no, więc ja jestem Bartek_Smoku (zapomniałem hasła) i swoją książkę piszę w kawałkach różnych historii (to znaczy, że wszyscy, którzy są pierwszoplanowymi bohaterami mają różne przygody, a wszystkie są opisywane). Muszę się pochwalić, że mam już 55 stron worda czcionką dziesiątką. Napisałem dalej o piratach
Była ciemna noc. Kiros stał na dziobie statku i wytężał wzrok. Z oddali dolatywało do niego światło latarni. Czyżby zmierzali na ląd?
- Dokąd płyniemy? – zapytał ciekawym tonem sterującego pirata.
- Do Udanhil – odrzekł pirat.
- Co? Więc naprawdę pojawiacie się w karczmie?
- Raz na miesiąc. W końcu kiedyś trzeba zarobione pieniądze wydać – roześmiał się pirat.
- Jak to się stało, że nigdy was nie złapali?
- Karczmarz jest starym kumplem Envergalina. A po drugie w tej tawernie jest same szemrane towarzystwo. Jakieś zbiry, w chustach, kapturach i innych takich. Zawsze jest jakaś rozróba, to normalne. Zwykli mieszkańcy chodzą do „Zdechłego orka” w mieście. Lepiej się szykuj, niedługo dopłyniemy.
Kiros zszedł pod pokład. Podziwiał odwagę piratów. Popłynąć do Raven, tak jak zrobili to w przypadku jego porwania wydawało się rzeczą normalną, ale do Udanhil? Pod same Minas Eril? To było czyste szaleństwo. Gdyby jeszcze nikt się niczego nie domyślał, ale gdzie tam. Jeszcze za czasów, gdy tam mieszkał krążyły plotki o pojawianiu się piratów w tawernie. Karczmarz jednak zawsze następnego dnia wypierał się ich obecności, a kontrole nie znajdowały niczego podejrzanego. Piraci zawsze byli sprytniejsi.
- Chować żagle! Dopływamy! – rozległ się głos z pokładu, a zaraz za nim odgłosy nerwowej krzątaniny za drzwiami kabiny Kirosa. Wszyscy wchodzili na pokład, a Kiros, chcąc nie chcąc zrobił to samo.
„Zmora Minas Eril” nie zatrzymała się w porcie, jak to robią inne statki, lecz ominęła go i wpłynęła w zarośla za tawerną. Jak się okazało znajdowała się tam dość rozległa zatoczka z jednej strony odgrodzona gęstymi krzakami, a z drugiej wysokim murem. Envergalin wszedł do bocianiego gniazda wraz z liną zakończoną hakiem z czterema końcami i rzucił w kierunku muru. Za trzecim razem udało mu się zahaczyć o jego drugą stronę, po czym napiął linę w celu sprawdzenia, czy mocno trzyma i zawołał do siebie Akallę. Kiros nie był pewien, ale domyślał się, że jest to najwierniejszy członek jego załogi. Wszystkie najważniejsze misje Envergalin powierzał właśnie jemu. Akalla wszedł do gniazda i złapał za linę, a Envergalin złapał ją rękami od dołu i zaczął przesuwać się w stronę muru.
- Czemu nie może zawiązać? – spytał Kiros stojącego obok pirata.
- Envergalin nie ufa niczemu oprócz ludzi. Nie dziw mu się, dużo w życiu widział – odrzekł pirat.
Gdy Envergalin zgrabnym susem przeskoczył na drugą stronę muru i zniknął w ciemności pozostali poszli jego śladem. Po długiej chwili już tylko Akalla został na opustoszałym statku.
- Zawsze tracą tą frajdę – pomyślał, po czym wyskoczył z gniazda i przeleciał na linie wprost na mur. Zamortyzował się butami, odbił się kilka razy, po czym wspiął się i jak pozostali zniknął w ciemności. Kiros rozejrzał się. Byli właśnie na dachu tawerny. Wszyscy po kolei zaczęli zsuwać się na ziemię, po czym znikali w drzwiach prowadzących do gospody. Kiros zrobił to samo.
