Elf nic sobie nie robił z całego tego zamieszania. Był kapitanem, musiał dbać o porządek i bezpieczeństwo konwoju i nie mógł zmieniać harmonogramu czy obsady straży przedniej i tylnej z powodu jakiegoś rekruta, który strzela fochy. Zawsze uważał, że kobiety to samo zło i nie wiedział, czemu zostają przyjmowane na służbę do Bractwa. Co prawda była Patricia de Drake, teraz chyba o nazwisku Morii, która stała się aniołem; była też Evening Antarii, podobno już była narzeczona Kanclerza Venatio, z której by sobie otwarcie nie zażartował, lecz to wszystko widocznie było tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Tak, zapewne.
Elizabeth było chociaż wygodnie. Spoczęła na pace wśród jakichś worków, które były wcale miękkie i dawały się kształtować przy użyciu siły. Mogła więc znaleźć dogodną pozycję. Z przodu pierwszego powozu na którym jechała, na stanowisku woźnicy, siedział jegomość około czterdziestu lat, z długą brodą zaplecioną w warkoczyki. Głowę miał łysą, barki szerokie, a twarz przywodziła na myśl barbarzyńcę z jakiegoś dzikiego plemienia. Nie spojrzał nawet na kobietę, która znajdowała się nieco za nim. Ruszyli...
//Jeżeli chcesz przenieść się od razu do Atusel, bez większych postojów i ceregieli, to po prostu opisz jakoś drogę. Przypominam że jest to kawałek drogi, także będziecie jechać ze... dwa dni? No jakoś tak pewnie.