem konia, przy nim traciła rachubę czasu. Miała nawet wrażenie, że Marianek uśmiecha się do niej. Były to piękne spacery. Ewa wracała do domu zawsze rozpromieniona i z wielkim apetytem. Był on troszkę przesadzony, gdyż połowa posiłków trafiała do torby, z którą Ewa nie rozstawała się w czasie spacerów. Mama zaczęła podejrzewać, że Ewa jest zakochana. Nie pytała więc, wiedząc, że gdy przyjdzie czas córka sama jej powie o swoim chłopaku. A tymczasem jej „chłopak” biegał po lasach i łąkach.
Pewnego dnia, gdy szli tak po lesie, Ewa dostrzegła Martę. Siedziała ona ze swoimi równie nieuprzejmymi koleżankami i jadła drugie śniadanie. Marta również zauważyła swoją „koleżankę”. Pobiegła do niej i wywiązała się bardzo dziwna rozmowa:
-   Cześć aniołeczku! Znalazłaś sobie partnera? – to mówiąc parsknęła śmiechem – Czy takiej pięknej damie wypada chodzić z taką szkapą?
Jej koleżanki podbiegły do konia i zaczęły się śmiać:
-   Co za nogi! Pfe – spacerować z koniem pociągowym! Jak możesz?
-    Co ludzie sobie pomyślą jak cię z TYM zobaczą?!
-   Na twoim miejscu nie wychodziłabym z domu z tą twoją nogą, a ty jeszcze spacerujesz sobie po lesie z takim koniem – oparła się o konia i z obrzydzeniem dodała:
-   Jakie to brudne i szorstkie! Uczesałabyś go!
Ewa dotknęła go i poczuła przyjemne ciepło. W jej oczach Marianek był piękny, a inni widzieli go jako brzydką szkapę. Stwierdziła jednak, że Marta i jej koleżanki chcą po prostu znaleźć kolejną okazję, aby się z niej wyśmiewać. Nie zwróciła więc na to uwagi i odrzekła:
-   Chodzę z tym, kto mi się podoba, a wam nic do tego!
Potem szepnęła coś do Marianka i odeszła.
Nadszedł wrzesień i powrót do szkoły. Ewa czuła coraz silniejszą więź z Mariankiem, a 25. października zbliżał się nieubłaganie. Bała się swoich szesnastych urodzin jak największego ognia. Czas jednak nie stał. Wrzesień minął szybko, spędzony na nauce, krótkich spacerach z ukochanym koniem i słuchaniu nieprzyjemnych uwag ze strony Marty. Zaczęła także grać na skrzypcach. Pogoda nie chciała słuchać usilnych próśb dziewczyny i na spacery mogła wychodzić coraz rzadziej. Przeżywała to strasznie, tym bardziej, że opadające powoli liście oznaczały nieuchronne przyjście jesieni, a to z kolei problemy z żywnością dla Marianka(trawa nie nadawała się już do jedzenia). 24. października Ewa poszła do niego i zaczęła się zwierzać ze swoich problemów i wątpliwości:
- Koniku, Marianku mój kochany! Jak dobrze, że jesteś. Jutro moje szesnaste urodziny! Jutro ma się spełnić przepowiednia! Co się stanie? – koń popatrzył na nią swoim ciepłym wzrokiem i wymownie poprosił, by się przytuliła – Co ze mną będzie? Dlaczego to właśnie ja jestem wybrana? Jutro pewnie poznam odpowiedzi, ale co mam robić do jutra? Przecież tak się boję, że dziś jest mój ostatni dzień z Tobą, z mamą, ze szkołą, że jutro pożegnam się z tym światem. -tu koń potrząsnął łbem w geście zaprzeczenia – Co ja mam robić koniku?
