- Po pracy. Powiedział klepiąc Watu po ramieniu. Najbliżej była Tawerna "U Hektora". Przechadzając się jedną z uliczek wylatujących z doków wgłąb Garugi dostrzegli że zalani w trupa piraci i kałuże świeżych rzygowin (i krwi) pojawiają się z coraz większą częstotliwością. Po kilku kolejnych krokach zauważażyli spory, dobrze oświetlony plac, a do uszu dobiega donośny gwar i skoczna melodia. I wtem dostrzegli duży, drewniany budynek na planie prostokąta. To z niego dochodzą te zachęcające odgłosy. Szyld wywieszony nad wejściem głosi "U Hektora". Przeciskając się przez tłum podpitych, lekko cuchnących, brodatych mężczyzn weszli do środka. Ostry zapach rumu i smażonej ryby drażnił nozdrza, a w powietrzu unosił się szczypiący w oczy siwy dym. Wewnątrz panował totalny rozgardiasz. Niektórzy się bili i tłukli butelki, inni siłowali na ręce, jeszcze inni grali w karty, pykając drewniane fajki. Kobiety, które sporadycznie przewijają się przez karczmę są oblegane przez tłumy jurnych żeglarzy. Wszystkich ich łączyła jedna rzecz - spora dawka alkoholu we krwi. Po lewej widać schody prowadzące na piętro. Znudzony, acz też wyraźnie wstawiony właściciel zauważył obcych.
- Co podać?