Tawerna „ÂŚmierdząca ryba” była zupełnie innym lokalem niż karczma „Pod zdechłym orkiem”. Po całej tawernie roznosił się brud, najczęściej kurz, błoto, a w niektórych miejscach nawet i przyschnięta krew oraz smród, w szczególności zgniłych ryb i ludzkich gazów. Większość ludzi skupiona była dookoła sceny, na której pojedynkowało się dwóch rybaków, ewidentnie na śmierć i życie. Obok sceny siedział lichwiarz i przeliczał pieniądze drżącymi rękoma. Gdy jeden z rybaków zadał decydujący cios, oszust szybko czmychnął, a zaraz po nim ci, którzy dobrze obstawili. Po chwili jednak wrócili i odgrażali się, wplatając w swoje wypowiedzi co najmniej dziesięć wyzwisk. Jedyna lampa wisząca na suficie nie dawała dużo światła, najprawdopodobniej z przyczyny zwisających z niej ludzkich zwłok. Na środku leżeli pijani goście dla zabawy kopani przez tych trzeźwiejszych. Gospodarz również był oryginalny. Miał długie, krzaczaste, czarne wąsy, ogoloną głowę z wygrawerowanym na niej tatuażem przedstawiającym orła, był niski i gruby. Nie wstydził się tego i miał na sobie tylko spodnie. Na jego pofałdowanej klatce też były jakieś tatuaże, lecz Kiros nie był w stanie rozpoznać, co przedstawiają, gdyż połowa każdego wchodziła w środek fałdy brzusznej. Nie przejmował się tym, co się dzieje. Siedział za ladą i przyglądał się temu wszystkiemu z kpiącym uśmieszkiem. Można się było temu dziwić, że cieszy go to, że wszyscy biorą sobie piwo i inne trunki za darmo i demolują mu gospodę, ale Kiros słyszał, że karczmarz czerpie bardzo duże zyski najzwyczajniej w świecie okradając upitych gości. Nie trzeba było mieć dobrego słuchu, by w ogólnym gwarze słyszeć, jako co drugie słowo przekleństwo. Niektórzy wręcz organizowali, ku uciesze miejscowych panienek popijających rum, konkursy na jak najdłuższe i jak najbardziej niecenzuralne zdanie. Zwycięzca zwykle zabierał ze sobą kilka dziewcząt, płacił im określoną sumę pieniędzy i wchodził z nimi po schodach do sypialni na górze. Do rana raczej nie wracał, lecz gdy obudził się, najczęściej miał na sobie tylko gacie. Kobiety, które znalazły łatwy sposób na zarabianie pieniędzy były w „ÂŚmierdzącej rybie” dość powszechne. Na widok piratów zapadła cisza i moment napięcia, szybko jednak przerwane pokojowym podniesienie ręki przez Envergalina i skinienie głową karczmarza.
- Galin, śmierdzący draniu! – przywitał Envergalina karczmarz. – Coś nowego?
- Tak, raz, dwa, trzy… - Envergalin zaczął liczyć. – Ze dwie beczki będą.
- Rum, miód, whisky…? – zaczął karczmarz, lecz po piorunującym spojrzeniu Envergalina szybko przestał i roześmiał się. – Dobra, dobra, wiem, rum.
Karczmarz przeszedł przez drzwi za ladą, a za nim kilkoro piratów. Po chwili wrócili turlając do najbliższego stolika dwie beczki rumu i wrócili po odpowiednią ilość szklanek. Kiros naliczył trzydzieści dwie. Dokładnie tyle, ilu piratów wraz z nim.
- Ja nie piję – rzekł poważnym tonem, lecz wszyscy uznali to za żart i roześmiali się. Kiros szybko zrozumiał swój błąd i uśmiechnął się od niechcenia.
- O! Nie zauważyłem. Jakiś nowy majtek? – zapytał karczmarz.
- Nie – odpowiedział Envergalin. – Wykazał się. Taki sam jak każdy inny. Poznajcie się. Kiros, to jest Loth. Loth, to jest Kiros.
Uścisnęli sobie dłoń.
- Galin, mam sprawę… - bąknął Loth patrząc podejrzliwie na Kirosa.
- Wal śmiało. Ufam mu – odrzekł cichym głosem Envergalin.
- Widzisz tego człowieka siedzącego w kącie? – szepnął karczmarz pokazując na podejrzanego osobnika, owiniętego peleryną z kapeluszem zakrywającym górną połowę twarzy.
- No widzę, i co?
- Podejrzany gość. Siedzi tu już od rana, a nigdy wcześniej go nie widziałem. Czasami wychodzi, lecz po chwili znowu wraca. Nie je, nie pije, nie bije się. Obserwowałem go jak wchodziliście. Zdawało mi się, że dostrzegłem uśmiech na jego twarzy, podczas gdy inni przestraszyli się. Lepiej go sprawdźcie.
- Wszędzie wyczuwasz podstęp, mimo iż to ja raczej powinienem, no, ale jak chcesz.
Envergalin podszedł do tego człowieka. I wtedy się zaczęło. Zbir szybkim ruchem zadał mu cios w brzuch, po czym wykorzystując zamroczenie tłumu obserwującego tę scenę szybko wyskoczył przez jedyne okno znajdujące się obok drzwi zbijając przy tym szybę. Gdy to wszystko dotarło do ich świadomości, rybacy siedzący najbliżej skoczyli do drzwi, chcąc gonić zbiega, lecz szybko się cofnęli z przyłożonymi do ich brzuchów mieczami.
- Cofnąć się! Jeśli nie będziecie stawiać oporu zginie tylko załoga Envergalina! – oznajmili ludzie stojący w drzwiach. Dwaj rybacy, którzy przed chwilą mieli końce mieczy przy brzuchach skulili się gdzieś pod ścianą.