Koń nie odezwał się, ale z jego oczu można było wyczytać, iż współczuje swojej przyjaciółce. Miał w nich dziwny błysk – niby smutku i próby pocieszenia, lecz również tajemnicy. Przytulił ją do siebie mocno, przycisnął łeb i dmuchnął delikatnie w jej policzek. Ewę ogarnął dziwny spokój. Porozmawiała z koniem jeszcze chwilę i poszła do domu. Przy kolacji zachowywała się całkiem normalnie, chociaż wewnątrz czuła olbrzymi strach przed jutrem. Poszła wcześnie spać, ale długo nie mogła zasnąć. Myślała o tym, co czeka ją po wschodzie słońca. Zasnęła późno, ale twardo i mama musiała ją budzić, żeby zdążyć do kościoła na mszę poświęconą tacie. W drodze nic się nie wydarzyło. Ewa spokojniej niż rok temu przyjęła rocznicę śmierci ojca i wracała w dość dobrym humorze. W domu zjadła tradycyjne urodzinowe śniadanie – kawałek tortu i swoje ukochane babeczki z jagodami. Potem przyszedł czas na prezenty. Mama podeszła do niej z drżącymi rękoma. Podała jej prezent, który kupiła – skrzypce. Później przyniosła jej medalion i włosy jednorożca. Jej ręce bardzo się trzęsły, w oczach miała łzy. Wiedziała, że ten moment może być ostatnim, że może nie zobaczyć córki nigdy więcej. Nic jednak się nie stało, tylko włosy Ewy zabłysnęły dziwnym światłem, jakby była to grzywa jednorożca. Po chwili jasność znikła i wszystko wróciło do normy. Mama odetchnęła z ulgą. Pomyślała, że cała historia, przepowiednia to tylko wymyślona przez jej męża bajeczka. Nagle ktoś zastukał do drzwi. Mama Ewy otworzyła i... Ujrzała konia. Brzydkiego szarego, brudnego konia. Ewa usłyszała go, podeszła, przytuliła się do niego i czule szepnęła mu coś do ucha. Potem powiedziała:
-   Mamo! To jest Marianek - mój przyjaciel.
W momencie, gdy to powiedziała, koń otoczył się delikatną mgiełką. Mama zamknęła na chwilę oczy w przerażeniu, a gdy je otworzyła zobaczyła pięknego, czarnego konia o brązowej grzywie. Lśniła tak pięknie. Mama przestraszyła się, zrozumiała, że wszystko stracone, że właśnie traci córkę. Ewa jednak powiedziała:
-   Pójdziemy teraz na krótki spacer do lasu. – uśmiechnęła się tajemniczo – i nie martw się mamo, wrócę, na pewno wrócę!
To mówiąc weszła na grzbiet konia. Marianek wziął w zęby medalion, skrzypce, torbę z prowiantem i pobiegł do lasu. Po chwili w oczach mamy stali się tylko kropeczką na horyzoncie. Mama cicho szepnęła:
-   Kocham cię córeczko. Cokolwiek się stanie, zawsze będę z Tobą. I będę wierzyć, że wrócisz, bo „wiara czyni cuda”

Offline Flamethel

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 11
  • Reputacja: 0
Credendo Vidae
« Odpowiedź #3 dnia: 08 Luty 2007, 13:01:52 »
kolejna część powieści - coraz ciekawsza mam nadzieję

Marianek biegł jak szalony do lasu. Ewa jednak była tak mocno wtulona w niego, że nie czuła pędu. Jazda na nim wydawała się być snem. W lesie koń zwolnił i dziewczyna usiadła na nim prosto jak prawdziwa amazonka. W głębi lasu coś błyszczało bladym złotym światłem. Marianek podążał w tamtym kierunku. Las błyszczał w promieniach jesiennego słońca, a kolorowe liście na drzewach i ziemi tworzyły sklepienie niczym ze złotego pałacu. Ewa miała wrażenie, że już znalazła się w innym świecie. Gdy zbliżyli się do złotego światła ujrzała krąg, wielki złoty krąg niczym wielkie lustro stojące w lesie. Jednak nie to zachwyciło ją najbardziej. Obok stał... prawdziwy jednorożec, jak z opisu taty. Jego grzywa mieniła się niesamowicie. Raz była podobna do anielskiego włosa z choinki świątecznej, innym do srebrnej pajęczyny, a za chwilę błyszczała złotem. Jednak najczęściej przybierała barwę ognia, drżała jak płomień i miało się wrażenie, że się pali. Róg jego odbijał te płomienie i dawał im nieogarniętą siłę. Jednorożec przemówił ludzkim głosem:
-   Witaj Ewo! Pewnie wiesz już, po co tu jesteś, ale moim obowiązkiem jest Ci to wyjaśnić. Otóż musisz wypełnić przepowiednię. Złe mirety czyli potwory powstałe ze związku pomiędzy trytonami i orkami, mieszkające w naszym Morzu Wielkim postanowiły wyjść na ląd i zapanować nad naszym światem. Wszyscy spodziewaliśmy się tego już od dziesięciu tysięcy lat, gdyż najstarsze pisma mówiły, że sprzymierzą się oni przeciw przepowiedni. Ty jesteś tą, która ma wypełnić przeznaczenie i poznać prawdę, a nas uwolnić od zła. Stary prorok Niweron zapisał w „Dziejach ÂŚwiata” tekst przepowiedni, przekazywany ustnie na tysiące lat wcześniej. Oto on:

Przybędzie z innego świata
Panna wielka duchem i wiarą
Co trzecią nogę swą odrzuci
I zapanuje swoją ofiarą
Nad złem co orki wraz z trytonami
Posieją wszędzie między krainami
A ją poznacie po włosach cudnym
Wpół z jednorożca krwi utworzonych
Oraz po dźwięku dziwnym, nieznanym
Co koi serca stworzeń strwożonych
Będzie mieć także medalion siły
I wiary która w jej sercu bije
Pomagać jej to wasze zadanie
A świat baśniowy w dobru odżyje

Tą panną jesteś Ty Ewo, wszystko o tym mówi. Dlatego przysłałem do Ciebie Marthela czy jak wolisz Marianka, aby przygotował Cię na trudy misji. Musisz pokonać mirety. Czeka cię wiele niebezpieczeństw, ale pomożemy ci. W księdze starożytnych znaleźliśmy tekst w języku smoków: Ja eye vo denyathon miret defatere carth vimer lavine Nion Akkor.
