Ach, przypomniało mu się, jak z niedżałowanej pamięci bratem, zanim ospa go wykończyła, ganiali po rynku głównego miasteczka w okolicy w czasie jarmarków. Obmacywali dziewczyny, szturchali mężczyzn, sprawdzali ich sakiewki i czujność, gdy to oni chcieli obmacywać owe dziewczęta w tym samym tłumie. Zabawne było, że niektóre z tych niewinnych dziewoj niemalże same pchały się w objęcia tych, przed którymi zasłaniały się co rusz, w tej swojej niekończącej się grze.
A teraz szedł identycznym tłumem z zasady, lecz zdecydowanie gęstszym i bardziej natarczywym. Zdecydowanie więcej było również starych bab i biedaków, od których nie dało się wysupłać ani jednej monety, co i tak Raymundowi nie przeszkadzało, skoro głupie lata młodzieńcze miał już dawno za sobą i nie "bawił" się w takie rzeczy.
Gdy stanęli niedaleko kobiety, Raymund ostrożnie wysupłał pięć grzywien z sakiewki i podał je jegomościowi, który go tutaj przyprowadził. Nawet jeżeli okaże się, że to nie ta białogłowa, to nie było co się kłócić o kilka monet. Podszedł bliżej do niej, od strony, by go widziała, nie chciał zakradać się od tyłu.
- Droga damo, przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam służby waści Dobrymącia. Czy nie wie uprzejma dama, gdzie mogę ich znaleźć? Powiedziano mi, że rekrutują na tutejszym rynku do pracy - powiedział dosyć płynnie, grzecznie i z naprawdę miłym uśmiechem na ustach. Nawet się lekko ukłonił.