Autor Wątek: Na Kontynęcie  (Przeczytany 1610 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Diego_Zabrze

  • Kret
  • *
  • Wiadomości: 5
  • Reputacja: 0
Na Kontynęcie
« dnia: 28 Styczeń 2007, 08:58:05 »
To jeszcze nie koniec, proszę piszcie gdzie są błędy.
Książka na podstawie zapisków z dziennika Bohatera

[glow=red]Rozdział I[/glow]

Wreszcie, po długiej podróży przybiliśmy do brzegów kontynentu, gdzie znajduje się stolica Myrtany. Kiedy tu płynęliśmy naszym zadaniem było pokonanie orków. Teraz, na tej piaszczystej plaży musimy znaleźć sobie jakiś dokładniejszy cel. Bennet znalazł gdzieś na statku mapę Kontynentu. Może to nam pomorze
[img]http://img142.imageshack.us/img142/6619/dfgezx6.jpg\" border=\"0\" alt=\"IPB Image\" /]        
- Lee, ty się znasz na terenie, dokąd teraz - zaczął Milten.
- Nie było mnie tu wiele lat, orkowie mogli wiele miejsc zdobyć. Swego czasu Montera była potężną fortecą.
- Swego czasu?? - zapytałem
- Teraz nic nie jest pewne, to oczywiste - powiedział Milten - ale zastanów się, czy sądzisz że mogła upaść?
Zrozumiałem jak ciężką sprawę ma Lee do przemyślenia, więc wyszyłem na chwilę z Dużej Kajuty. Na pokładzie było jeszcze chłodno, mogła być najwyżej godzina po świcie. Niedaleko stały plecaki z żywnością do pierwszego marszu. Teraz, patrząc na bezkres morza, sam zacząłem się zastanawiać, co dalej. Oczywiście nie znam terenu, i ludzi na kontynencie, ale ostatecznie to ja jestem Wybrańcem z przepowiedni orków. Usłyszałem kroki za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem Diego.
- Przyszedłem powdychać morskiego powietrza - zakomunikował - chyba zaraz idziemy.
- Tak już czas. Wszystko gotowe. Tylko dokąd??
- Lee się już namyślił, kiedy wychodziłem. Jednak Montera.
- Więc czemu nie ruszamy?
- Ach, coś tam jeszcze obgadują
Nagle coś sobie przypomniałem.
- Ostatnio nikt nie sprawdzał czy orkowie się nie kręcą w pobliżu.
- Idę z tobą
Razem weszliśmy na bocianie gniazdo. Widok który zobaczyłem zapierał dech w piersiach. Z przodu, przed sobą, zobaczyłem wielką Krainę Lasów. Lee mi o niej mówił, ale nie sądziłem że jest taka ogromna. Zajmowała cały widok. Wytężyłem wzrok na północny-wschód ale nie widziałem Montery, zdawało mi się że widzę dym daleko, jakby coś się w tamtych okolicach paliło.
- Chodźcie - rozległ się głos Gorna.
Powoli zeszliśmy. Okazało się że cała załoga była gotowa (załoga- Benet, Lee, Gorn, Diego, Lester, Ja, Torlof, i Milten - wyruszali z nami też Vatras i Biff ale oni zostali na Irdorath i z stamtąd wrócili do Khorinis). Założyliśmy torby z prowiantem i narzędziami po czym zeszliśmy z pokładu.
- Jak długa droga przed nami?? - zapytał Wilk.
- Wcześnie wyruszamy, będzie trochę trudnej drogi przez skały i chaszcze, potem teren trochę się poprawi i wejdziemy do puszczy zwanej Krainą Lasów. Droga przez nią będzie długa i męcząca ale na jej końcu zobaczy Montere, choć nie wiadomo w czyich będzie rękach. Powinniśmy tam dojść około północy.
Wszyscy na chwilę się zamyślili patrząc na wschód po czym odezwał się Gorn:
- Ruszajmy
Zeszliśmy z piaszczystej plaży i weszliśmy w wysokie chaszcze. Bardzo powoli ruszyliśmy do przodu przy czym nabiliśmy sobie wiele siniaków i pokaleczyliśmy się o kolczaste krzaki. Okazało się jednak że chaszcze nie były długie i szybko z nich wybrnęliśmy. Posiniaczeni ale zadowoleni odzyskaliśmy humor i po chwili Diego zaczął nas rozśmieszać historiami o nadętym strażniku którego kiedyś miał przyjemność okraść. Teraz Lee wprowadził nas na stromy teren i zaczęliśmy się wspinać, co było bardzo niebezpieczne. Spojrzałem w górę i zobaczyłem że szczyt jest na wysokości stu metrów. Wspinaczka była niebezpieczna, wszyscy się skupili na łapaniu odpowiednich kamieni i przestali rozmawiać. Na wysokości pięćdziesięciu metrów Torlof spojrzał w dół, puścił się kamienia i omal nie spadł. Pierwszy na górę wlazł Lee ja wspiąłem się za nim i odwróciłem by z tej wysokości popatrzeć na może. Wreszcie reszta drużyny dotarła na górę i Lee poszedł, a my za nim, ale kiedy zobaczyliśmy resztę drogi wszyscy zatrzymali się z niedowieżniem; przed nami były ogromne krzaki i chaszcze. to co przeszliśmy na dole to niebyła nawet połowa tego co mieliśmy przed sobą.
- Nie ma innej drogi?? - spytał Diego
- Owszem, jest, jeśli chcesz schodzić na dół, spowrotem na plażę, pójść 10 mil na wschód żeby ominąć klif, i znów wracać 10 mil na zachód - odpowiedział Lee, zdenerwowany tym pytaniem.
Wszyscy byli tak zmęczeni i źli że powiedzieli : tak
Dopiero po namowach Lee i Miltena zgodzili się iść dalej. Droga była długa i ciężka więc na skraj lasu dotarliśmy dopiero około południa i Lee kazał się nam jeszcze bardziej spieszyć żebyśmy jak najkrócej był w lesie w nocy, wtedy jest tam bardzo niebezpiecznie. Słońce było już wysoko na niebie i było bardzo parno. Drzewa były wielki i grube, obrośnięte mchem, droga wśród nich nie była by zła gdyby nie upał, siniaki i rozcięcia i dochodzący z oddali głos orkowych bębnów. Dopiero przed wieczorem zatrzymaliśmy się na posiłek. Oparliśmy się wygodnie o drzewa i zajadaliśmy spokojnie. Przy jedeniu wszystkim poprawił się humor i zaczęli opowiadć sobie rózne śmieszne historie i nabijać się z orków. Nim skończyliśmy jeść zaczęło się robić ciemno. Koło, w krzakach było słychać stąpające zwierzęta. Kompania bardzo się zaniepokoiła. Nie przebyliśmy nawet połowy drogi gdy zaszło słońce. Wszyscy wyczuwali nerwową atmosferę. Wstali, szybko się spakowali i ruszyli bardzo szybko rozglądając się za siebie. Słyszeli bębny orków za sobą, potem coraz bliżej i bliżej. Bum, Drum, głucha przerwa i znów Bum Drum. Teraz zrobiło się już całkiem ciemno, nawet zwierzęta jakby nasłuchiwały. Bum. Jakby te ostatnie uderzenie było kroplą która przepełniła miarę wszyscy rzucili się do biegu. Pamiętam że czułem jak serce wali mi jak młot coraz mocniej i szybciej. Biegliśmy i biegliśmy a orkowe bębny wciąż się przybliżały. Trwało to bardzo długo, wydawało mi się że minął rok, w rzeczywistości biegliśmy trzy godziny. Wreszcie drzew było coraz mniej, powietrze mniej gęste; wybiegliśmy z Krainy Lasów i zatrzymaliśmy się. Obok tuż za krzakiem ktoś się skradał.
Rozległ się głos, na szczęście nie orkowy:
- Lee??
Wszyscy się trochę uspokoili. Z krzaków wyszedł staruszek
- Lee to ty, tyle lat marzyłem żebyś wrócił i nam tu pomógł. Spalili moją chatę Lee więc przeniosłem się tu niedalko Monnery zeby mieć oko na orków. Bo widzisz Montera uapdała. Ach jak to dobrze że jesteś. Wypuścili cię tak?? Stare gnojki, przestraszyli się że przegrywają i poprosili o pomoc generała. Tylko trochę za późno, co?? Ha, mam rację??
- Nie drogi Alriku, sam uciekłem, przypłynąłem tu statkiem.
- Po tylu latach, nie wiesz nawet jak się cieszę!! Potrzebujemy cię teraz w wojnie, ot co!! Już połowa miast w rękach orków.
- Montera też. Żałuję przyjaciele - zwrócił się do nas - to był niepotrzebyny marsz. Ale spotkaliśmy jednego z naszych i to nie byle kogo bo samego Alrika Wielkiego. Mam nadzieję że teraz dowiem się co w terenie. Co Arliku??
- Niestety jest źle, Monterę zdobyt dwa dni temu ledwie. Posłuchaj, stolica cię potrzebuje : Varnat I i Varnat II oblężone.
- Dokąd zatem mam się udać??
- Ty, wielki generał armii, możesz podnieść ludzi na duchu. Ardera i Nordmar jeszcze żyją, tam się udaj.
- Co wy na to?? - spytał nas Lee
- A jaki pozostaje nam wybór?? - opowiedział Gorn
- No więc w drogę do któregoś z tych miast. Z tego co pamiętam do Ardeii z tąd jest najbliżej choć to i tak spory kawał. - rzekł Lester
- Czekaj - wyszeptał Lee.
Wszedł na pagórek który zasłaniał widok. Widocznie chciał zobaczyć Monterę. Weszliśmy za nim, myśląc że zobaczymy wielki zamek. Zobaczyliśmy gruzy, zniszczone miasto a w nim namioty orków.
- Sam widzisz - powiedział Alrik
Nagle rozległ się głos rogu orkowego.
- Ci z miasta... zobaczyli nas - wyszeptał Milten

