Lucas także dotarł i wszyscy znaleźli się przy stole.
- Jak mniemam jesteście ludźmi czynu- podjął Marcel. - I chcielibyście poznać dokładniej te sprawy, które frapują Saint-Eatinne. Proszę jednak się nie krępować i zacząć jeść. Te oto różowe stwory z nogami jak pająki to kraby. A te mniejsze, jakby ich małe dzieci, to zaś krewetki. Ich mięso przypomina smakiem drobiowe. Polane wykwintnym sosem śmietankowym. Z resztą próbujcie sami, musicie skosztować wszystkiego. Szczególnie wino... Ach ten bogaty smak! Zakochacie się, doprawdy- mówił żywo gestykulując.
Anielica ośmielona tą zachętą pierwsza sięgnęła po potrawy. Owoce morza na razie zostawiła na deser, chciała wszak się najeść za ten cały czas podróży. Poczęstowała się zrazami, później zaś węgorzem w galarecie. Na stole znajdowały się szparagi, liczne gatunki ryb w przeróżnych zaprawach i sosach, jarzyny elegancko podane na półmiskach.
-Panie de Nodier, z chęcią dowiemy się o wypadkach w waszej siedzibie i mieście. Z listy wynikało, że to coś poważniejszego. Z tego co wiem, nie macie tutaj aniołów?- zaczęła Eve.
Gdy Marcel z zadowoleniem stwierdził, że goście będą się częstować i słuchać, zaczął mówić. - Dziękuję, panienko. Już mówię... Och, mam wrażenie, że i sto aniołów, jeśli dysponowaliby tylko siłą i magią, mniej by zdziałało niż jedna porządna osoba z głową na karku!- wyjęczał z pogardą dla samego siebie. - Naprawdę wstyd mi za to, że pod moim nosem zabijają paladyna i to w samej kaplicy! Pokażę ją wam później, piękne miejsce. Bardzo ważne dla nas. Wstyd mi też i biję się w pierś z żalem, że nie potrafiłem sam sprawy doprowadzić do końca, bo wiadomo, mężczyzny nie ocenia się po tym jak zaczyna, ale jak kończy, a ja, ze smutkiem mówię wam, jakbym się spowiadał, nie potrafię dowiedzieć się kto i jak wykrada te nieszczęsne organy ze świeżych grobów- teraz niemal boleściwie zapłakał. Przełknął wino, jakby chciał zatamować wylew, groteskowych w tym wypadku, łez. - Zacznę od sprawy grobów. Wykradane są bowiem pojedyncze narządy: serce ze świeżego trupa, wątroba, płuca, noga, ręka, ot, a ostatnio mózg, naszego wielkiego astronoma, matematyka i fizyka Henri'ego Artraud'a. Reszta ciała zostaje nietknięta. Co za ból wyrządzany jest rodzinom zmarłym, ale jaką to hańbę i złą sławę przynosi miastu! Nie ukrywam... ÂŻyjemy z bogatych mieszczan, którzy spędzają tu hemis, która na północy jest zimna, a tu bardzo przyjemna. Teraz nikt nie będzie chciał tu przejeżdżać! To katastrofa... Ale! Jakiś tydzień temu straże stoją i pilnują cmentarza. Od tego te świętokradzkie kradzieże ustały, ale Martin du Camp stracił życie, jeszcze przed tymi grabieżami.
-Nikt nie widział żadnej postaci kręcącej się wokół cmentarzyska?
- Niestety- wzruszył bezradnie ramionami. - Dziś jednak każdy z rycerzy ma święto z okazji waszego przyjazdu. Mają wolne. Nikt cmentarza nie obstawia, gdyż uznaliśmy, że skoro ataki ustały, nie ma takiej potrzeby. Taaak.... To jedna kwestia. Mogę przejść do następnej? A mianowicie chciałbym omówić te światła nad dżunglą.-spojrzał pytająco po zebranych. - Macie jakieś pytania? Odpowiem najbardziej szczegółowo, jak będę potrafił.