W Mowie Ludów oznacza to: kto chce pokonać mirety, musi odnaleźć morską Tiarę Wiary, jednak żadna z naszych ksiąg, żaden z uczonych mędrców, po prostu nikt nie wie, co to i gdzie się znajduje. Ty musisz ją odnaleźć i pokonać te okropne stwory. Zawładnęły one całym Wielkim Morzem, więc nasze tradycyjne statki są teraz bezużyteczne. Transport odbywa się za pomocą Topazów teleportacji czyli magicznych kamieni, które umożliwiają przemieszczanie się, niestety nie dalej niż na zasięg wzroku. Nam to wystarcza, bo wszystkie wyspy wzajemnie się widzą, chociaż nie bezpośrednio. Dajemy ci tu ostatni Topaz. Nosi on nazwę Nirton, co oznacza Kamień Wiary. Myślę, że pasuje on do przepowiedni. Noś go zawsze przy sobie, a gdy będziesz chciała przenieść się na inną wyspę podnieś go nad głowę i spójrz w stronę, w którą chcesz się udać wypowiadając słowa „ Porta morien” czyli „Przenoś daleko”. Teraz wejdziemy w tunel aeromagiczny. Poczujesz miłe ciepło, jak przy dotyku Marianka, tylko większe – ogarnie ono całe twe ciało i duszę. Nie bój się jednak – to nasz sposób przenoszenia się do waszego świata. Chodź.
Ewa weszła do tunelu i poczuła się dokładnie tak jak powiedział jednorożec. Trwało to jednak dość krótko i po kilku sekundach ujrzała wyspę. Była to brzydka skalista wysepka bez drzew i kwiatów – kamienista pustynia. Dziewczyna zupełnie inaczej wyobrażała sobie baśniowy świat. Była bardzo zaskoczona. Jednorożec jakby znał jej myśli i od razu powiedział:
-   Ta wysepka to tylko kamuflaż dla tunelu. Została stworzona tak, żeby nikt, nawet najgorszy ork nie chciał się tu osiedlić. Poza tym nie jest ona normalna, naturalna, tylko sztuczna, magicznie utrzymywana na powierzchni. Wiele trudności przysporzyło nam jej wyciągnięcie jej z dna. Inne wyspy wyglądają bardziej zachęcająco. My jednorożce potrafimy latać, ale dla ciebie nie będziemy używać naszej mocy i wszyscy przeniesiemy się za pomocą Topazu teleportacji. Widzisz na horyzoncie tę wyspę? To jest Amurion – stolica Baśni i Szczęścia. Tam mieszka król Thiar i jego żona Mirea. Jutro ich poznasz.
-   Przepraszam – dodała Ewa – ale wiem już tyle od ciebie, a nie znam nawet twojego imienia.
-   Ah.. no tak. Nazywam się Flamethel. Oznacza to „płomienny” od mojej grzywy. Jednak teraz większość jednorożców ma taki ogień na głowie. Symbolizuje on niebezpieczeństwo, a nikt nie może teraz być całkiem spokojny. Mirety w każdej chwili mogą zaatakować.
-   Rozumiem, wojna wisi w powietrzu niczym bomba, ale nikt nie wie kiedy wybuchnie.
-   Dokładnie. Ale teraz musimy się pospieszyć. Musisz jeszcze dużo się dowiedzieć zanim wyruszysz.
-   Dobrze, ruszajmy!