Rozdział II

- Prędko, biegnijmy do Ardei - pognalał Diego
- Nie przez Krainę Lasów. Pełna jest dzikich zwierząt a jedyne ścieżki zostały obstawione. Lepiej jak zobaczą wasz statek - powiedział Alrik - Dawno nie było tu statków. Wtedy wróci w ich serca nadzieja.
- Więc mamy przypłynąć od strony morza?? - spytałem
- To chyba najlepsze rozwiązanie
Wbiegliśmy spowrotem do lasu, teraz wojenne bębny orków było słychać z obu stron, ale pobiegliśmy na spotkanie oddziałowi który gonił nas wcześniej bo spodziewaliśmy się że oddział z Montery będzie większy. Po pół godzinie drogi zobaczyliśmy orków przed nami. Był to duży, pięćdziesięciu osobowy odział. Zaczęła się walka. W cały zamieszaniu nie spojrzałem co robią inni, skoczyłem na najbliższego orka. Nasze miecze zderzyły się ze sobą,  pociągłem miecz spowrotem ku sobie i znów uderzyłem, tym razem celując orkowi w nogę. On upadł na ziemię a ja go dobiłem. Kiedy jednak podniosłem głowę zobaczyłem innego wroga, który już podnosił topór i ciął w dół. Próbowałem podnieść miecz ale nie zdążyłem. W tej same chwili ognista kula uderzyła w tego olbrzyma nade mną. Zapamiętałem że następnym razem muszę być milszy dla Miltena. Spojrzałem na walczących; orkowie wciąż mieli przewagę liczebną. Za sobą usłyszałem drugi oddział. Tym razem był już bardzo blisko. Zostaliśmy otoczeni. Już myślałem że przegramy gdy wrogów przed nami  staranował dziki cieniostwór.
- Biegiem - krzykłem
Ruszyliśmy, i tak zmęczeni najszybciej jak mogliśmy. Tuż za nami biegli orkowie z Montery, ci szybsi nawet podbiegali do nas i cieli toporami i mieczami. Reszta była dwadzieścia metrów za nami. Nie było mowy o walce; było ich stu razem z niedobitkami pierwszego oddziału i wargami zabranymi po drodze w lesie. Byliśmy bardzo wyczerpani, ale biegliśmy. Wkrótce ominęliśmy miejsce gdzie zatrzymaliśmy się na popas. Ucieszyło mnie to, bo przebiegliśmy już ponad połowę drogi, choć byłem strasznie zmęczony. Biegliśmy cały czas. Alrik, choć stary, wciąż biegł z nami. Już myślałem że się zatrzymam kiedy zaczęło świtać i w oddali zobaczyłem znajome, chć nieprzyjemne krzaki. Wrogów było wciąż więcej i więcej. Dotarliśmy już na skraj krzaków i zaczęło się robić jaśniej, słońce już wschodziło. Wszyscy się ucieszyli bo byliśmy już coraz bliżej statku. Wskoczyliśmy w krzaki, rozcięliśmy się niemal na całym ciele, ale biegliśmy. Orkowie mieli bardzo grubą skórę więc krzaki im nic nie robiły. Bieg okazał się krótszy niż się spodziewaliśmy i znaleźliśmy się już na klifie. Powoli zaczęliśmy schodzić w dół. To był najbardziej ryzykowny moment ucieczki. Wszyscy musieli schodzić szybko i ostrożnie zarazem. Sto metrów pod nami było widać głazy. Niektórzy orkowie też schodzili a inni zostali na górze rzucając w nas kamieniami. Dziewięćdziesiąt metrów nad ziemią jakiś ork zrównał się ze mną, jedną ręką puścił się ściany i wyjął miecz. Przestraszyłem się ale zrobiłem to samo. To była moja najgorsza walka. Za każdym razem kiedy podnosiłem miecz, jego ciężar ciągnął mnie do tyłu a kiedy atakowałem ciągnął w dół. W czasie tej dramatycznej walki z drugiej strony pojawił się następny ork i też wyjął broń. Spojrzałem w dół. Dziesięć metrów pod mną sterczał z kamiennej ściany duży głaz. Podjąłem ryzyko i puściłem się kamiennej ściany. Poczułem wiatr na twarzy i bicie serca kiedy spadałem. Ale to trwało tylko ułamek sekundy kiedy złapałem się tego dużego głazu zostawiając orków dziesięć metrów nad sobą. Parę metrów na prawo Beneta również dogonił ork. Bezsilny spojrzałem jak ork wyciąga broń i uderza  Beneta w plecy. Nasz kowal puścił się ściany i zaczął spadać w dół. Zginął. Na chwilę wszyscy spojrzeli na jego ciało a potem znów najszybciej jak mogli zaczęli schodzić. Gorn, pierwszy na dole, wziął ciało Beneta i popędził do statku. Ja i Torlof zeszliśmy ostatni. Rzuciliśmy się w krzaki i pobiegliśmy do statku. W czasie biegu usłyszałem krzyk.
- Torlof?? - spytałem
- Moje oko
- Co z nim??
- Jakiś kolec mi się w nie wbił.
- Torlof, chodźmy prędko na statek, tam zobaczmy co się dzieje - powiedziałem, bo już było słuchać orków biegnących w krzakach.
Prędko pobiegliśmy i wypadliśmy na piaszczystą plażę. Między nami a Gornem, który pierwszy obiegł do statku było dziesięć minut różnicy więc statek był już gotowy do startu, czekał na nas. Kiedy tylko znaleźliśmy się na pokładzie statek ruszył. Bezsilni orkowie zawrócili do Myrtany z wieścią że szpiedzy wymknęli im się. Torlof stanął za sterami ale odtąd już zawsze przestał widzieć na jedno oko. Teraz wszyscy inni mieli czas żeby odpocząć po całonocnym biegu, ale tego nie zrobili. Usiedli w dużej kajucie i modlili się do Innosa o łaskę dla Beneta. Ciało Beneta położyli narazie w jego kajucie. Wszyscy byli w smutnych nastrojach. Wszedłem na bocianie gniazdo i oglądałem Kontyntynent. Benet był zawsze dobry. Zapatrzyłem się w kierunku Montery. Zobaczyłem dymy, wyraźniej niż wczoraj.
- Zobaczcie - krzyknąłem - Kraina Lasów płonie.
I rzeczywiście płonęła. Wiatr mocno wiał na zachód i pożar szybko się rozrastał. Teraz prócz dymów widzieliśmy i ogień. Był coraz wyższy, kilkumetrowy. Teraz był już tak blisko że gdy spojrzeliśmy zza burty był naprzeciw. Płynęli blisko brzegu więc statek był cały w dymie. Zapadły ciemności.
Zszedłem na dół. stali tam Lee i Alrik, bardzo zmartwieni pożarem.
- Proszę pana - zapytałem - właściwie kim pan jest??
- Jestem Alrik, miejscowy rybak, ale do czasu kiedy miałem sprawne ciało byłem najlepszym wojownikiem i strategiem w Myrtanie. Byłem również nauczycielem generała Lee.
- Cóż, tego się nie spodziewałem ale muszę już iść do kajuty, zbyt wiele ty dymu, wam też radzę bo się jeszcze zaczadzicie.
I poszedłem do kajuty. Ale Lee i Alrik wciąż rozmawiali losach Myrtany...

