W pewnym momencie do sali nagle wszedł pewien mąż. Rosły, wysoki i zabójczo przystojny, na oko mający między 20 a 30 lat, w rzeczywistości znacznie starszy. Ale tego nie wiedział nikt, prócz oczywiście tych którzy kiedyś go znali.
Nosił on ciemną mithrilową zbroję płytową ze złotymi akcentami. Prócz tego okrywała go długa, obszerna i czarna peleryna.
Niektórzy by powiedzieli, że się spóźnił. Lecz widząc parę szarawych skrzydeł na jego plecach pewnie by wypluło te słowa. Stare przysłowie mówiło, że anioły nigdy nie pojawiają się ani zbyt wcześnie, ani za późno. Są zawsze na czas.
Gdy więc skrzydlaty jegomość pojawił się, wywołał niemałe zamieszanie, które on sam zignorował, idąc przed siebie, w stronę stołu biesiadnego.
- Niech nam żyje Król Melkior Tacticus - rzekł donośnym głosem jegomość, skłaniając głowę. Czarne długie włosy spłynęły po jego ramionach. - Czy zezwoliłbyś, Panie, na błogosławieństwo Zartata z rąk jego skromnego sługi? - zapytał z bliższej odległości.