Tak jeszcze chwilę dyskutowali, aż doszli do pewnej kaplicy. Przed wejściem stało dwóch archaniołów o kamiennych obliczach, odzianych w pełne płytowe pancerze, chociaż na ich głowach nie było hełmów. Na swoje ochronne blachy wykonane z niebiańskiej rudy wydobywanej i przetapianej pod jednym ze wzniesień Niebiańskiej Przystani, mieli narzucone takie same biało-kremowe szaty, jakie nosiła Evening i reszta obecnych tutaj skrzydlatych. Oparci byli o włócznie z tego samego materiału, co wykonane pancerze, lśniące w blasku niebios.
Sam budynek był rotundą, której wejście miało charakter ganku wspartego na ośmiu białych, smukłych kolumnach. Na każdej z nich znajdowały się sceny z powstania świata, wojen starożytnych, zrodzenia nowych bogów i tym podobne. Piktogramy pokrywały monolity drobnym maczkiem znaków. Nie wszystkie sceny, jak skonstatowała Evening, były jej znane; niektóre przedstawiały wydarzenia nieopisywane dotąd przez śmiertelników.
Dwójka aniołów weszła do środka. W przestronnej, o wiele szerszej i dłuższej niż by się wydawało z zewnątrz, sali lewitował jakiś przedmiot. Obleczony w światłość i energię, targany wyładowaniami magicznymi, wylewający z siebie potoki magii i boskiej mocy. Unosząc się około metr nad ziemią, może nieco więcej, skupiał na sobie całą uwagę pustego i bardzo ascetycznego pomieszczenia. ÂŚciany był idealnie gładkie i okrągłe w swej architekturze, mlecznobiałe i nieco matowe. Sklepienie zamykało się na środku w kopule. Sam artefakt pozostawał skąpany w poświacie, trudno było dostrzec co to dokładnie takiego. Co jakiś czas na ułamki sekund zdawało się, że odsłania się jakiś kontur, zarys, lecz znikał i rozpływał się na powrót tak szybko, że nie sposób było go dobrze zapamiętać i do czegoś przyrównać.