Gdy zobaczył, że dwaj pozostali przy życiu napastnicy trzymają w dłoniach tylko zwykłe mosiężne miecze, nabrał animuszu, wyprostował się i wyszedł zza stołu jednocześnie wyciągając zza pasa swój miecz. Walka przy użyciu dwóch broni jednocześnie nie była łatwa, zwłaszcza dla kogoś kto ćwiczył to od niedawna. Lucjan wierzył jednak, że szybkością uda mu się nadrobić braki w doświadczeniu. Dwójka oprychów spojrzała po sobie i z dzikim krzykiem rzuciła się do ataku myśląc pewnie, że szybko uporają się z jednym przeciwnikiem i będą mogli zająć się następnym. Zupełnie jakby widok stygnących już kompanów nie robił na nich najmniejszego wrażenia i nie miał żadnego wpływu na ich morale. Bandyta z opaską na oku był bliżej Vilfilda niż jego towarzysz i to on zaatakował pierwszy. W biegu próbował ciąć Lucjana z góry, co udało by mu się, gdyby ten w porę nie uskoczył w bok i nie odbił jego miecza własnym. Lucjan zwyczajnie przepuścił zbira obok siebie, bo ten w rozpędzony w ataku nie zdążył się zatrzymać kiedy przeciwnik usunął mu się z drogi. Gdy zbir przelatywał obok, najemnik wbił mu trzymany w drugiej dłoni topór między łopatki. Tam też go zostawił i od razu przeszedł do parowania ciosu następnego przeciwnika, którego szarża nie była tak szalona, jak w przypadku tego pierwszego z opaską. Vilfidl dał susa w bok do najbliższego stołu, porwał z niego butelkę wina i cisnął nią w czoło bandyty, który odruchowo zasłonił się rękoma. Do dawało szanse na szybki wypad i pchnięcie w odsłonięty brzuch. Raniony zgiął się natychmiast, a Lucjan poprawił go jeszcze wbijając miecz między kark, a bark nieszczęśnika. Odetchnał głęboko i szybkim spojrzeniem obrzucił karczmę. Wszyscy goście jakby gdzieś wyparowali. Później obrócił się do Aragorna.
-Dzięki. Za kule. Jeśli to bobry, to chyba jednak wiedzą że do nich jedziemy.
//Ok.