Deszczowa atunus nie była najprzyjemniejszym okresem w roku. Rozmokłe trakty, ulice miast pełne kałuż i błota, przemakające odzienia i buty... Do tego szaro, mokro i zimno od rana do wieczora. Choć bywały oczywiście dni przyjemnie ciepłe i z promieniami słońca jakby żegnającymi się ze światem przed nastaniem hemis, to ten dzień do takich nie należał.
Anielica zmierzała do stolicy po wizycie na południu. Odwiedzała swoje ziemie i tamtejszą jednostkę Bractwa w Saint-Eatinne. Jest to najbardziej na południe wysunięta fortyfikacja organizacji, dodatkowo trudno dostępna, możliwa do odwiedzenia tylko po przemierzeniu setek kilometrów konno przez dżunglę. Lub lecąc nad dżunglą, ponad chmurami, przy okazji unikając mgły i tropikalnego deszczu. W ciepłym miasteczku Saint-Eatinne Evening spędziła krótkie wakacje. Teraz, już konno, zmierzała do stolicy. Mimo, iż do Efehidonu nie zostało wiele kilometrów, to Eve chciała zatrzymać się tutejszej karczmie i coś zjeść. Pozwoliła swoim służkom odwiedzić rodzinne strony, więc w domu nie miała nic zdatnego do spożycia.
Eve swoją klaczkę Tiarę uwiązała przy wejściu. Rzuciła kilka monet stajennemu, by przez chwilę miał oko na konia, po czym weszła do środka. Ciepłego i niezbyt tłocznego. Z głowy zsunęła kaptur i podeszła do lady. Zdawało jej się, że słyszy znajome głosy. Odwróciła więc głowę i omiotła salę wzrokiem. Marduk, Patty i kilku nieznajomych. Oho, czyżby szykowała się jakaś podróż wesołej gromadki?
-Poproszę stek i miód. Przynieście mi karczmarzu do stolika, jak będzie gotowe, jeśli łaska- i położyła na ladzie 5 grzywien, po czym skierowała się w stronę rozmawiającej grupy.
-Niech będzie pochwalony Zartat!- rzuciła z uśmiechem na powitanie taką religijną formułkę. -Cóż to za zebranie? Czyżby coś się szykowało w Efehidonie?- próbowała zgadywać. Ucieszyła się, że zobaczyła po tak długim czasie chociaż dwie znajome twarze.
14951-5=14946 grzywien