To mówiąc wyciągnęła rękę, spojrzała w stronę Amurionu i powiedziała magiczne słowa „Porta morien”. Nagle zrobiło się chłodno i wietrznie. Trwało to tylko kilkadziesiąt sekund, a gdy się skończyło wszyscy stali już na ziemi. Wyspa ta była zupełnie inna. Wszędzie kwitły kwiaty. Ich zapach był tak silny, że Ewie kręciło się w głowie. Spojrzała w górę i ujrzała niezwykły widok. Nad drzewami zbudowany został zamek. Błyszczał się złotem i srebrem, jednak nie to było najpiękniejsze. Cała fasada pokryta była drobnymi listkami i pięknymi lianami, a wszystko to było żywe i prawdziwe. Flamethel obudził ją jednak ze snu na jawie. Poszli dalej w głąb lasu. Było tam miasto na drzewach. Weszli po wielkich wiszących schodach z liany i mahoniu i skierowali się ku pałacowi. Mieszkańcy – elfy dziwiły się gościom, gdyż jednorożce, stanowiące gwardię przyboczną króla rzadko przechodziły przez miasto. Dziwiły się także Ewie, gdyż nigdy w życiu nie widziały człowieka. Ewa to samo czuła do elfów – te w książkach wyglądały zupełnie inaczej. Prawdziwe elfy były średniego ludzkiego wzrostu, miały piękne jasne włosy o odcieniach różowym, błękitnym, srebrnym lub złotym. Twarze ich były piękne, bardzo podobne do ludzkich, tylko z lekkim błękitnym poblaskiem. Najbardziej niezwykłe były jednak oczy. Niebiańsko błękitne, błyszczące i niemal idealnie okrągłe. Ich rzęsy były naturalnie tak długie i grube jak u najbogatszych aktorek stosujących najnowsze tusze. Ubierali się w zielone bądź niebieskie stroje z delikatnego cienkiego materiału, podobnego do jedwabiu. Mieli też skrzydełka średniej wielkości o barwie bladoniebieskiej prześwitujące niczym celofan i błyszczące tęczą. Ewa mogłaby stać i patrzeć na nich godzinami, ale Flamethel i Marthel bardzo ją poganiali. Idąc podziwiała też ich domy. Były one okrągłe, pokryte powłoką z plecionych kwiatów, przez co miasto mieniło się wszystkimi kolorami i odcieniami. Nad domami górowały budynki publiczne w formie wielkich, okrągłych ostro zakończonych wież. Budowle te przypominały jej kościoły gotyckie, jednak ich strzelistość i lekkość architektoniczna znacznie przewyższała kamienne wytwory człowieka. Spojrzała również w stronę pałacu. Z bliska to, co zachwycało z tak dużej odległości wydawało się jeszcze piękniejsze. Pałac był bardzo duży. Pozwijane liany tworzyły najbardziej wymyślne ornamenty i oryginalne rzeźby, a storczyki, lilie, róże i wiele innych kwiatów dekorowało dach i fryz girlandami. Również drzwi były zrobione z gęstych pionowo wiszących girland. Na dachu siedziały bajecznie ubarwione ptaki, zaś wokół fruwały motyle wielkie jak rozłożone dłonie. Pałac otaczał ogród, jeśli tak można nazwać olbrzymią, artystycznie stworzoną gęstwinę kwiatów i lian tworzących praktycznie wszystko. Były tam także fontanny wymyślone z olbrzymią pomysłowością. W stawach pływały ryby setek rodzajów i kształtów, a na liściach lilii wodnych siedziały małe żaby i swoim rechotaniem uzupełniały koncert ogrodu. Za pałacem szumiał wielki wodospad, trzykrotnie wyższy od pałacu i tworzący lekką mgiełkę przesycającą powietrze. Flamethel powiedział do Ewy:
-   To jest najpiękniejsza część naszej krainy. Niestety jedyna ostoja, która jest chroniona przed miretami. Aby tu wejść trzeba iść z jednorożcem, znać hasło albo... złamać przepowiednię i wtedy nic już tego świata nie uratuje. A złamanie przepowiedni to niedopuszczenie, aby się spełniła czyli...
-   ...moja śmierć. –dokończyła Ewa.
-   Tak. Niestety. Ale nie dopuścimy do tego. Spełnisz przepowiednię i ocalisz nasz świat, a hymny będą sławić twe czyny na wieki.
-   Nie żartuj sobie. Przesadziłeś z tymi hymnami.
Tu wtrącił się milczący do tej pory i jakby smutny Marthel:
-   Koniec spaceru. Jesteśmy na miejscu.
Weszli do dziwnej wieży. Było to coś w rodzaju hotelu. Flamethel na chwilę oddalił się, aby załatwić zakwaterowanie i Ewa miała czas, by przyjrzeć się dokładniej. Od środka budynek był gładki, białe ściany pokryto substancją podobną do porcelany. Nie było tam żadnych wzorów. Dziewczynę opanował błogi spokój. Miała wrażenie, że płynie on z tych murów. Obsługa składała się z elfów, ubrani oni byli w białe szaty. Przyszedł Flamethel razem z jednym z nich. Elf w milczeniu podał Ewie kluczyk do pokoju oraz zabrał bagaże. Marthel stwierdził:
-   Pewnie jesteś głodna, chodź z nami do restauracji, a potem odświeżysz się i wyśpisz, aby w pełni sił stanąć przed królem i królową.
