Trochę nieobecny wzrok Diomedesa w końcu zogniskował się na twarzy Elronda. Powoli zaczynało docierać do niego pytanie, jakie mu zadał, ale jakby wydobywające się powoli spod gęstych opadów mgły. Uczucie podobne do tego, kiedy ma się coś na samym końcu języka, a mimo odpowiednie wysłowienie się zdaje się być niezgłębioną sztuką tajemną lub kiedy sen na dziesięciu materacach zakłóca obcesowo perfidnie zalegające pod nimi ziarnko grochu. Nagle jednak w umyśle pojawił mu się zarys odpowiedzi, a że chwilowo nie miał się czego zaczepić, uznał, że warto będzie go wykorzystać.
- Szlajałem się po lasach samotnie. Głównie w poszukiwaniu, jak to tam mówili... Nirwany czy jakoś tak. Siedzisz w dziwnych pozycjach i wydajesz basowe mruczenie mając zamknięte usta i oczy. To podobno uduchawia, zanosi do szczęścia. Gdzieś tam wyczytałem, że ziółka mogą pomóc, to zacząłem je praktykować. Ale chyba zebrałem nieco nieodpowiednie... Z transu wybudziłem się akurat na tę waszą całą awanturkę.