Elf nie schował łuku do sajdaka, nadal mierzył Cię tym samym wzrokiem
- Nie jestem Twoim panem. Nie nazywaj mnie tak, nie godzi się. Nazywam się Veeol le Ares - powiedział głosem w którym brzmiało męstwo ale i lekkie zmęczenie
- Udzielimy Ci schronienia. Pozwól za mną. Zmienia się warta, ja też idę do obozu - rzekł i ruchem ręki zaprosił Cię do podążania za nim. Szliście przez las małą, ledwo widoczną ścieżką. Szczęściem miałeś podróżnika, który sprawnie prowadził Cię knieją. Nie szliście bezpośrednio w stronę światła, lecz okrążaliście je bokiem. Powód takiego manewru szybko wyszedł na jaw. Dąb do którego wiedli wędrowcy rósł na kamienistym pagórku w kotlinie. Kotlina, zapewne część większego jaru, otoczona była skałami z dwóch stron, posiadała wlot i wylot. Z dawnej leśnej rzeki, która płynęła tu przed setkami lat został strumyk, szorujący środkiem jaru, znikający pod skałą na której rósł dąb i wypływający znów przy wylocie kotliny. Okalający kotlinę skalny mur miał kilka wejść, wysokich i wąskich. Wykute w skale okna mieniły się to tu to tam blaskami świec. Skała na której stał dąb, była wielka jak stodoła i również posiadała wydrążone tunele, prowadzące na jej szczyt, w święte miejsce. W kotlinie znajdowały się dwa wozy i kilka luźnych koni wędrowców. U wylotu kotliny stały spętane konie elfów.
- Jesteśmy - rzekł prowadzący Cię Veeol - Możesz zająć jedną z wolnych izb w zewnętrznym pierścieniu. Nie kręć się po celach wewnętrznego pierścienia, mówię o izbach w tej skale pod dębem. To prywatne cele Gwardii. Jeżeli będziesz chciał coś zjeść i napić się, to zapraszam ze mną do naszej kuchni.