- Od razu mówię, że o szczegóły powinieneś dopytać się Thema. On tutaj dowodził, mnie zaś nawet nie było w tej bitwie - powiedział. - Może powinienem, jako król, dla zwiększenia morale - dodał to co go trapiło od czasu wojny. - Na swoje usprawiedliwienie mam to, że miałem inną, wcale nie mniej ważną. No ale do rzeczy! - Odchrząknął, coby lepiej opowiedzieć to co wiedział i czym chciało mu się mówić.
- Na stolicę demony ruszyły głównie z zachodu - zaczął. - A przynajmniej na zachodzie właśnie, nad Amertodonem doszło do największego starcia. Tysiące demonów, mutantów i zniewolonych przedstawicieli różnych ras przeciwko naszym obrońcom. Według relacji to była straszliwa bitwa. I w zasadzie wszystko wskazywało na przegraną. Szczególnie, że statki wroga zdołały wpłynąć w rzekę i ostrzeliwały naszych z armat. Ogólnie było przesrane, a doniesienia wskazywały także na to, iż na południu z morza wyszedł gigantyczny demon rozmiarów jakiejś katedry. Nasze siły w zasadzie kupiły bezcenny czas, za co należą im się dozgonne dzięki. Gdyby nie oni Valfden najprawdopodobniej by upadło, zanim wraz z grupką innych osób sprowadziłbym ostateczne rozwiązanie kwestii demonicznej. Jak sam wspominałeś, to była "pomoc". Można powiedzieć, że z przeszłości bogów. Więcej nie powiem, bo to tajne przez nie zrozumiesz - na chwile zamilkł. - Ostatecznie można to podsumować, że bitwa została wygrana wysiłkiem naszych wojaków, no ale też po części tej mojej grupki, co działała za liniami wroga. A żebyś widział, ile tu potem trupów demonów było! Zorganizowałem sporą akcję, coby je wszystkie spalić. Trochę to trwało i kosztowało, ale trzeba było to zrobić.