Rozdział III

Kiedy się obudziłem był już prawie wieczór, ale to dlatego że cały dzień wczoraj i dzisiaj biegałem. Wstałem z łóżka, mimo tego że wszystkie kości mnie bardzo bolały. Wszedłem na pokład i zobaczyłem tam – co prawda zaspaną – całą załogę.
- Gdzie jesteśmy?? – spytałem Lestera
- W połowie drogi - odpowiedział - Przepłynęliśmy już na wschód i skierowaliśmy się na północ, opływamy ten półwysep. Właściwie to nawet przepłynęliśmy ponad połowę drogi. Chodź coś ci pokażę.
Ziewając poszedłem z Lesterem. Stanęliśmy obok poręczy i spojrzeliśmy przed siebie w Krainę Lasów, albo raczej w to co z niej zostało. Nie zostało z niej nic, może trochę spalonych konarów.
- Hej wy!! - zawołał Diego - Zebranie w Dużej Kajucie
Wszyscy z pokładu zaczeli się przeciskać d Dużej Kajuty. Siedziel tam Lee i Alrik na dodatkowym krześle. Miejsce Beneta było puste. Kiedy inni to zobaczyli zwięli głowy. Wszyscy usiedli na swoje miejsca.
- Zebraliśmy się żeby obmyślić plan pokonania orków i wygrania tej wojny - przywitał nas Lee - Posłuchajcie co Alrik wam powie o Myrtanie.
- Więc - zaczął Alrik - Miałem już pięćdziesiąt lat od kiedy Lee został skazany. Wtedy wielu ludzi się zbuntowało bo Lee był naszym najlepszym generałem. Król chciał jeszcze żeby Lee wrócił, ale wiedział że straci wtedy władzę. Zbuntowani chłopi zamieszkali w górach na północy. Były to mroźne rejony, zwierzęta ich nie zamieszkiwały a oni potrzebowali żywności. Miesiąc po buncie zaczęli, małymi bandami, atakować Nordmar. Jak zapewne wiecie, w Nordmarze wykuwa się wspaniałe miecze z rudy, toteż król zabrał niemal wszystkich ludzi z Varnatu i wysłał ich do obrony Nordmaru. Niestety jego plany się nie powiodły; jego ludzie z Varnatu zginęli w marszu, po drodze do Nordmaru, zaatakowani przez orków. Orkowie wykorzystali sytuację i zaatakowali niechroniony  Varnat. Zdobyli go i zamieszkali. Król nie mógł zająć się Varnatem bo coraz bliżej jego miasta pojawiali się orkowie. Potem rozpoczęło się Długie Oblężenie, kiedy król i jego paladyni zostali obkrążeni w Varnacie II. Tymczasem buntownicy zajęli Nordmar i pozbawili króla dostaw magicznych mieczy. Coprawda król w stolicy też wykuwał swoje miecze ale nie tak potężne jak te z gór. Inne miasta i twierdze również zostały oblężone, wszyscy zostali pozbawieni żywności. Mieszkańcy Myrtany przeżyli żywiąc się tylko tym co mieli w swoich miastach. Nie było oczywiście tego dużo bo w kamiennym mieście nie ma gdzie paść owiec. Dlatego te lata nazwano Latami Głodu.
- Wiem coś o tym - rzekł Milten - opowiadali mi o tym Magowie ognia. To oni pokonali orków kończąc dziesięcioletni okres Lat Głodu. Potem Pyrokar powiedział mi o tym więcej. W tej bitwie brał udział jego ojciec. Pyrkoar był wówczas w Khorinis. Opuścił ojca po sprzeczce w wieku dwudziestu lat. Jego ojciec jest największym Magiem Ognia na świecie. Jest bardzo stary; powinien mieć teraz trzysta pięćdziesiąt lat.
- Ile?! - zapytali wszyscy oprócz Lee i Alrika, którzy znają tą historię.
- Milten dobrze wam mówi. Ostatnio widziałem Rodnaka w tym miesiącu. Podróżuje samotnie po świecie przynosząc ludziom ulgę i odwagę. Powinniśmy się z nim teraz sprzymierzyć. Tak, jest stary, Innos obdarzył go nienaturalnie długim życiem.
- Wysłaniec Innos, Obdarzony Jego Mocą - wyszeptałem - Tak musimy się z nim spotkać. Muszę się z nim sprzymierzyć. Ale kontynuuj.
- Po Latach Głodu Królestwo stanęło na nogi ale nie na długo. Znów pojawili się orkowie a Nordmar już nie wrócił do królestwa. Znów zaczęły się bitwy na początku wyrównane. Trwało to bardzo długo, całe siedem lat. Przez ten cały czas orkowie zbierali siły i atakowali w kółko. W końcu zdobyli i zniszczyli pierwsze miasto, potem następne i kolejne. Myrtana upadła i do tej pory wydawało mi się, że się nie podniesie. Nie cały miesiąc temu król zwariował - wysłał ostatnich paladynów do kolonii. Orkowie rozgościli się w kraju i mają przewagę liczebną. Tak kształtuje się sytuacja. Teraz możemy szukać tylko pomocy w Ardei.
Wtedy Gorn powiedział (Jak to zwykle Gorn nie w porę) :
- Dora, dobra, dość tych bajek, dawno się nie najadłem.
- O tak racja, ale skoro już tu jesteśmy, zjedzmy tu.
Milten złapał w rękach runę Telekinezy a potem zobaczyliśmy wlatujące przez drzwi jedzenie i naczynia.
- Uczta - ucieszył się Diego.
- Tak dawno takiej nie jadłem. Mniam to jest pyszne - powiedział Lester nakładając ziemniaki - Kto to gotował??
- Ja - odezwał się Gorn - swojoą drogą ty dawno nie sprzątałeś ani nie gotowałeś.
- Ja??  Zwarowiałeś?? Gotowałem ostatnio!!
- Nieprawda - powiedziałem - Ostatnio gotował Benet.
Nagle zrobiło się cicho. Wysyscy się zamyślili, gdy nagle odezwał się Gorn :
- Słyszycie??
Zasłuchałem się i..
- To ludzkie krzyki!!
- O nie - Alrik zbladł - Jesteśmy już blisko Ardei. To muszą być jej mieszkańcy.
Wszyscy szybko weszli na pokład i spojrzeli na ląd. A na nim znów pojawił się ogień.
- Ardea płonie!! Ratujmy ją!! - Krzyczał Lee żeby zagrzać innych do walki.
Statek zaczął się zbliżać do lądu i wpłynął w wielką chmurę dymu. Torlof złapał za ster a reszta zbiegła na dół pokładu. Tu zaczęliśmy szykować armaty do strzałów. Ludzkie i orkowe głosy słyszeliśmy coraz wyraźniej. W końcu statek zaczął mijać pierwsze chaty Ardei.
- Jeszcze nie strzelać!! - zawołał Lee - poczekajmy aż znajdziemy się bliżej centrum miasta.
Wszyscy czekali za armatami. W końcu pierwsza armata wysztrzeliła. Znaleźli się w środku bitwy.





