Uniósł pytająco brew. Nie chciał podsłuchiwać, acz pojedyncze słowa mimowolnie wpadły mu do ucha... wot tak po prostu. Zrozumiał tyle, że zwrócili uwagę na jego dość nietypowy strój. Przeklął wtedy mistrza organizacji uznając go za idiotę, dlatego właśnie, że "kazał" im łazić w takich wdziankach, które niby czynić ich miały mniej rozpoznawalnymi w tłumie. ÂŁatwiej już było przybrać zwykły kubrak kupiecki i grać gburowatego handlarza, aniżeli udawać szlachcica w takim przypadku. Poczuł mrowienie na plecach i brodzie. Czyżby domyślali się czegoś? A może wykryli już jego podstęp. Nie... nie dał po sobie tego poznać.
- Nie pamiętasz, mości panie, tego sygnetu, któryś mi dał? - zapytał i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Owszem, podobno (słyszał tak od kogoś) szlachta lubiła rozdawać swe sygnety, pierścienie oraz insze ozdoby, by pokazać swój pański, hojny gest, a także zaszpanować i dać do zrozumienia o swej wyższości. Szczególnie nad kimś nobilitowanym, ale niższych w hierarchii. Kiedy być może wzrok tamtego spoczął na pustej dłoni posiadacza warcholskich wąsów Istedd uśmiechnął się jako-li wilcy w noc ciemną. Odpowiedź była to swawolna na tajemne uśmieszki gwardzistów. Po chwili ukryte ostrze wystrzeliło. Mierzył w szyję tamtemu. Jeszcze za nim doczekał efektu dłoń rozwartą zacisnął w pięść, na pięcie się okręcił i potężnie spróbował trzasnąć stojącego po lewej strażnika w pysk. Po tym planował już rozpocząć karkołomną ucieczkę. Nie było powrotu.