Gościu po prostu oszalał, jak się okazało. Zaczął widzieć niebieskie myszki, które biegały po jego ciele, żarły go od środka, wychodziły uszami i srały mu pod skarpety. Raymund machnął mu tylko na pożegnanie, gdy wynosili go na górę, prosto do ciasnej windy, żeby nie siedział już w ciasnych korytarzach. Zrozumiał coś, że muszą chyba sprawdzać stan psychiczny potencjalnych górników, bo to już trzeci w tym tygodniu, co widział kolorowe myszki w jednym z szybów.
Raymund uśmiechnął się pod nosem, zebrał narzędzia i ruszył do tego samego szybu, skąd właśnie jegomościa wyniesiono, gdyż rozkazano im uprzątnąć tamto miejsce, dorzucić wózki do pełna i ruszyć z resztą na górę, bo szyfta się właśnie kończyła. Praca ciążyła niemiłosiernie, lampa przygasała przeraźliwie, a łopata zdawała się wielką, nagrobną płytą, która zaraz ich wszystkich przykryje. Pracował jednak wytrwale, próbując dokończyć dzieło.
Gdy zobaczył małe stworzonko o długim, cienkim ogonie, które przemknęło koło stoiska na kilofy i oskardy, rzucił łopatę pod ścianę i ruszył prosto do windy, nie obracając się za siebie. Wziął pieniądze od kierownika zmiany i skierował się do łaźni. Albo przynajmniej czegoś, co łaźniami nazywano.
// Godzina numer 6, ostatnia. Pieniądz poproszę.