-   Tak, chętnie coś zjem. Tylko czy elfowa żywność będzie dla mnie odpowiednia?
-   Na pewno. Tylko wszyscy tu jesteśmy wegetarianami, nie jemy biednych stworzonek.
-   Ja lubię warzywa. Chodźmy, bo w brzuchu mi burczy, a zwykle nie jem kiedy jestem tak podniecona. Mój żołądek jest chyba całkiem pusty.
W restauracji było niewiele elfów. Ewa usiadła i zerknęła w kartę, jednak nie rozumiała nic z tego, co było w niej napisane. Nawet litery były zupełnie inne. Spytała więc:
-   Którą potrawę mi polecasz?
-   Myślę, że lubisz owoce. Zamówię coś pysznego dla ciebie.
-   Dlaczego rozumiem Was, a nie mam pojęcia, co tu jest napisane?
-   Mówimy w Mowie Ludów i ten język rozumieją elfy, jednorożce i ludzie. Jednak elfy w swoim gronie wolą używać własnego języka. Tu jest próbka ich pisma. Będziesz musiała się go nauczyć, tak jak i języka smoków, gdyż nie wszyscy, których spotkasz na swej drodze będą znali Mowę Ludów.
-   Czeka mnie jak widzę ciężka nauka.
-   Nie – ten, kto ma czyste serce, tak jak ty, pozna język elfów w mig. To język oparty na Mowie Serca, a tą zna każdy poza orkiem, trytonem i miretem.
-   Skąd wiesz, że mam czyste serce?
-   Obserwujemy cię odkąd przyszłaś na świat. Poza tym ktoś, kto ma we krwi złotą krew jednorożca, musi mieć czyste serce.
-   Krew jednorożca?
-   Tak. Masz w sobie taki znak, stąd dotyk jednorożca sprawia, że twoje włosy błyszczą.
-   Ale skąd jest ta krew?
-   Szczerze mówiąc nie wiem. Być może twojego ojca zabierał zraniony jednorożec, który kroplę swojej krwi powierzył tobie. Ale to tylko jedna z możliwych hipotez.
-   Jakie są inne? Chcę wiedzieć.
-   Przykro mi, ale nie jestem upoważniony, aby zaprzątać ci głowę hipotezami i przypuszczeniami. Dowiesz się w swoim czasie. Teraz musisz wypocząć. O, zobacz, twój posiłek już idzie.
Faktycznie. Do stolika podeszła kelnerka. Niosła coś o pięknym słodkim zapachu. Gdy podniosła pokrywkę, Ewa podskoczyła z zachwytu. Na półmisku leżał owoc. Nie należał on do żadnego ziemskiego gatunku. Błyszczał się jak rosa w porannym słońcu. Spróbowała i wspaniały smak rozszedł się po jej podniebieniu. Zjadła go z wielkim apetytem. Potem spytała Flamethela:
-   Przystawka była pyszna, ale gdzie główne danie?
Nie skończyła mówić, gdy poczuła wielką sytość. Zrozumiała, że owoc ten był magiczny i służył za cały obiad. Marthel, znający dobrze posiłki ludzi potwierdził jej przypuszczenia:
-   Ten owoc to fileton. Ma zdolność sycenia. Jeden taki obiad wystarcza na cztery dni. Dlatego nie mogłem utrzymać swojej sprawności, gdy byłem w twoim świecie. Skończył mi się zapas filetonów. Gdyby nie ty, umarłbym z głodu, gdyż przed wypełnieniem misji nie mogłem tu wrócić. Na wyprawę dostaniesz mnóstwo tych pysznych owoców. Smakował ci prawda?
-   Tak... jeszcze nigdy nie jadłam czegoś tak dobrego. Filetony są takie delikatne i wilgotne. Jakbym jadła słodką mgłę. A jednocześnie syci jak wielki obiad u mamy.
-   Lepiej. W swoim domu jadłaś kilka razy dziennie, a tu wystarczy raz na 4 dni.
-   No tak. Eh... Dom... Mama pewnie tęskni. Bardzo mnie kocha, więc będzie tęsknić. Ciekawe jak długo będę w tym świecie. Ile czasu zajmie mi misja? Strasznie się martwię, przecież mamie nikt nie uwierzy, że wzięłam kilka rzeczy, wsiadłam na szkapę, która okazała się być pięknym koniem i odjechałam. No właśnie. Nie wzięłam żadnych ubrań na zmianę.
-   Nie martw się. W twoim pokoju wiszą już odpowiednie rzeczy.
-   Miło mi, że i o to się zatroszczyliście.
