Wóz był prosty, o dwóch chwiejnych osiach i niezbyt prosto jadących kołach. Widać było, że dyszel ledwo trzyma, stara szkapa ledwo dycha, a woźnica, pijany jak bela, ledwo siedzi. W pace, w wiklinowych koszach, niziołek, który wyglądał jak mieszanka krasnoluda i jaszczuroczłeka, miał jakieś zawiniątka. Mniej więcej sześcienne przedmioty wielkości dużej ludzkiej głowy, pozawijane w liście podobne do tych, jakimi opieczętowano jadalne (?) placki Devristusa.
Niewielki woźnica kiwał się na nierównościach drogi, trzymając nonszalancko lejce. Zobaczył podbiegającego człowieka i czknął wyraźnie na powitanie.
- Co? Ty ze wsi? Niech Ci pola miękkimi będą, czy jakoś tak! - przekrzykiwał stukający dyszel, który miał moc świątynnego dzwonu.