Rozdział IV

Torlof stał przy sterach statku i widział kule armatnie, które trafiały we wrogów i zmniejszał ich przewagę liczebną. Wtedy na pokład wyszedł Diego.
- Kończą nam się kule - poinformował - Zaraz wychodzimy walczyć na brzeg. Alrik powiedział, że dobrze było by wyjść w zbrojach paladynów, to przestraszyłoby naszych wrogów. Gdzieś na statku muszą być jakieś zbroje paladynów, nie wiesz gdzie mogę ich szukać??
- Spróbuj w najniższej ładowni, nikt jej jeszcze nie przeszukiwał. I lepiej weź kogoś do pomocy w szukaniu żebyś niczego nie przegapił.
- Dobra, dzięki, idę szukać.

Tymczasem ja i reszta załogi na dole wystrzeliwała ostatnie kule. Pochłonął mnie zapał wojenny; z mojej armaty kule wypadały bez przerwy toteż skończył mi się bardzo szybko.
- Hej, widzę, że już nie masz kul - usłyszałem głos Diega - Wiem gdzie się przydasz - chodź ze mną na dół poszukać zbroi paladynów.
Ze smutkiem opuściłem swoje stanowisko i zeszedłem z Diegiem do najniższej ładowni. Zeszliśmy już nieco pod poziom wody i odgłosy wojny słabiej tu docierały. Po krótkim czasie szukania znaleźliśmy zbroje.
- Teraz ty się w nie ubierz a ja pójdę po resztę - powiedział Diego i wyszedł. Potem szybko wrócił z resztą załogi. Założyliśmy zbroje i wyszliśmy na pokład.
Szybko zeskoczyliśmy do wody i popłynęliśmy na ląd. Wszedłem na przytań, i pobiegłem w stronę miasta.
- Za Myrtanę!! - krzyczałem
Wbiegłem na jakąś ścieżkę wszędzie płonęły chaty. Zakręciłem w jakiś zaułek i zobaczyłem mężczyznę walczącego z trzema orkami naraz. Szybko pobiegłem w tamtą stronę i od tyłu zabiłem dwóch orków, trzeci już mnie zauważył, ale został zabity przez owego mężczyznę.
- Ratujmy ratusz - krzyknął mężczyzna i pobiegł w górę ścieżki. Pobiegłem za nim, ale zawaliła się na mnie paląca chata, na szczęście moja zbroja była z metalu, nie podpaliłem się, ale kiedy wstałem wszędzie było ciemno od dymu, nic nie widziałem. Zacząłem się krztusić.
- Pomocy - chciałem zawołać, ale z moich ust wydobył się tylko szept. Poszedłem parę kroków do przodu, ale zakręciło mi się w głowie. Krzyki jakby ucichły. Upadłem. Leżałem wśród ognia niemogąc się podnieść. Nagle obok przebiegł potężny garnizon orków. Zatrzymali się koło mnie i krzyczeli niewyraźnie w swoim języku. Resztkami sił założyłem Oko Innosa. Wtedy zacząłem rozumieć ich krzyki.
- Dobijmy te ścierwo -  powiedział jeden z nich
- Nie możemy - powiedział inny w wspaniałej zbroi, najwyraźniej przywódca - Nie poznajesz go?? To ten człowiek, którego kazał pojmać Generał Xardas. Ten, który zabił naszych poprzednich władców i pokrzyżował nasze plany. Musi stanąć przed obliczem Generała. Yarggarch zabierz go stąd.
- Już się robi. Zaniosę go do klatki, położymy ją na jakiegoś oswojonego cieniostwra i pojadę z nim do siedziby głównej.
- Nie rób tego sam!! Jak nam ucieknie będzie z tobą źle. Weź go na cieniostwora, ale nie odjeżdżaj beze mnie. Masz na mnie czekać jasne??
- Tak jest. Już go biorę.
Poczułem łapy oka na moich bokach a potem jak jestem już na jego ramieniu. Ork szybko pobiegł ze mną między chatami. Potem wbiegł na kamienną ulicę z kamiennymi domami, tu już nie było ognia za to mnóstwo orków i ludzi; to tu rozegrała się najcięższa bitwa. Nagle poczułem jak upadam na ziemię; obok leżał trup niosącego mnie orka i mężczyzna, którego wcześniej uratowałem.
- Wstawaj - zawołał - Musimy ratować ratusz.
- Dobra, ale nie wiem gdzie on jest, prowadź.
Wyjąłem miecz i pobiegłem za moim nowym przyjacielem siekając po drodze orków. Ratusz okazał się niezdobyty, było tu dużo ludzi i ani jednego orka. Spotkałem tu też moich kolegów z załogi. Orkowie przyprowadzili dwa wielkie cieniostwory, na których leżał wielki pień. Ktoś trzasnął w bestie biczem i obie pobiegły rozwścieczone w stronę bramy. Pień z hukiem w nią uderzył i brama wypadła z zawiasów. Zanim jednak orkowie spróbowali tu wejść dwunastu wojowników zagrodziło im drogę. To musiał być jakiś szczególnie dobrze wyszkolny oddział, bo orkowie nie potrafili ich pokonać. Pomyślałem że ci wojownicy zginą i chciałem im pomóc ale jeden z rycerzy Ardeii powiedział :
- Nie idź tam popsujesz im szyki, ale widzę że masz łuk. Wejdź na tę wieżę łuczników, przydasz się tam.
Posłuchałem go i wspiąłem się na wieżę, wyjąłem łuk i strzelałem w orków. Z ta zobaczyłem że mój nowy przyjaciel jest wśród tych wojowników. Orkowie zaczęli chyba rozumieć, że przegrywają, bo zaczęli się wycofywać, z kolei ludzie zebrali się w jednym miejscu i zaczęli ich ścigać. Orków zostało jeszcze tysiąc, ale ludzi dwa razy więcej, więc czmychnęli przez główną bramę. Wszyscy  rycerze pobiegli gonić te potwory i zamek niemal, że opustoszał. Ale około pięćset wojowników zostało gasić pożary i zbierać ciała oraz zgliszcza.
Zszedłem zmęczony z wieży przeszedłem po szczątkach bramy i wspiąłem się na mur  przy głównym wejściu do miasta. Stąd zobaczyłem biegnących orków i naszych wojowników, a wśród nich wypatrzyłem moich przyjaciół. Orkowie uciekali w gęsty las a nasi wojownicy pobiegli tam za nimi. Obok mnie stanął wielki rycerz w zbroi paladyana; wszyscy klękli na jedno kolano, więc postąpiłem za ich przykładem i słusznie, bo był to władca Ardeii.
Nagle odezwał się władca Ardeii :
- Jesteś wspaniałym wojownikiem, masz najlepszą w zamku zbroję, a jednak cię tu wcześniej nie widziałem, skąd przybywasz??
- Jestem jednym z wojowników Khornis, przypłynąłem tu statkiem.
- A więc przywozisz zapas rudy?! - zawołał uradowany władca
- Nie, ale jest tu z o wiele ważniejszych powodów. Jestem wybrańcem.
Władca na chwilę zaniemówił, po czym rzekł :  
-W takim takim razie zapraszam do mnie na naradę.
- Nie panie, jest ledwie południe, daj wrócić moim przyjaciołom, którzy pobiegli za orkami i mnie także daj odpocząć. Przybędę do ratusza o świcie.
I poszedłem zbierać zwłoki sprzed bramy. Humor mi się poprawił, kiedy zobaczyłem ciało cienistwora z klatką na grzbiecie.

