Nikogo nie dziwił już fakt, że ukryta w górze stolica krasnoludów nagle stanęła w ogniu. W ogniu pełnego zapału i wiary. Pośród rozmazanych twarzy, kalejdoskopu barw i zawziętości mieszającej zmysły wnikliwy obserwator dostrzec mógł cnotę. Cnotę, która wyrażała siebie w prozaicznych gestach, odruchach i na szybko rzucanych słowach. Cnotę, która nie umarła przez lata stabilnej egzystencji Ekkerund.
-ÂŁap!- krzyknął Domenik do Hagnara, który wdrapał się na zamkniętą basztę. Bądź co bądź dobra pozycja strzelnicza gwarantowała efektywność. I efektowność. W dłoni brodacza znalazł się po chwili rzucony muszkiet. Drugi brodacz, dzielnie dzierżąc w łapach dwuręczny, obosieczny topór z mithrilowym ostrzem stał w towarzystwie Aragorna i Aggromora. Pierwszy pamiętał go sprzed lat i ramię w ramię plewił co trzeba w kraju. Drugi znał jego historię, ale nie życzył go sobie w mieście - nie lubił zmian i zamieszania. Tym jednak razem co dwie brody to nie jedna.