Lithan osunął się na kolana, spojrzał a niebo, dłońmi dotknął ziemi. Zaczął śpiewać inkantację. Pieśń była spokojna, ale niosła w sobie moc. Czułeś tą pulsującą magię. Czułeś ją w swoich żyłach. W swojej krwi. Liście zaszumiały, na polane uderzył ciepły wiatr, zwiastun burzy. Usłyszałeś szelest, narastający do gromu. Spadł deszcz. Pierwsze krople pozbawiły Cię świadomości. Ostatnie co poczułeś to zimno kamienia na który upadłeś i tępy ból czaszki. Dalej skryłeś się w ciemności. Lithan podczas twojego snu pokazał Ci Twoje dzieciństwo. U boku twojej matki. Pokazał Ci jej związek z Kaganem, jego śmierć i jej żałobę. Pokazał Ci też siebie samego, wspierającego Twą matkę i kładącego na Ciebie przeciw czar identyfikacji i jak oddał Cię na wychowanie dziadkom Elronda i Mantosa ze strony matki. Pokazał Ci jak Dragosani zabija Kagana, pokazał Ci jak ścigali Twoją matkę. Obudziłeś się. Leżałeś na kamieniu zwinięty w kłębek. Nie wiedziałeś ile spałeś. Nadal była noc. Kiedy otworzyłeś oczy momentalnie przestało padać. Lithan siedział obok Ciebie odwrócony plecami. Grał na flecie cichą, smętną melodię.
- Przez kilka lat służyłeś Meanebowi. Byłeś demonem. Szuka Ciebie. Swego ucznia i swego zdrajcy - mówił - To destrukcyjny człowiek zdolny do wszystkiego. Nie mogłem pozwolić aby stało się Ci coś złego. Musiałem się ujawnić.