-Cieszę się, że wam się podobają. Też bym taki nosiła, gdybym mogła- prychnęła rozbawiona. Choć do śmiechu jej nie było, gdyż skrzydła to mimo wszystko dość niewygodna mutacja. -Afes to południowy zachód wyspy, na samym skraju. Saint-Eatinne leży zaś w najdalszym zakątku, nad samym morzem. Choć wokół jest tysiące kilometrów dżungli to teren wokół samego miasta jest dość dobrze zagospodarowany- wyjaśniła. W istocie podróż była dość uciążliwa. -Lepiej przygotujmy się na upał i wilgoć- Eve już na Zuesh doświadczyła prawdziwych upałów, które przekraczały czterdzieści stopni. Wszelka walka w takich warunkach była niezwykle trudna, pot kapał z czoła do oczu, a wycieńczenie to tylko kwestia minut. Zueskie ziemie nie obfitowały w drzewa, a jeśli już to pojedyncze i z rzadka ulistnione.
Evening wskoczyła na Pałasza. Poprawiła się w siodle i szarpnęła za lejce. W ślad za ogierem podążała objuczona Tiara.
-No, panowie, czeka nas trochę czasu w siodle-zauważyła, po czym podjechała do Lucasa, by dokończyć rozmowę. -Mi ciebie też... Był taki czas w Bractwie, że brakowało kogoś z dużym doświadczeniem, kogoś takiego jak ty, kto objąłby dowództwo po Funerisie. Mnie na początku było dość ciężko, właściwie nadal jest... Staram się zostawić coś po sobie, teraz na przykład zleciłam wykonanie zbrój, by zbrojownie nie stały puste. Trochę skarbiec przez to opustoszeje, ale moi zdaniem takie doposażanie jest konieczne- zwierzyła się, bo właściwie nie miała komu. Lucas mógłby ją najbardziej zrozumieć, gdyż on kiedyś przecież był marszałkiem, wie co to znaczy dowodzić ludźmi. -Mam wrażenie, że niektórym nie odpowiada to, że jestem kobietą i jestem Kanclerzem... Muszę przyznać, że Fun wysoko postawił poprzeczkę, a mnie zwyczajnie brakło doświadczenia. Cóż, staram się jak mogę, mimo wszystko- zganiła się w duchu za takie zwierzenia. Teraz jednak już powiedziała co jej na sercu leżało. Nieśmiało spojrzała na świętego mściciela, czekając na jego słowa... Nie musiał mówić wiele, byle słowo zrozumienia.
Tymczasem grupa jeźdźców wyjechała już z siedziby Bractwa. Wiosenny krajobraz przedstawiał ludzi pracujących w polu, siejących ostatnie puste pola. Drzewa nie były jeszcze zielone, a słońce grzało tylko około południa. Wieczory i ranki były nadzwyczaj chłodne.
Dzień był dość ładny i niebo tylko w niewielkiej części było ozdobione chmurami. Ptaki zaczynały swą codzienną pracę. Anielica spojrzała tęsknie w górę. Lot na południe zabrałby jej maksymalnie dzień i noc lotu. Teraz jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała jechać ze swoimi rycerzami, gdyż tak samo jak i oni była tylko sługą boga światła.
Nizinne krajobrazy rozciągały się jak okiem sięgnąć. Choć drogi nie były specjalnie zadbane, to dobrze się po nich jechało. Drzewa rosnące co kilkanaście metrów tworzyły ze szlaku niby alejkę. Rolnicy na mułach i kupcy na wozach - wszyscy pozdrawiali się serdecznie, wiedząc że drogi na terenach Bractwa należą do najbezpieczniejszych. W tym przekonaniu utwierdzał ich widok pięciu konnych w płaszczach z wyraźnym znakiem organizacji.