Chuj. Pomyślał dhampir o Melkiorze, żeby osiągnąć wewnętrzną harmonię. Teraz mógł się wspinać a raczej przeskakiwać z jednej na drugą. Znów dzięki zdolnością wampirzym rzecz jasna. Silva z lekkim dosłownie trudnościami dostał się tam gdzie znajdował się herb rodu Melkiora. Ukazującego czarnego smoka na czerwonym tle. Dhampir trzymając się jedną ręką lin drugą próbował sięgnąć, herb rodowy. To było gorsze niż wspinaczka, bo co wyciągał rękę, po ten skrawek materiału z nadzieją na jego schwytanie, to ten uciekał będą ruszany, przez wiatr. Silva w końcu miał dość i nie chciał narażać życia dla nic mu wartego materiału, gdy nagle na dosłownie sekundę wiatr ucichł, a dhampir chwycił zdobycz i wsadził ją do buzi, aby mógł bez problemu dostać się do bocianiego gniazda i tak się stało. Silva wszedł na swoje miejsce i pierwsze, co to zawinął materiał z narysowanym herbem i schował go za pazuchę koszuli. Teraz miał okoliczność rozejrzenia się dokładnie w ciemnościach. Nikt z obecnej załogi nie mógł mu w tym dorównać, bo nikt nie był wampirem ani nikim takim, co dawało mu przewagę i szybkość zobaczenia czegoś. A tym czymś były, jakby wieże i mury miasta. Dokładnie nie wiedział jakiego jeszcze, ale w raz z poruszaniem się statkiem do przodu obraz miasta wydał mu się znajomy. Wiedział już, że drugiego takiego obronnego miasta nie ma wyspie, no może poza krasnoludzkim. Tym miastem okazała się sama stolica. Silva pochylił się w dół krzycząc przełamując siłę wiatru. - Stolica!!!. Zbliżamy się do stolicy!!!.