Kiellon i Marduke- Jak sobie pan życzy- zgodził się Marcel, aby to Marduke wreszcie na poważnie przejął sprawę śmierci Martina. Wziął dziennik i schował go do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- A do procesu dojdzie na pewno! Nawet najwięksi zbrodniarze muszą mieć sprawiedliwy proces. Może bez efehidońskich sądów, ale jestem pewien, iż nasza mała rada do spraw tego typu wystarczy- mówił pewny siebie.
- Dziękujemy panie du Camp. Na pewno delegacja z Raschet zajmie się sprawą bardziej drobiazgowo niż my...- zrobił skwaszoną minę także na wieść o tym, że musi jakoś zapłacić za naprawę biurka.
- Grzywny pan dostanie jako odszkodowanie za śmierć syna po zakończeniu sprawy...- zagadnął do starego du Campa nim wyszli.
Trójka mężczyzn ruszyła więc na cmentarz. Upał bardzo im doskwierał, chociaż znad morza wiała przyjemna bryza. Szli przez miasto starając się kroczyć w cieniu winorośli i niskich domków. Dotarli do skrzyżowania dróg.
- Na prawo jest cmentarz, o tam pod górkę. Już widać pomniki - powiedział ot tak Marcel.
- Na lewo, uliczką w dół, a potem w lewo na promenadę: tak się idzie do Kameliowej Róży- dodał jeszcze i skręcili w drogę wiodącą na cmentarz.
Nikt ze zbrojnych nie stał przy bramie. Wszak dzisiaj było dla nich święto. W klimacie takim jak ten ciężko okiełznać roślinność, która panoszy się jak szalona. Tutaj jednak było widać wprawną rękę ogrodnika, który musiał regularnie podcinać niesforne pędy roślin, by miejsce zwyczajnie nie zarosło.
Mogiły były zadbane, to trzeba było przyznać. Oczywiście prócz tych, które na chwilę obecną stały zdewastowane. De Nodier stał zakłopotany nad pierwszym grobem, z jakiego skradziono organy nieboszczyka.
- Zostawiliśmy to tak jak było, gdyż stwierdziłem, że chcielibyście zobaczyć "oryginalne" uszkodzenia nagrobków, może dostrzeżecie tu coś, co umknęło moim oczom. To grób szanownego pana naukowca, bardzo znanego u nas w Eatinne. Sprowadził się tu jakieś trzydzieści lat temu, założył rodzinę i prowadził badania naukowe. Specjalizował się w stworzeniach podwodnych. Badał rafy koralowe i ryby. Oprócz tego interesował się gwiazdami, dostrzegł, że niektóre z nich nie zmieniają pozycji względem siebie. Potrafił obliczyć, gdzie na niebie pojawią się księżyce danego dnia. Tęgi umysł...- mruknął z podziwem.
- Zmarł po tym jak omyłkowo zjadł owoc łudząco podobny do grejpfruta. Z jego głowy zniknął mózg. To ostatnia "ofiara" złodzieja organów- uśmiechnął się krzywo, bo wiedział, jak niedorzecznie to brzmi.
Eve i Gorn-
Na siebie można rzucić jedynie łaski. Gdzie zatem widziałeś takie cuda?- spytała szczerze zaciekawiona tą kwestią. Anielica także podeszła do figury sprawdzić, co mogło wywołać chęć dotknięcia jej. -
Lepiej nie dotykać. Zrobimy inaczej...- skupiła się nad pozyskaniem energii z umysłu. Chwilę później niewidzialna telekinetyczna siła jej umysłu poruszyła figurką. Miecz jeźdźca, dotąd uniesiony w górze, opadł wskazując ziemię. Cała ściana pokryta płaskorzeźbami zadrżała, aż posypał się pył i kurz. Eve cofnęła się odruchowo, gdyż zwyczajnie nie wiedziała co się działo.
Po chwili wstrząsów ujawniło się w ścianie wejście, dotąd jakoś magicznie skryte. Oczom anielicy i rycerza ukazał się kamienny prostokątny postument wysokości dorosłego człowieka nad którym unosił się fioletowy kryształ. Nie świecił, zwyczajnie lewitował. Gdy dwójka towarzyszy podeszła bliżej do kamiennych ścian ujrzeli cztery okrągłe wnęki, każda w innej ścianie postumentu, a w środku nich schematyczny rysunek tęczówki i źrenicy. Każdy w innym kolorze. Jeden niebieski, drugi zielony, trzeci brązowy a czwarty biały.
Nad całym tym "zjawiskiem" była całkiem spora dziura w ziemi. Kapały stamtąd krople wody i wdzierały się korzenie.
//Mogłeś dotknąć tej figury. Nie będzie tak, że na każdym kroku czeka niebezpieczeństwo, bez przesady.