-   Teraz czas, abyś poszła odpocząć. Odprowadzimy cię do pokoju.
Gdy Ewa weszła do pokoju poczuła się nagle tak zmęczona, że szybko położyła się i poszła spać. ÂŚniła jej się mama. Była smutna i zdenerwowana. Stała przed drzwiami i trzęsła się ze strachu. Weszła do pokoju. Był to gabinet dyrektora szkoły Ewy. Dyrektor – wąsaty i bardzo poważny człowiek rzekł:
-   No no no... nie myślałem, że pani córka jest tak lekkomyślna. Opuszczać cały tydzień zajęcia, nawet grę na skrzypcach, którą z takim wysiłkiem jej załatwiłem. Proszę mi natychmiast wytłumaczyć, co się z nią dzieje!
-   Panie, panie dyrektorze... ona wyjechała i co gorsza nie wiem, kiedy wróci, być może już nigdy więcej... – to mówiąc zalała się łzami.
-   Co też pani opowiada? - odrzekł oburzony dyrektor – Proszę mi natychmiast wyjaśnić, w jakim celu i dokąd udała się pani córka albo wyrzucę ją ze szkoły!
-   Kiedy ja sama nie wiem panie dyrektorze! Odjechała na dziwnym koniu mówiąc o jakiejś misji i pojechała do lasu. Do tej pory nie wróciła. Wiem, że nic złego jej się nie stało i że musi zrobić to, co jest jej przeznaczeniem. Ufam jej.
-   Ależ proszę pani! – dyrektor krzyczał, a na jego czole pojawiły się wielkie krople potu. – Trzeba koniecznie wezwać policję. Ona jest nienormalna! Zrobi sobie krzywdę!
-   Nie! Nie wezwę policji! Ufam jej tak bardzo jak sobie. Ona chciała odjechać, więc odjeżdża z moim błogosławieństwem.
-   Skoro tak, to niech uczy się tam, gdzie teraz jest, jeśli jeszcze gdzieś jest. Ja osobiście napiszę dziś dokument wydalenia jej ze szkoły.
-   Błagam! Nie!
-   Muszę postępować zgodnie z procedurą, proszę pani.
To mówiąc wziął kartkę papieru i szybko napisał krótki dokument. Twardo przystawił swoją pieczątkę i wypchnął biedną matkę za drzwi.

 Ewa obudziła się zlana potem. Był środek nocy, poszła więc spać dalej. Obudziła się ze wschodem słońca. Rozejrzała się po pokoju. Miał on bladobłękitne ściany. Był niewielki i przytulny, stało w nim tylko łóżko, mała szafa i komódka, nad którą wisiało wielkie lustro. Szybko wstała, umyła się, a ponieważ jej ubranie zostało oddane do prania, zajrzała więc do szafy. Wisiało w niej kilka jednakowych sukienek podobnych do elfickich, a jednak zupełnie innych. Były one szare i niepozorne Gdy Ewa przywdziała jedną z nich i spojrzała w lustro, okazało się, że migocze ona niczym tęcza i błyszczy niezwykłym blaskiem. Wyglądała, jakby była utkana z sierści jednorożca, lecz był to tylko materiał. Po chwili zachwytu, dziewczyna wróciła do rzeczywistości. Nie była głodna, wybiegła więc z pokoju prosto do holu, gdzie czekali już na nią Flamethel i Marthel, którego wciąż bardzo pragnęła nazywać Mariankiem. Flamethel zauważył ją pierwszy:
-   Witaj moja piękna. Za godzinę mamy audiencję u króla. Jeśli chcesz możemy iść tam już teraz i będziesz miała czas, aby obejrzeć pałac.
-   Bardzo chętnie. Z zewnątrz był cudny, jakie więc wspaniałości kryją się w jego wnętrzu?
Do pałacu było bliżej niż się wydawało. Ewa dopiero teraz dostrzegła, że łatwiej jej iść. Nie wiedziała jednak, dlaczego. Pomyślała, że po zjedzeniu filetonu stała się silniejsza i nie zaprzątała sobie tym głowy. Miała ważniejszy problem – nie miała pojęcia, o czym rozmawiać z królem ani jak zachowywać się przy nim. Zamartwiając się, nie zwracała tak wielkiej uwagi na to, co ją otaczało. Nawet nie wiedziała, kiedy doszli pod bramę pałacu. Flamethel otworzył ją swoim rogiem i powiedział:
-   Nasze rogi otwierają wszystkie drzwi w pałacu. Mamy klucze w sobie, dlatego jesteśmy zagadką, drzwiami, których nikt nie otworzy.