Rozdział V

Wszystkie ciała naszych rycerzy poukładaliśmy na razie przed miastem, ponieważ nie było na razie czasu na kopanie grobów, zaś orkowe ciała załadowano na statek. Paru rycerzy wsiadło do niego i wypłynęli na otwarte morze żeby wyrzucić te zwłoki na malutką wysepkę na której urządzili mały grobowiec. "Nie ma miejsca na te szkaradne potwory w naszym mieście" mówili. Potem wysprzątaliśmy zgliszcza chat a w ich miejscach postawiliśmy namioty. Wszystkie te prace skończyły się wcześnie toteż wzięliśmy się za naprawę bram. Godzinę przed zmierzchem ranni, teraz już opatrzeni przybyli nam pomóc, więc pozwoliłem sobie odpocząć. Poszedłem do gospody koło ratusza. Przed drzwiami stało dwóch wartowników.
- Czego tu szukasz?? – powiedział jeden z nich. – zwykłe chłopy nie mają tu czego szukać. Won!!
- Na twoim miejscu poszedłbym się utopić bo nie zniósł bym nosić tak szpetnej mordy. Tak się bowiem składa robolu że jestem Zwycięzcą Nad Śniącym, Zbójcom Smoków i innych sługusów Beliara więc może mnie jednak wpuścisz??
Na twarzy strażnika pojawił się respekt.
- Przepraszam, nie wiedziałem, każdego pytam, nie chcę żeby tu wszedł jakiś żebrak. Wchodź.
- Dziękuję – odpowiedziałem i wszedłem.
W środku siedziało parę rycerzy, zbyt dostojnych by naprawiać bramę. Wśród nich była również ta dwunastka rycerzy która broniła wcześniej bramy. Usiadłem koło jednego z nich, tego z którym już wcześniej rozmawiałem.
- Witaj – powiedział do mnie – Jestem Don Gracius Da Vigo, ale mów mi Grako.
- Miło mi. Powiedz no, co to za rycerze??
- Jesteśmy elitarnymi wojownikami Myrtany, najlepszymi w swym rodzaju. Kiedyś mieliśmy swój klasztor gdzie nas szkolono, ale porzuciliśmy go, ponieważ był zbyt blisko miasta orków. Jest nas wszystkich trzystu a ja jestem wśród Dwunastki Wspaniałych, czyli przywódców. Od małego byłem w klasztorze i mój jedyny cel to zostać tym, kim jestem teraz. Mimo że jestem najmniejszy rangą wśród Dwunastki to jednak jestem lepszy od pozostałych trzystu.. Reszta naszych zakonników została w okolicach  Varnatu i Gotchy wraz z Rodnakiem, przywódcą magów.
- Insteresująca historia. Powiedz mi jeszzce gdzie mogę spotkać Rodnaka??
- Zapewne kręci się po Varnacie. Bo widzisz, Varnat już się poddał, orkowie mają do niego wolny wstęp. Dowiedziałem się również, że Gotha przetrwała, ale jest oblężona. Tam są wszyscy magowie więc sądzę że się uwolni ze szponów wroga.
Wtem do knajpy wbiegł jakiś człowiek z krzykiem:
- Wracają!! Nasi wracają!!
Wyszedłem szybko z Grakiem na zewnątrz. Był już zachód. Stanąłem w oczekującym tłumie
- Co ty robisz?? - zapytał Grako - Jesteśmy jednymi z najważniejszych ludzi tutaj, chodź do przodu.
Przepchałem się więc przez tłum i wraz z Dwunastką Wspaniałych i władcą miasta powitałem wracających. Na ich czele szedł Lee z moimi przyjaciółmi. Wkraczali godnie, z podniesionymi głowami przez bramę
- Wszystkich zabiliśmy władco. Uciekali bardzo daleko ale ich dogoniliśmy. Nikt się nie wymknął.
Ale władca patrzył na niego i zaniemówił
- Tak, tak to ja, wasz stary, dobry Lee - roześmiał się były generał.
Wtem ludzie zaczeli wiwatować. "Chwała Lee" krzyczeli.
- Ale to nie wszystko mieszkańcy Ardei!! - zawołał Lee - Otóż mamy nadzieję na zwycęstwo!! Jest z nami Wybraniec!!
Radość tłumu była ogromna. Wtedy zdałem sobię sprawę żę mam bardzo ważne zadanie.

***

Po zmroku wszyscy rycerze poszli kopać groby dla poległych a ci bardziej dostojni obywatele, generałowie kapitanowie, Dwunastka Wspaniałych, władca miasta oraz ja i moja kompania zebraliśmy się w ratuszu.
- Witam wszystkich- powitał nas władca miasta – Zebraliśmy się tu, aby uzgodnić, jak możemy pomóc Myrthanie i Wybrańcowi??
- Możemy odzyskać Monterę – powiedział, Don Qraes, przywódca dwunastki – To jedyne miasto, jakiemu możemy pomóc, jest tam dość mało orków. Ale co nam to da?? Powinniśmy walczyć tam gdzie jeszcze żyją ludzie, przykładowo w Varnacie, ale tam orków jest najwięcej.
- Mamy jeszcze sojuszników w Nordmarze – zauważył jakiś inny rycerz.
- To nie sojusznicy, nie prowadzimy wojny, ale nie pomogą nam w bitwach z orkami.
- Teraz będą musieli nam pomóc, inaczej zginą – powiedział Lester
- To dzikusy, nikogo nie posłuchają – rzekł Alrik.
- Chyba że… - szepnął Grako.
- Dobra, popłynę do nich i ich namówię. Oczywiście użyję trochę złota ze statku. – powiedziałem.
- Może nam się uda – powiedział Lee – i namówimy ich żeby wyzwolili stolicę, ale co z Varnatem i Gothą?? Tam jest wielu sojuszników ale i wielu wrogów. Trzeba będzie pomóc naszym.
- Nie mamy na tylu żołnierzy – rzekł Don Qraes.
- Ja nie potrzebuję wielu w drodze do Nordmaru. Możecie wziąć wszystkich. Tylko czy uda wam się pokonać tylu Orków??
- Jest tam wielu Varnatynczyków, powinno się udać – mówił jakiś facet z dwunastki – a potem obie grupy mogą razem wyzwolić Varnat II.
- Tak to dobra misja – powiedziałem – Zrób głosowanie kto jest za??
Parę osób podniosło ręce, zacząłem je liczyć. Dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem. Więcej niż połowa!!
- Dobra ja ruszę do Varnatu I. Chcę wziąć ze sobą sześciu z dwunastki. Reszta może wyruszyć z Wybrańcem. I chcę wziąć Diego, Lestera i Torlofa.
Poza tym wezmę całą armię, tobie nie będzie potrzebna.
- Ja się zgadzam, wezmę jednak jakieś pięćdziesiąt osób do statku.
 - Więc wszystko ustalone – powiedział władca – idę to powiedzieć obywatelom. Wyruszamy jutro.

