Wkrótce też dotarłeś do obozujących rycerzy. Było ich trzech, kazdy odziany w przeszywanice na które narzucili kolczugi, pasy zaś mieli obciążone buzdyganami. Bawełniane płaszcze przerzucone przez ramię zdobił herb Bractwa Świtu, słowem byli to typowi rycerze lokalnego zakonu rycerskiego. Teraz ewidentnie przeklinających opancerzenie i pogodę, bowiem zarówno oni jak i ich bojowe rumaki źle znosili pogodę. Powodem popasu okazał się jeden z rycerzy, klęczących obok swojego konia, tuż przy małej brzózce rosnącej na poboczu. Nie modlił się, jak się okazało, a dyszał ciężko, hełm z nosalem leżał odrzucony gdzieś na bok, a jego dwóch towarzyszy patrzyło na niego z troską, najwyraźniej upał dał mu się nieco zbyt mocno we znaki. Jeden z nich dostrzegł cię i wyprostował się, po czym po chwili wahania pozdrowił gestem.
- Witaj wędrowcze - zagaił - Odpoczniesz z nami chwilę w tę pogodę rodem z otchłani? - zagaił przyjaźnie.