Kazmir twierdził że pierdzielą bzdury, byli w drodze na Valfden i część załogi piła i jadła w kambuzie. Krasnoluda jeszcze nic nie brało, a to był dobry znak. Siedząc przy stole z flaszką przedniego rumu słuchał bajań Kevina o kolejnych wyczynach Jeba.
- Pierdolicie, nawet taki szczur lądowy jak ja wie że galerze idącej na pełnej kurwie nie uciekniesz! - powiedział wlewając w siebie kilka solidnych łyków rumu i zagryzając całkiem dobrą potrawkę.
- No dobra... nie dałeś się wkręcić - odparł Bob klepiąc brodacza po ramieniu - ale Jeb i tak był świetny w swoim fachu.
- Nie wątpie, ale nadal ciekaw jestem jak żeście spierdolili tym orkom?
- To właśnie wtedy Jeb zginął, szła na nas galera, my byliśmy nieźle poobijani ono też. Ale wiesz... to byli orczy ÂŁowcy Piratów.
- Domyślam się że to są twarde skurwysyny... - przerwał Bobowi dorzucając swe dwa grosze.
- No i to jakie... mają broń palną i ostrza z mithrilu albo czarnej czy szarej rudy. Sprzęt z najwyższej półki Kaziu.
Krasnolud zagwizdał, jednocześnie jego twarz przybrała wyraz "o kurwa..."
- Tak czy inaczej, Jeb wziął nasze szalupy i załadował je prochem i ciężkimi kulami. Wysadził to gdy galera miała go staranować... uszkodził ich na tyle że zdążyliśmy zwiać.
- No no. Wypijmy więc za jego poświęcenie! - zawołał wstając, nieco go zarzuciło i to nie od kołysania a ze zbyt małej ilości krwi w alkoholu płynącego w żyłach syna Grotha. A może odwrotnie? Nie ważne, ważne że wszyscy wznieśli toast.