Niziołek chwilę nawet stał obok niej, w końcu to jego ziemia i w ogóle, ale wreszcie dał sobie na spokój i pomyślał, że przecież najwyżej nadzieje ją na widły i będzie po kłopocie. Dlatego powiedział tylko, żeby sobie czekała, a on idzie dalej pracować w obejściu i niech się nie kręci nigdzie. A jak już będzie chciała, to niech powie, bo to w końcu jego ziemia i w ogóle.
A w międzyczasie zapadł zmrok. Ciężki, bo chmury przysłoniły zachodzące Słońce i wschodzący księżyc. Zerwał się wiatr, może nie o sile huraganu, ale jednak całkiem silny. Widać było, że zanosi się na deszcz, gdzieś w oddali nawet chyba zaczęło grzmieć. Oparta o obórkę Rina nie widziała nikogo. Kury już dawno poszły spać, prosiaki spokojnie kwiczały za jej plecami, a pies leżał w swojej zagrodzie, nie podnosząc łba. Naprzeciwko siebie, nieco z lewej, miała bajorko gnojówki. Dalej rozciągały się łąki, raczej płaskie, które kończyły się wreszcie rzadkim lasem. Od swojej prawej strony miała zabudowania, dalej drogę i główny gościniec. Naprzeciwko siebie nie widziała nic, poza bezkresną, niknącą w mroku gęstwiną traw, młodych drzewek, krzaków i innego tałatajstwa.