- Ona jest tylko kolejnym etapem - powiedział Funeris, gdy stali na leśnej ścieżce. Anioł wydawał się w pełni materialny i rzeczywisty, Evening czuła dotyk jego dłoni, zimny, przenikający, lecz czuła go nadal bardzo wyraźnie. Mimo to spoglądając na swoje ciało i miejsce, gdzie powinny znajdować się jej ramiona, nogi, tułów - nie było nic. Drobniutkie kamyczki wyściełające ścieżkę, pogięte korzenie rosnącego przy dróżce wielkiego drzewa. Ziemię, mech, liście i małe zwierzątka przemykające wokół. To wszystko tam było, lecz nie było jej.
Później, chociaż jakby w tym samym momencie, wcześniej i zawsze, widziała fale rozbijające się o skalisty brzeg. Górująca nad klifem latarnia morska stała samotnie, wysunięta daleko przed wszystko i wszystkich, mamiła i przyciągała swoim blaskiem. U jej podnóża stał człowiek, z niewielką lampką, próbujący pokonać rozszalały żywioł. Walczył z wiatrem, deszczem i własnymi słabościami. Kierował się ku urwisku, nie zważając na setki postaci z pochodniami, które nadciągały od strony lądu.
- A... a czy ja też bym mógł? - spytał dziecięcy głos zza kobiety. Gdy ta się obróciła, nie było już latarni i samotnego człowieka, lecz spalone domostwo po środku zrujnowanego gospodarstwa. Chłopczyk miał może z dziesięć lat i wielki, kuchenny nóż. Wycelowany w pierś kobiety, która poczuła tylko lekkie ukłucie i ogarnęła ją ciemność.
Funeris stał przed panią mściciel w jakiejś białej szacie. Znajdowali się w kaplicy zbudowanej z białego marmuru, lśniącej i dostojnej. Gładkie ściany nie były niczym dekorowane, a od wyjścia biło przyjemne dzienne światło. Kobieta czuła się niezwykle lekko, była awatarem czystej energii, esencją swojego ziemskiego ciała. Miała swoje kształty i ubranie, nie były one jednak materialne w znany jej sposób.