Kilka osób poszło za zajazd, by dopingować wampira, który jest w pewnym sensie bestią, jak to określali, i orka, który chyba też miał coś z tym wspólnego. Funeris nie bardzo rozumiał znaczenie tych określeń, nie bardzo go nawet teraz interesowały. Ot, jakieś tam następne zdolności niekwestionowanych bohaterów Valfden, wielkich wojowników, towarzyszy broni. Po wyprawie - jeżeli oczywiście Poeta wyjdzie z niej cało, lub względnie cało - przyjdzie czas na dokształcanie się. Trzeba będzie poznać różne profesje i specjalizacje, którymi szczycą się dwie największe, obok Bractwa, organizacje w królestwie. Możliwe, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ale to się dopiero ma okazać.
Rycerz został na swoim posterunku. Nie zsiadał z konia, nie dekoncentrował się, po prostu czekał tam, gdzie go ostatnio widziano - przy wozie z artefaktem. Polecenie dostali wyraźne, mają bezpiecznie dowieźć dracońskie urządzenie do portu w Atusel, zapakować na fregatę, bądź inny typ statku i zniszczyć tę cholerną mgłę, która ich wszystkich otacza. Która nie pozwala przebyć mórz, która utrudnia handel, rozszerzanie wpływów i zysków hrabiom i baronom, które wreszcie odgradza wszystkich od strasznego i krwiożerczego Maeneba.
Zakonnik rozglądał się. Z towarzyszy na pewno nie było widać Mogula i Draga, którzy się pojedynkowali; Lucas zniknął z nimi, tak samo Thor i Themo, posiadacze podobnych imion, lecz zupełnie inne postacie. Razem z nim, na warcie, jak to można określić, pozostał na pewno Nathaniel, elf. Poeta nie wdawał się z nim w dyskusję, ten po prostu siedział i się nie odzywał. Lepsze to niż następne, zupełnie niepotrzebne utarczki słowne. Te zresztą zażenowały nieco jedną z dwóch kobiet w towarzystwie, Anette. Stała teraz strzemię w strzemię z obiektem adoracji Lucasa, Patricią de Drake, naszą paladyn. O czymś tam przez moment rozmawiały, rycerz nie słyszał jednak słów.
//Post na początku nieco chaotyczny chyba, bo jeszcze trochę śpię...