Mówił to dziwnie. Marthel też wydawał się zadumany nad tymi słowami. Ewa zauważyła, że Flamethel nie odstępował go na krok, a także, że jej Marianek bardzo rzadko się odzywa. Wydawał się smutny, zupełnie inny niż wtedy, gdy razem chodzili po lesie. Ogród pałacu był cudowny. Ewa mogła przyjrzeć się teraz każdemu kwiatu z bliska i podziwiać jego cudowny kształt. W końcu weszli do pałacu. Panował tam miły chłód, dający ulgę w spiekocie słońca, które w październiku świeciło niczym w lipcu. ÂŚciany były jak zwykle gładkie i pokryte czymś w rodzaju porcelany, jednak tym razem w kolorze jej włosów – białozłotym. Na środku tego pomieszczenia stała fontanna. Biła z niej bladoróżowa woda. Ewa, przyzwyczajona już trochę do dziwów, nie wpadła w zachwyt. Traktowała ją już prawie jak fontannę z jej świata, gdy Flamethel powiedział jej:
-   Podejdź bliżej. Jestem ciekaw, co ujrzysz w lustrze wody.
Ewa podeszła i spojrzała w toń. Migocząca woda zaczęła pląsać jej przed oczami w odbiciach światła. Po chwili uspokoiła się i Ewa ujrzała... swojego ojca. Uśmiechał się do niej. Spytała Flamethela, co ukazuje się w lustrze wody. Odpowiedział:
-   Każdy widzi zupełnie inne rzeczy. Dokładnie nie wiadomo. Niektórzy mówią, że ukazuje ona to, do czego tęskni serce, nie umysł.
Ewa poważnie zastanowiła się nad tą odpowiedzią. Jednak szybko musiała wrócić do rzeczywistości, gdyż otworzyły się drzwi i dwa jednorożce wyszły ogłaszając, że król Thiar i żona chcą ją widzieć. Weszła więc z nimi do sali tronowej. Flamethel i Marthel zostali odesłani do poczekalni i dopiero wtedy Ewa poczuła, jak bardzo jest z nimi związana, jak bardzo są jej bliscy. Zrozumiała też, że bez nich jest całkiem bezradna w obcym, nieznanym świecie. Podniosła spuszczony wzrok i ujrzała jezioro, olbrzymi staw o złotej tym razem wodzie. Na środku stawu znajdowała się niewielka wysepka. Na niej stały trony króla i królowej.. Ewa stanęła na brzegu jeziora zastanawiając się, jak ma rozmawiać z władcą stojąc na drugim brzegu. Król odpowiedział jej na to pytanie:
-Witaj, Ewo, panno z przepowiedni, chodź do nas. Staw jest bardzo płytki. Nie bój się, chodź.
Ewa weszła do wody. Nic się nie stało. Spokojnie przeszła na wysepkę. Mogła teraz ujrzeć króla z bliska, w całej swej okazałości. Z daleka nie dostrzegła, że król Thiar był poważny i surowy, tak bynajmniej sugerowała jego elfia twarz. Królowa Mirea miała delikatny, kobiecy wyraz twarzy, ale wydawała się przygnębiona. Ubrani byli w złote szaty z drobnych listków. Król odezwał się pierwszy:
-   Wezwałem Cię tu, abyś zrozumiała dokładnie cel swego przybycia. Zapewne znasz już przepowiednię i jej wytłumaczenie. To było zadanie Flamethela. Teraz muszę Ci powiedzieć, jak będziesz podróżować i co czeka Cię w najbliższym czasie. Otóż najbliższy miesiąc spędzisz w Wieży Wiedzy, ucząc się języków: elfów i smoków. Są to dwa podstawowe po Mowie Ludów języki i musisz je znać. Poznasz tam także geografię i historię naszej krainy. Potem, zgodnie z legendą, która krąży w Amurionie, udasz się na pustynię Atar, gdzie zacznie się Twoja misja odkrycia Tiary Wiary. Legenda nie podaje niestety, co będziesz tam robić. Natomiast mogę zdradzić Ci jedną informację. Do tej chwili nie byliśmy do końca pewni, czy to ty jesteś damą z przepowiedni. Dopiero teraz spełniła się jej ukryta część. Przez to jezioro może przejść normalnie tylko jednorożec. Nawet ja nie mogę wejść do niego sam. Przyjeżdżam tu na grzbiecie Flamethela. ÂŻaden elf ani człowiek, który ma zło w sercu, nie może wejść tu nawet jedną stopą i nie zostać bezpowrotnie wciągniętym. To właśnie sprawia, że Amurion jeszcze żyje. Ty zaś doszłaś tu bez problemu. Oznacza to, że albo jesteś jednorożcem, co prawdą nie jest, albo masz kryształowe, niezmiernie czyste serce. Legenda mówi, że tylko ktoś, kto przejdzie to jezioro na własnych nogach, może uratować świat. A legenda nigdy się nie myliła. I nie pomyli się nigdy.
