//W okolicy nie ma drzew
Wilkołaczyca zgodnie z tym co myślał dracon była tym kim być powinna. Inaczej byłby problem. Na naszych oczach zmieniła się w ludzką postać. Naga jak ją bogowie stworzyli. Podeszła do dracona i dała mu w mordę. Czarny niezbyt wiedział za co.
- Co ty tu robisz?! - spytał wycierając miecz.
- Szukam ciebie! A co innego. Całe Służby cię szukają. W sprawie buntu i masy innych rzeczy.
- No i? Vernon jest od...
- Vernon nie żyje. Wpadli w zasadzke robiąc zasadzke.
- Kto?
- Wilkołaki Lithana, a właściwie to Rethisa. Nikt nie przeżył...
- Kurwa... Dracon był w szoku, szef jego wywiadu i jeden z najlepszych ludzi był marwty razem z 30 komandosami, taki był mniej więcej jego oddział. Teraz było to mało ważne. Miejscowi chłopi powychodzili z chat z przerażeniem na nas patrząc. 8 ludzi zajebało pół setki ludzi, no... prawie ludzi. Z pobliskiej kaplicy Zartata wylazł kapłan.
- To przez takich jak te plugastwa powstała bariera! Zartat nasłał demony i bandytów by oczyścić to miejsce z niewiernych i plugawych! Spójrzcie na tego mutanta i tych nieludzi! To ich wina! Bo tam gdzie nieludź tam i zło! Wrzesczał kapłan, część chłopstwa potakiwała staremu durniowi.
- Przyby...
- Patrzcie jak bluźni niewierny! Ciął płytko sztyletem po policzku dracona, mała ranka zagoiła sie po kilku minutach jego pierdolenia. Aragorn specjalnie nie reagował.
- Widzicie?! Plugawy odmieniec! I pierdolił dalej, Aragorn czekał aż ktoś go zabije.* Co wymownie oznajmił drużynie.
*Hagnarowi to zostawmy