- Może usiądźmy, bo wyjaśnianie chwilę potrwa, choć nie mam zbyt wiele czasu, bo musimy coś zorganizować - popatrzył w kierunku swoich towarzyszy, po czym usiadł na ziemi, krzyżując nogi. - Smród jest związany z pewną niespodzianką, a skoro to niespodzianka, to nie ma co jej psuć. Krew z wiader nie ma nic do tego. Ona była na piknik szlachty, ale go odwołali i musieliśmy się zadowolić tylko jedną panienką. Może to ją nauczy, że próżność nie jest warta zabijania niewinnych zwierząt. Zresztą... Ja nie o tym miałem mówić! Zawsze się rozgaduję i rozmówcy albo mi zasypiają, albo przybiega straż miejska. Oni nie rozumieją naszej idei. Nie liczyłem, że Trevant czy ten nowy kanclerz to zmienią.
- A koń... No on zostaje. Nie przeżyłby na wolności, a my dobrze się nim zajmiemy - zmieszał się widocznie elf. Nie sądził, że ktoś zada takie pytanie. W końcu nawet najbardziej wojujący obrońcy natury muszą na czymś jeździć.
- Zatem walka. Walczymy z tymi, którzy nie liczą się z dobrami jakie dają nam bogowie. Tymi, którzy pogardzają naszymi mniejszymi braćmi, a nie wszyscy z nich potrafią się bronić. Nie mamy jeszcze nazwy, ale wyczuwam w nich - wskazał na swoich towarzyszy - potencjał. Ale może czas się w końcu przedstawić i proszę, nie śmiej się z mojego imienia - uśmiechnął się, pokazując małe ząbki i wyciągnął dłoń do turdnaszana. Nie wstawał jednak.
- Grinpis. A Ty?