-   Szlachetny Królu Thiarze! Będę robić, co się da, aby spełnić to, co jest mi przykazane. I wierzę, choć jest to wielkie wyzwanie, że uda mi się.
Król uśmiechnął się i stwierdził:
-   Ja też w to wierzę, ale musisz wiele się nauczyć. Nie będę zajmował ci więcej czasu, tym bardziej, że nie mam już nic ciekawego do powiedzenia. A teraz Flamethel odprowadzi cię do Wieży Wiedzy. ÂŻyczę ci powodzenia i miłej pracy.
Ewa przeszła przez jezioro. Na drugim brzegu Marthel odezwał się do niej:
-   Czeka cię ciężka praca. W Wieży Wiedzy nikt nie ma na nic czasu.
Potem wyszli z pałacu. Ewa zastanawiała się, gdzie znajduje się ta Wieża. Nie zajmowało ją to jednak długo, gdyż po kilkunastu minutach wędrówki ujrzała olbrzymi, biały budynek. Zaciekawiło ją to, iż nie zauważyła go wcześniej, mimo jego wielkości. Spytała o to Flamethela, a on odrzekł:
-   Jak wszystko tu, budynki też są magiczne i umieją ukrywać się przed obcymi. Jednak teraz jesteś jedną z nas, gdyż symbolem przyłączenia jest audiencja u króla. Każde dziecko w tydzień po narodzinach jest przynoszone do króla i przyjęte do świata elfów. Ta audiencja była takim przyjęciem także dla ciebie. Zauważ, że w tej chwili nie zwracasz na siebie uwagi elfów, traktują cię one jak jedną z ich rodu. Także budynki czują twoją przynależność do naszego świata.
-   Rozumiem. Jak jednak audiencja może wpływać na to wszystko?
-   To jezioro tak wpływa na nas. Każdy kto znalazł się na wyspie – czy przeszedł sam, czy dostał się tam na grzbiecie jednorożca jest jednym z nas.
Ewa chciała jeszcze o coś spytać, jednak nie było już na to czasu. Znajdowali się bowiem na miejscu. Drzwi otworzyły się, więc weszli. ÂŚrodek wyglądał zupełnie inaczej niż reszta budynków, w których Ewa była wcześniej – na ścianach wisiało pełno map i wykresów, a niebo było usiane gwiazdami, mimo, że panował dzień. W sali stały biurka, za którymi pracowały elfy. Marthel podszedł do jednego z nich i po kilku minutach rozmowy wrócił z kluczami.
-   Twój pokój jest na pierwszym piętrze, na końcu korytarza. Twoje lekcje zaczynają się od jutra, więc masz trochę czasu, aby się rozejrzeć. My nie możemy ci już teraz pomóc – Wieża jest zastrzeżona dla uczniów i profesorów. Jednak niedługo się spotkamy. Do zobaczenia.
Ewa bezmyślnie odpowiedziała i pokuśtykała do windy. Po chwili znalazła się na piętrze. Doszła do swojego pokoiku i otworzyła drzwi. Był on niewielki i bardzo podobny do tego z hotelu, jednak na ścianach wisiały różne naukowe plakaty i schematy. Na wysokiej szafie pełnej książek, stała makieta świata. Dziewczyna przez chwilę przyglądała się jej z ciekawością, po czym rzuciła się na łóżko. W jej duszy działo się coś dziwnego. Poczuła się strasznie samotna i opuszczona, zostawiona w nieznanym. Bardzo brakowało jej Marthela, kogoś komu ufała i mogła się przytulić. Mimo tego, że był on bardzo lakoniczny, czuła, że stał się on jej niezmiernie bliski właśnie teraz, gdy nie było go przy niej. Bardzo się zasmuciła perspektywą dłuższego rozstania. Przypomniała jej się też stara kochana szkoła. Nawet Marta Zaczepiak wydawała jej się milsza niż zwykle. Nagle coś zaświtało jej w głowie. Wstała, podeszła do plecaka i wyjęła skrzypce. Zaczęła grać ukochaną melodię. Muzyka płynęła pięknie, prosto z jej serca niczym wielka fala. Przypominała grającej matkę. To uczucie było bardzo silne. Po rumianych policzkach popłynęły łzy. Gdy Ewa skończyła grać, ponownie rzuciła się na łóżko, jednak tym razem po to, aby cicho zapłakać z tęsknoty. Wkrótce potem zasnęła głębokim, kojącym snem, który trwał aż do rana.

Forum Tawerny Gothic

Credendo Vidae
« Odpowiedź #3 dnia: 08 Luty 2007, 13:01:52 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top
anything