Elizabeth ujrzała anioła. Takie ptaka, który wygląda jak człowiek. Miał brązowe włosy, niezbyt krótkie, spokojnie i zdrowo spadające na barki. Jego zielone jak jadeity oczy wwiercały się przyjemnie w twarz kobiety, zachęcając i intrygując. Twarz ostra, męska, wcale przystojna, w tej chwili nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Usta nie wykrzywiały się w żadnym grymasie. Dwudniowy zarost mówił, że mężczyzna ma ponad trzydzieści lat. Jego smukła, lecz dobrze zaznaczona szyja przechodziła w mocne barki i ramiona, spoczywające na pokaźnym męskim torsie, umięśnionym odpowiednio. Dało się to poznać nawet spod skórzanego, dobrze skrojonego kubraka, który jegomość miał na sobie. Na piersi wymalowany miał znak, niechybnie herb szlachecki. Chorągiew złota kościelna o trzech polach, z frędzlami, z zaćwieczonym krzyżem kawalerskim. Całość na czerwonym polu, idealnie kontrastowała z resztą. Skórzane oficerskie buty zdradzały majętność, nie każdy sobie na takie pozwalał. Jednak to, co przykuwało największą uwagę, znajdowało się na plechach jegomościa. A raczej wystawało z nich. Wielkie, śnieżnobiałe skrzydła, o długich piórach i dostojnym wyglądzie. Złożone ściśle, przylegały do ciała i nieznacznie wystawały poza sylwetkę mężczyzny.