***

Siedziałem na zimnym murze i wpatrywałem się w księżyc zastanawiają się, czy uda mi się wykonać powierzone zadanie. Tymczasem (fragmenty napisane kursywą zostały dopisane przez Lee po zakończeniu całej przygody) pewna postać w kapturze wybiegła przez bramę do lasu i głośno zagwizdała. Chwilę potem na ten dźwięk przypędził wielki cieniostwór z orkiem na grzbiecie.
- Garkk khana na isma?? – zapytał ork.
- Charkama se naite. On podróżuje do Nordmaru. Popłynę z nim. Będę waszym szpiegiem. Powiadom Generała, że jutro wyrusza statkiem. Powinniście go zatopić. Ja będę w nim, wziął mnie do swojej załogi. Myśli, że trzymam jego stronę. Nędzna Szumowina. Hehe. Zrozumiałeś??
- Kurtka lo po wdaadadfaf ratkhuj kaws dadew
- Oczywiście, że musisz się pospieszyć. Nie będę cię zatrzymywać. KARAG BUN!!
- KARAG BUN – odpowiedział ork i odjechał.
Zakapturzona postać wróciła do miasta

Rozdział VI

Obudziłem się wcześnie i wyszedłem na podwórze. Król załatwił mi dom z ogródkiem tak jak reszcie kompani. Co prawda z ogródka po bitwie zostały już tylko zgliszcza, ale tam. Był jeszcze świt, więc wyjąłem pamiętnik i zacząłem opisywać nasze przygody od czasu przybycia na wyspę. Nagle usłyszałem obok siebie kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem piękną dziewczynę. Szła w moją stronę.
- Witaj – powiedziała – Co tu robisz o tak wczesnej porze??
Wczoraj wieczorem rozmawiało już ze mną wiele kobiet, wszystkie widziały we mnie tylko Wybrańca, więc pomyślałem, że to kolejna z niech, chcąca się ze mną ożenić tylko dla pieniędzy
- Czego chcesz?? – zapytałem
- Myślałam, że porozmawiamy – odpowiedziała oburzona - Wydawałeś się samotny. Ale widzę, że wystarczy ci kochać tylko siebie. Tak to tu się traktuje kobiety?? Nędzny chłopie!! Wracaj do pracy w polu – powiedziała i odeszła.
Co?? – pomyślałem sobie – ona mnie nie zna??
- Hej! – wykrzyłem – zaczekaj. Przepraszam.
Odwróciła się uśmiechnięta.
- Więc miałam rację??
- W czym?? – zdziwiłem się
- Jesteś samotny.
- Ach, o to chodzi. No, tak, masz rację.
- Przejdźmy się
- Właściwie to ja… właściwie…, czemu nie??
- Wiem, że tu obok jest piękna plaża, przejdziemy się??
- Oczywiście, ale powiedz mi jeszcze jedno.
- Jeśli chodzi ci tylko o…!! – krzyknęła
- Nie – przerwałem jej – Nie chodzi mi o to. Chciałem się po prostu dowiedzieć jak masz na imię.
- Ach – uśmiechnęła się – Na imię ma Alicja. A ty??
- Ach, chodźmy, wszystko ci opowiem.

***

Alicja okazała się bardzo miłą kobietą.. Razem gawędząc zaszliśmy na tę piękną plażę.
- Znasz już moją historię, opowiedz coś o sobie – powiedziałem.
- Dobrze. Urodziłam się w Varnacie II, mój ojciec był czeladnikiem kowala a mama nie pracowała. Kiedy miałam siedem lat mój tata został już mistrzem kowalstwa, jego nauczyciel zmarł. Tata był bardzo silny, po paru latach wstąpił do wojska. Matka nie miała zbyt wielu pieniędzy na moje wychowanie, więc oddała mnie pewnej bogatej rodzinie. Miałam wtedy osiemnaście lat. Wtedy poznałam również Herrego. Był synem tych ludzi którzy mnie adoptowali. Zakochałam się w nim. Dwa lata później zostałam jego żoną. Byłam w ciąży. Wtedy Herry wstąpił do wojska. W czasie ćwiczeń spotkał tam mojego ojca i zaprowadził mnie do niego. To było dopiero spotkanie, po tylu latach. Potem urodziłam Herremu dwoje dzieci. Lecz pewnego dnia Herry awansował na Kapitana a orkowie w nocy zakradli się do nas do domu i zabili go i dzieci.
- Bardzo mi przykro – powiedziałem
W pięknych, piwnych oczach Alicji pojawiły się łzy.
- Jesteś taki miły – powiedziała i przytuliła się do mnie.
Czułem się trochę zakłopotany, ale objąłem ją ramieniem.
- Już, spokojnie.
Alicja nagle zdała sobie sprawę z tego co zrobiła i odsunęła się ode mnie.
- Przepraszam – powiedziała
- Ale spokojnie, nic się nie stało.
- Ach, już prawie udało mi się o tym zapomnieć. W rok po jego śmierci mój ojciec wrócił stary i schorowany do mojego starego domu. Zmarł dwa miesiące później a moja matka trzy lata po tym. Okazało się, że wszystkie pieniądze i dom dali mi w spadku. Wróciłam do domu. Ludzie, u których mieszkałam, z miłości do mnie dali mi trochę pieniędzy. Zebrała się, więc całkiem niezła sumka.
Nie musiałam, dlatego pracować, więc po prostu mieszkałam u siebie. Teraz już się trochę otrzęsłam. Kiedy wreszcie zaczęli się zbierać orkowie sprzedałam dom i wróciłam do tego w którym spotkałam Herrego. Okazało się, że jest pusty, jego właściciele zmarli. Zamieszkałam, dlatego w nim, z dala od orków. Wczoraj jednak zobaczyłam wielki oddział, orków który uciekał przed jakimiś wojownikami, więc wszyłam sprawdzić co się dzieje. Jeden z nich powiedział, że, w Ardei zwyciężyliśmy bitwę, więc tu przyszłam. Doszłam dopiero godzinę przed świtem.
- Więc musisz być bardzo zmęczona – powiedziałem – możesz się u mnie przespać.
- Naprawdę, pozwoliłbyś??
- Och, daj spokój, jasne, że tak!!
- Ale się nie spodziewasz że ja tam z tobą…??
- Nie
- Więc zaprowadź mnie tam

***

Po południu Alicja spała u mnie a ja poszedłem popływać w morzu. Co prawda woda była trochę zimna, ale pomyślałem sobie, że dawno nie uprawiałem żadnego sportu. Od ostatniego czasu byłem trochę samotny, ale teraz zechciałem porozmawiać z przyjaciółmi. Ubrałem się wić i wróciłem do miasta. Wszystkie kobiety pakowały swoich mężów, bo oni wyszli upolować jedzenie na drogę.
- Witaj – powiedział do mnie Grako – Idziesz na piwko??
- Z miłą chęcią bym się czegoś napił.
- Więc chodź, twoi kompani już tam są.
Poszedłem, więc, z Grakiem do knajpy. Rzeczywiście, moi przyjaciele już tam byli.
- Hej – zakrzyknął do mnie Diego – co to za dziocha śpi w twoim łóżku??
- Ach, tak tam przyjaciółka
- No nie zaprzeczę, że jest ładna – powiedział Lester
- Ej, ej, ty do niej nie startuj, na pewno woli mięśniaków - odezwał się Gorn
- Jest wolna?? – zapytał mnie Milten – Masz co do niej jakieś… ychym… plany??
- Nie, nie, spokojnie, nie zamierzam z nią być - rzekłem -
A wy już spakowani na drogę??
- Tak, oczywiście.

