Na jej podejrzliwe spojrzenie odpowiedział staro-cerkiewno-słowiańskim uśmiechem. Słowy innymi wyszczerzył swe czyste (w miarę) zęby, na twarz przybrał dosłownie niewinny wyraz i mrugnął do niej znacząco. Zaprawdę gest ów znaczył po prostu, że szczerze jest rozbawiony swoim postępowaniem. A raczej tym, że udało mu się zapędzić rozmówczynię w swoisty róg. Jednakże w duszy nie był z tego zadowolony. Smucił się trochę, gdyż nie chciał wyjść na takiego bardzo niemiłego człeka.
- Zaraz tam szantaż! To bardzo nieładne słowo w tym wypadku. Rzecz ująć można zgoła inaczej... po prostu toczymy zwykłą, może nieco ostentacyjną konwersację, która zadowolić ma obydwie strony. Ja chcę uzyskać informację, gdyż ciekawość ludzka nie zna granic, z drugiej strony ty nie chcesz, by ktoś dowiedział się o twojej sztuczce. Zawsze mogłem zażądać połowy skradzionego złota. Wtedy to byłby szantaż. Skąd mam mieć pewność, że w tej chwili nie łżesz, byleby swą skórę uratować? Mniejsza jednak o to. Wierzę ci, że hrabia niezbyt rozważnie postąpił. Przeważnie właśnie tacy bywają szlachetkowie. Może jednak podniecała go ta sprawa, jak krasnoluda podniecają krasnoludzice w burdelu? Przepraszam za wulgarne wyrażenie, moja droga! - rzekł i uderzył się w pierś jako-li asceta.
- Jak sądzisz... świadomy jest tego zagrożenia, że raczej nie spodoba się to królowi, lubo zacznie coś podejrzewać? Czy na myśli masz coś innego?