Anielica zapatrzyła się przez chwilę na jeden z księżyców marantu, popuszczając wodze, ufała swojemu wierzchowcowi na tyle by być pewną że nie zjedzie do rowu albo w pole. A kobieta zapatrzyła się na zielono-błękitny księżyc, ogółowi znany jako Tinirlet. Patty uśmiechnęła się pod swoim upiornym hełmem, przypominając sobie jak odwiedzili, jak się im wówczas wydawało, odległy świat i nieodpowiedzialnie wmieszali się w cudze sprawy. Zapolowali tam nawet na smoka. Anielica dobrze pamiętała potężną, rzadką bestię, która niemal spopieliła całą ich drużynę. Uszli jednak i z życiem, i trofeami. Wspominała jeszcze kompanów, z którymi udała się wówczas na ten wielki łów i z pewną przykrością stwierdziła, że większości na wyspie już niestety nie ma. Jedni zginęli, drudzy zniknęli.
Kobieta potrząsnęła głowa, odpędzając widma przeszłości i rozejrzała się po nagle zanurzonej w półmroku okolicy. Nie była to jeszcze ciemność, ale Patty wolała nie ryzykować. Puściła rękę i przesłała do niej nieco energii magicznej, tkając z niej proste zaklęcie światła.
- Elishah! - wyszeptała i wypuściła z rąk świetlik i posłała go nad siebie, oświetlając siebie, konia i drogę przed nimi. Anielica nie bała się ciemności, przestała już dawno temu, była pewna że jest w stanie stawić czoła mogącym z niej nadejść potworom. Ale rumakowi będzie lżej jechać gdy będzie widział gdzie konkretnie jedzie.