Kątem oka zauważyłem, że ostatni kultysta próbuje mnie zaatakować mnie od tyłu.
- Ty skurw....
Wykonałem szybki skok w bok. Ostrze jego miecza przecięło powietrze. Przygotowałem się do obrony. Ruszył na mnie z dzikim okrzykiem. Zamachnął się, ja odskoczyłem. Przystąpiłem do kontrataku. Zamachnąłem sie potężnie , kultysta próbował się bronić. Złamałem jednak jego obronę i trafiłem go w ramię. Nie była to może śmiertelna rana, ale utrudniała mojemu przeciwnikowi efektywną walkę. Jednak on się nie poddawał! Zamachnął się jeszcze raz, ale tym razem na jego twarzy pojawił sie grymas bólu. Zrobił to bardzo nieefektywnie, z łatwością sparowałem jego cios. Ruszyłem do mobilnego kontrataku, starałem się zepchnąć przeciwnika do defensywy. Wykonałem parę szybkich cięć pionowych i poziomych. Prawie udało mi się go rozbroić. Prawie. Ale to nie było moim celem. Kultysta zmęczył się. Jego obrona nie była już tak efektywna. Jednym potężnym ciosem "przeorałem" jego ciało. Trzy czwarte jego tułowia była jedną, wielką pulsującą i krwawiącą raną. Kultysta legł na plecy i sapał ciężko. Chciałem do dobić, ale wiedziałem, że z takimi ranami długo nie pociągnie. Ale jednak, jestem litościwym człowiekiem. Podszedłem do niego i szybkim cięciem odciąłem go głowę.