***

Późnym wieczorem prawie cała armia zebrała się przed miastem. Po uroczystym pożegnaniu odeszła w stronę Montery. Ja, Gorn i Milten pożegnaliśmy ich a potem zabraliśmy tych niewielu rycerzy, którzy z nami zostali i zaprowadziliśmy kobiety i dzieci do małej, ukrytej twierdzy w górach. Wejście do niej prowadziło przez wąską jaskinie. Po paru metrach drogi w tunelu znajdowały się jeszcze mniejsze drzwi tak, że tylko jedna osoba na raz mogłaby tam wejść. Dzięki temu drzwi były niezauważalne a w czasie ewentualnego ataku orkowie nie zdążyliby tam tak szybko wejść i kobiety zdążyłyby uciec innym, zapasowym tunelem.
Potem pozostawiliśmy kobiety bezpieczne w kryjówce i ruszyliśmy do statku. Torlof wyruszył z Lee, więc naszym galeonem dowodził jakiś facet z Ardei. Podniósł kotwicę a my opuściliśmy żagle i wypłynęliśmy na morze. Było już późno i wiał chłodny wiatr. Wyruszyliśmy.

***

W tym czasie do Montery wbiegł orkowy goniec z prośbą o harpię do wysłania listu.
Rozdział VII

Lee (ten rozdział został zapisany przez Lee już po zakończeniu całej przygody) i jego armia szybko i zwinnie przebiegali przez szczątki Krainy Lasów. Plan Lee mówił żeby jak najszybciej zniszczyć Monterę, żeby kobiety w  twierdzy były bezpieczne. Było ciemno i mrocznie ale rycerze się nie bali bo wszystkie bestie zmarły w pożarze. Po trzech godzinach szybkiego biegu zatrzymali się na posiłek.
- Dobrze nam idzie – powiedział Lee – Przy takim tempie dotrzemy do Montery koło wieczora.
- Boje się o misje Wybrańca – powiedział Diego.
- Racja. Wczoraj zachowywał się dziwnie. Był jakiś rozkojarzony, chyba zakochany. No tak, wtedy spotkał Alicję. Na szczęście popłynął i teraz nie będzie o niej myślał. Musi wykonać zadanie. Za osiemnaście dni spotkamy się w Varnacie II … albo i nie.
- W Monterze nie stacjonuje dużo orków, ale co w Varnacie??
- Racja, ale tam mogą pomóc tamci ludzie - rzekła Torlof.
- Hej, władco!! – zawołał jeden z rycerzy – Tam palą się jakieś światła!!
- Trzeba to sprawdzić. Weźmy naszą część szóstki pięciu najsilniejszych rycerzy i chodźmy tam - powiedział władca Ardeii.
- Idę z wami – powiedział Lee.
Poszli w stronę światła a z nimi jeszcze Lester, Diego i Torlof i zobaczyli dość duży drewniany dom i stodołę. Przed drzwiami stał jakiś stary człowiek.
- Wpuść nas – zażądał Lee.
- Idź stąd, nasz chałupa – odpowiedział.
- Nie wiesz do kogo mówisz – powiedział jeden z szóstki kładąc rękę na mieczu.
Drzwi otworzyły się i wyszedł młodzieniec.
- Ależ to władca Ardei – rzekł – zapraszamy do naszej chaty, kolacja gotowa.
- Dziękujemy, skorzystamy.
Weszli do środka. Było tam dziesięciu chłopów.
-Witamy – powiedzieli.
- Są w drodze do Ardei – wyjaśnił młodzieniec – Mają dla pana informacje.
- Jak to dla pana?? – zapytali chłopi – To pan jest władcą Ardei??
- Tak, jestem nim. Co to za wieści??
- Powiem to panu na zewnątrz - powiedział jeden z chłopów, po czym wyszedł wraz z władcą Ardei.
- Zapraszam do stołu – powiedział młodzieniec do reszty.
Kiedy wszyscy już zjedli zaczęli rozmawiać. Były to błahe sprawy; młodzian opowiadał jak musiał chronić dom w czasie pożaru lasu. Potem Lee wyszedł z domu przewietrzyć się. W drzwiach pogadał jeszcze ze starcem i poszedł do obozu armii. Przed świtem zaczęli się pakować. Wtedy wrócił władca Ardei.
- Co to były za sprawy?? –zapytał beztrosko Lee.
Ale on nie odpowiedział i poszedł dalej.
- Co się dzieje?? – zapytał chłopa który przyniósł mu wiadomość.
- Phi, chyba nie myśli że ci powiem.
- Mówisz do generała Lee – rzekł Lee.
- Ha, bo ci uwierzę. Lee nie ma od dziesięciu lat. – Lee spojrzał mu w oczy a on się jąkał – Naprawdę j-jesteś Lee??
- Tak. A teraz, co powiedziałeś władcy Ardei??
- Ach. Orkowie zaatakowali jeden z obozów kobiet. Najpilniej strzeżony. Wszystkie zmarły. Problem w tym, że była tam też jego żona.
- Jego żona zmarła?? To teraz go rozumiem.
Światło słońca zaświeciło mu w oczy.
- Panowie – krzyknął do armii – Już świta. Ruszamy na podbój Montery.
I cała armia ruszyła szybko a jednak cicho przez szczątki lasu. Nad ziemią wisiała mgła. Nie było widać nic dalej niż na pięć metrów, więc biegli blisko siebie żeby się nie zgubić.  Biegli i biegli długo, aż do południa. Wtedy zatrzymali się na posiłek.
- Hej gdzie nasz władca?? – zapytał ktoś.
- Myślałem że biegnie z tyłu – powiedział Lee.
- Bo biegł – odrzekł jeden z szóstki – Ale kiedy się zatrzymaliśmy o nas prześcignął i teraz jest z przodu. Troszkę wyżej niż ziemia – i pokazał placem postać na drzewie wiszącą na sznurku.
- Powiesił się – zasmucili się rycerze – Co teraz poczniemy?? To był nas przywódca. Teraz nie mamy już żadnych szans.
- Ludzie - krzyknął Lee do wszystkich -  Oto właśnie chodzi orkom. Nie możemy się poddać!! Nie widzicie??
Jeśli poddamy się, teraz, kiedy już jesteśmy tak blisko, nic dobrego nie zostanie na świecie. Wszystko zginie. Orkowie tak czy inaczej zaatakują. Pokażmy im, że się nie boimy!! Pokażmy, że popełnili błąd stając nam na drodze!! Pokażmy im, że potrafimy im stawić czoła!! Dzisiaj orkowie pożałują, że nam przeszkodzili!! Jesteśmy sługami króla i Innosa!! Jesteśmy Myrthańczykami!! Wolna Myrthana!! Wolna Myrthana!! Wolna Myrthana!!
- Wolna Myrthana!! -zakrzyknęli ludzie.
- Teraz wyjmę miecz - powiedział Lee - i nie spocznie on w pochwie dopóki Montera nie zostanie uwolniona od orków!! Wolna Myrthana!! - rzekł i wyjął miecz.
- Wolna Myrthana!! - Krzyknęli inni i również wyjęli broń.
- Wolna Myrthana!!  - zawołał Lee i pobiegł z mieczem w dłoniach w stronę Montery a inni za nim. Biegli tak szybko jak tylko mogli. Ziemia drżała pod ich nogami i unosił się krzyk Wolna Myrthana!! Każdy, nawet największy oddział orków na pewno uciekłby przed tak wzburzoną armią. Biegli dość długo i wreszcie wybiegli z Krainy Lasów. Już tylko kilometr dzielił ich od Montery. Rozległy się orkowe sygnały wojenne. Na szczęście z murów Montery niewiele zostało i Lee wbiegł do miasta bez problemów a inni za nim. Grupa elitarnych orków już biegła w jego stronę. Podniósł miecz i odciął jednemu głowę zanim zdążył coś zrobić.
Jednak reszta już podnosiła miecze. Wtedy zza pleców Lee wybiegła cała armia ludzi. Pierwszy rząd z Diego, Lesterem, Torlofem i szóstką z Dwunastki na czele przebiegł zabijając orków. Wtedy paru ludzi padło od ognistych kul z różdżek szamanów.
- Wolna Myrthana!! – zawołał Lee i pobiegł w stronę wielkiej grupy orków. Tamci podnieśli topory i odparowali jego atak. Lee stracił równowagę i upadł na ziemie. Z pomocą biegł mu już jeden odział ludzi. Bardzo szybko zaczęła się walka. Lee wstał, podniósł miecz i pobiegł pomóc innym wojownikom. Orkowie przestraszyli się siły ludzi i uciekli. Ludzie rzucili się jednak za nimi w pogoń. Wtedy zza rogu wybiegli nowi orkowie – to była pułapka. Lee wysłał oddział łuczników na dach jednego z domów, ponieważ orkowie nie umieli walczyć z dystansu. Drugi oddział mieczowników wysyłał żeby otoczyli orków z drugiej strony. Sam rzucił się w wir walki. Po krótkim czasie orkowie uciekli za drugą bramę i ją zamknęli.
- Zostawcie ich – powiedział Lee do rycerzy – Zaatakujemy dalej w nocy. Na razie musimy się umocnić na wypadek gdyby orkowie wezwali pomoc. Naprawcie co się tylko da w szybkim czasie.
Sam też poszedł pomagać w naprawach, ale miecza nie schował do pochwy tylko położył na ziemi.