- STRAÂŻE! – wrzasnął ktoś z tyłu gospody i wszyscy, jak jeden mąż ruszyli do drzwi. Jedni po to, by uciekać, drudzy po to, by walczyć. Tych drugich było dużo więcej.
Strażnicy stojący przed gospodą szybko do niej wbiegli i ostatni z nich kopniakiem zamknął drzwi. Rozgorzała się prawdziwa bitwa. Większość z ludzi walczących po stronie piratów nie była dobrze przygotowana, więc gotowi byli na rzeź. Mimo tego bronili się jednak dzielnie. Korsarze pod wodzą Akalli dwoili się i troili, aż z czasem zaczęli przeważać. Loth na początku gdzieś pobiegł i Kiros pomyślał, że to właśnie on zdradził Envergalina i uciekł, lecz po chwili wrócił z mieczem i rzucił się w wir walki zabijając jak największą liczbę strażników. Kiros wbiegł na schody, a za nim dwóch szlachciców.
- To Kiros! – nerwowo krzyknął jeden z nich, po czym raniony od tyłu w plecy przez przypadkowego rybaka sturlał się po stopniach na sam dół.
Drugi, kopnięty w brzuch przez Kirosa przetoczył się przez poręcz i spadł na ziemię z głośnym hukiem i trzaskiem łamanego karku. Akalla właśnie rozbroił swego przeciwnika, którego miecz przeleciał przez pół karczmy i wbił się w drzwi. Strażnik padł na kolana.
- Miej litość – błagał podnosząc ręce do góry. – Nie chciałem. Khironhar, nie wiesz nawet jak on… - jęknął, z ust trysnęła mu krew i osunął się na podłogę.
- Za późno – rzekł Akalla, po czym ściął głowę magnatowi walczącemu z Lothem.
Pirat Yavethar, znany z niezwykłej siły szybko stracił swój miecz, ale to go nie powstrzymało. Gołą ręką zatrzymał cięcie strażnika. Krew sączyła mu się z dłoni, lecz on wyrwał przeciwnikowi miecz i wbił mu w brzuch. Korsarz Sponsi szybko wbiegł po ścianie, odbił się od niej i uwiesił się lampy. Zwłoki wiszące na niej spadły, nieszczęśliwie przygniatając innego pirata. Sponsi szybko skoczył na tego, który niedawno z nim walczył i przygniatając go do ziemi złamał nogą jego kręgosłup. Szybko podbiegł do przygniecionego Rameara i odetchnął z ulgą, gdy ten się uśmiechnął. Przeciągnął go po ziemi i ukrył za barem, po czym ponownie ruszył wykorzystywać swój spryt przeciwko strażnikom. Po niedługiej chwili odgłosy walki ustały, ostatni nóż właśnie został wyjęty z gardła magnata, a Akalla zabrał głos.
- Przyjaciele! Khironhar zaraz wyśle kolejny, profilaktyczny patrol, o ile już tego nie zrobił. Kiros zaprowadzi was wszystkich na statek. Rannych bierzemy, zmarłych nie opłakujemy. Przyłóżcie rękę do szyi, jeśli ranny żyje, zabierzcie go na statek, jeśli nie, zostawcie. Szybko!
Zaczęła się nerwowa krzątanina. Wszyscy chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Ostatecznie zabrano pięciu, którzy jeszcze żyli. Jakiś rybak puścił w obieg plotkę, że przywódcą oddziału straży był jeden z synów Khironhara. Kiros poznał go. Rzeczywiście, był to książe Isfarhimin. Należało się jak najszybciej ewakuować. Jeśli Khironhar dowie się, że zginął kolejny z jego synów, wpadnie w szał. Cała ekipa sprawnie opuściła karczmę. Na samym końcu w drzwiach stanął Akalla i jeszcze raz omiótł wzrokiem pomieszczenie. Poczuł dumę i ukojenie, gdy zobaczył mnóstwo ciał strażników oraz smutek i gniew, widząc również dużo ciał dawnych piratów, czy zwykłych ludzi, którzy do końca swoich dni byli z nim. Wtem usłyszał wołanie, szept.
- A..ka…lla!
Zwrócił wzrok w stronę miejsca, z którego dobiegał głos i zobaczył leżącego Envergalina. Nie wierzył, że on wciąż żyje. Podbiegł do niego i uklęknął przed nim. Uświadomił sobie, co się stało i chyba po raz pierwszy, odkąd ich wygnano rozpłakał się.
- Nie, musisz… być… twardy – wykrztusił Envergalin. – Teraz… mnie zastąpisz.
- Envergalinie, nie! Nie odchodź, błagam cię! – prosił przez łzy Akalla.
- Mój czas… nadchodzi. Zabierz… mój sztylet. Zabijesz nim… Khironhara. Pomścisz mnie. Ja to… wiem.
Envergalin zamknął oczy. Akalla nie mógł pogodzić się z tym, że więcej go nie usłyszy. Zabrał sztylet Envergalina, wziął krew Isfarhimina na palec i wyszedł naznaczając nią próg.