Trakt wokół Siliona nie wyróżniał się niczym szczególnym wobec innych traktów, które można było spotkać w okolicy. Na przestrzał biegł gościniec, ujeżdżony, udeptany, mogący pomieścić mijające się dwie wozy, bądź kilku konnych z oddziału jadących strzemię w strzemię. Dalej, na prawo i lewo od drogi, minimalnie niżej jej poziomu, dwadzieścia, może trzydzieści centymetrów, znajdowała się polana. Rosły tam krzaki, trawa, pokrzywy, łopian, oset, pojedyncze drzewa. Gdzieś tam w oddali majaczył niewielki lasek, w odległości kilku kilometrów znajdował się też pewnie jakiś strumień. ÂŻadnych ludzkich osad, szałasów, zabudowań. Pustka.
Konny nacierający na Silion nie przestrzelił, nie pognał dalej, gdyż nie tak chciał zrobić. W końcu, jakby nie patrzeć, biegnący koń raczej sam z siebie nie nadepnie na nic, gdyż może złamać sobie pęciny, a to w prostej linii oznacza jego śmierć. Dlatego podkłusowawszy, jeździec zmusił swojego rączego karego ogiera, by ten przednimi kopytami zleciał na krasnoluda. Ten jednak w porę się odtoczył, gdyż tylko na tyle pozwalały mu odniesione obrażenia. Ból uderzył go z niezwykłą siła, odebrał zdolność postrzegania, na powrót zamroczył. Silion wstał na nogi i ujrzał przed sobą koński brzuch. Jeździec z racji tego, że nie musiał pokonywać siły bezwładności pędzącego wierzchowca, szybko nim wykręcił, szturchnął ostrogami i naparł ponownie. Krasnolud miał go przed sobą, jakieś pięć metrów. Musiał podjąć szybką akcję. Miał w ręku kuszę, więc nie był bezbronny. Ale koński brzuch przysłaniał mu już całe pole widzenia.