Rozdział VIII

Nasz statek płynął szybko aż po zaledwie sześciu godzinach drogi trafliśmy na sztorm. Miotał statkiem cały dzień. Lecz kiedy się skończył zobaczyliśmy przed sobą jeszcze większe kłopoty...
- Kapitanie - zawołał facet z bocianiego gniazda - Statki na prawj burcie. Bardzo, bardzo dużo. Szybko się przybliżąją.
- Orkowie - szepnąłem - Cholera, tych tu tylko brakowało. Szlag całą nasz misję!! Rozwiesić maksymalnie żagiel!! Przygotować armaty!!
Jeden z rycerzy w panice padł na kolana
- Innosie ratuj nas!! Czym ci zawiniłem?! Miej litość, ocal mnie!!
- Ej, ty, wstawaj- zawołałem do niego - Chłop żeś czy rycerz?
- Cicho. Jesteś zdrajcą!! Jesteś człowiekiem orków nie żadnym Wybrańcem!! Specjalnie wywiodłeś nas w pole żeby porwali nas orkowie!! Założę się że zrobiłeś to też z armią Lee!! Zdrajca!!
- Hym czy ja cie nie znam, mój przyjacielu?? Czy to nie nasz drogi Skip?? Największy pirat jakiego zan te morze??
- Ja, ja wcale nie...
- Wyrzucie go za burtę.
Paru ludzi zabrało Skipa i już wyrzucali Skipa gdy ktoś zawołał:
- Orkowie przypływają, nie czas na waśnie. Zostaw go na pokładzie.
Jednak Skip już był za burtą.
- Kto to pwiedział??
- Ja - rzekł jeden z marynarzy.
- Ale, ale przecież ty, ty jesteś Greg!!
- Tak, a co, mnie też wyrzucisz za burtę??
- Nie, postawię cię za sterami, jesteś w tym najlepszy.
- No to dzięki, potem pogadamy, najpierw pozbędziemy się tych orków.
I pobiegł za ster. Tymczasem statki orków wciąż szybko ich doganiały.
- Wszyscy do armat!! - zawołałem.
Ja prawie sam zostałem na pokładzie i patrzałem jak satki orków się przybliżają. Był dość małe, w każdym dwadzieścia wojowników, dziesięć elit i pięciu szamanów. A jednak orkowych statków było tu prawie pięćdziesiąt!! "To się nie uda" - pomyślałem. Dogonili nas. Po chwili pierwsze kule armatnie udeżyły w orków. Na szczęście po paru uderzeniach ich statki się rozlatywały. Nasz statek też jednak obrywał od orkowych szamanów którzy rzucali na niego czar Pięść Wichru przez co na statek zaostała już lekko zniszczony.
- Chodzcie tu cwaniaki!! - zawołał Gorn i wyskoczł za burtę lądując na orkowym stateczku.
- Gorn nie!! - zawołaliśmy jednocześnie ja, Milten i Grako.
- Trzeba mu pomóc - rzekłem i sam też skoczyłem na statek orków a Grako za mną.
- Szaleńcy - mruknął Milten i wyjął runę Kula Ognia i zabijał orków z dystansu.
Ja, Gorn i Grako  tymczasem walczyliśmy z tym odziałem. W wirze walki nie zauważyłem jak jakiś ork elita podnosi na mnie miecz i pochwili zostałem ugodzony w prawe ramię. Upuściłem miecz i upadłem na ziemię. Ach, cholera co za ból, na szczęście miałem dobrą zbroję. Gorn i Grako staneli obok i bronili mnie parując ciosy orków. Milten wciąż pomagał z odległości. Po chwili jednak sprawa się pogorszyła : dopłynął do nas jeszcze jeden stateczek i jego pasażerowie również nas atakowali. Wtedy burtę załapał jakaś ludzka ręka.
- Skip - powiedziałem z wysiłkiem - nie próbój sztuczek.
- Pomogę ci jeśli potem pozwolisz mi płynąć dalej z wami.
- Tylko pod warunkiem że będziesz błagał Innosa o przebaczenie - powiedziałem.
Wtedy Gorn stracił równowagę, potkonął o mnie i wyleciał za burtę.
- Uciekajmy wszyscy - zawoałem i raezm ze Skipem również przeturlaliśmy się do wody. Ostatni skoczył Grako a kiedy tylko to zrobił orkowy statek trafiła kula armatnia i zniszczyła go. Milten rzuciał do nas linę i po chwili wszyscy znaleźliśmy się na pokładzie. Poczułem że statek jest jakiś dziwnie mały i spojrzałem w dół burty. Statek był już w połowe zanurzony w wodzie!! Wtedy na pokład wbiegł jakiś ryczerz.
- Panie, kule się skończyły.
- Więc zawołaj wszystkich na pokład.
Po chwili na pokładzie stanęło pięćdziesieciu ryczerzy. Wszyscy wyjeli łuki i strzelali do orków.
Ja zszedłem pod pokład żeby zobaczyć co ze złotem. Cholera, tutaj wody juz po kolana!! Złoto utonie, nie będziemy mogli chndlować z Nordmarczykami!! Wybiegłem poinformować o tym Don Qraesa.
- Nie martw się o złoto, coś wymyślimy, narazie walcz o życie.
Kiedy wbiegłem na pokład zobaczyłem na nim pełno orków.
- Trzymaj to - powiedział Grako oddąjc mi mój Gniew Innosa - Zdązyłem wyłowić go
« Ostatnia zmiana: 28 Styczeń 2007, 10:12:42 wysłana przez Diego_Zabrze »

Forum Tawerny Gothic

Na Kontynęcie
« dnia: 28 Styczeń 2007, 08:58:05 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top
anything