No i stanęli przed tą bramą. Nieco zbyt wcześnie, jeżeli pamiętać o umówionej uprzednio z niziołkami godzinie, dlatego ich po prostu nie dostrzegli. Słońce paliło, w powietrzu unosił się zapach koni, ryb i kiszonej kapusty. Bryza orzeźwiała, lekko i nieśmiele próbując wywiać nieprzyjemne zapachy spod nosów podróżnych. Krzysztof rozejrzał się wokół, niby czegoś szukając. Lustrował otoczenie, przyglądając się ludziom i nieludziom. Stali w tej chwili poza murami miejskimi, za plecami mieli lico bramy i całej tej sterty kamieni. Gościńcem, który biegł prostopadle do drogi wylotowej z miasta, krótkiej i wyjeżdżonej, nie jechał aktualnie nikt. Kręciło się tylko gdzieniegdzie parę osób, ale o wyglądzie ludzi podobnych zupełnie do nikogo.