- Ale nas to nie zignorują - rzuciłam gniewnie, odrzucając pelerynę do tyłu, drugą ręką sięgając do rękojeści. Dobyłam miecza jednym, płynnym ruchem, doskonale wyuczonym. Można rzec, aż za bardzo wypraktykowanym. Zombie zbliżały się nieubłaganie, dlatego skoncentrowałam się, wchodząc w swoisty tryb bojowy. Wtedy już nic się nie liczyło poza bieżącym celem. Którym było powalenie nieumarłego. Ruszyłam szybko do przodu, gwałtownym skokiem, ruszając na zombie idące od lewej. Ożywieniec zacharczał coś niezrozumiale, uderzając niemal na oślep, do przodu. Z łatwością uskoczyłam do tyłu, wykorzystując miecz jako przeciwwagę. Nie mogłam pozwolić zbliżyć się do mnie temu potworowi, nie tylko przez obrzydzenie, wiedziałam, że był niebezpieczny. Jak wszystko, z czym się stykam już od pewnego czasu. Uskoczyłam przed następnym ciosem, stopy zadrobiły po ziemi, sama zaatakowałam wściekle, klinga zamruczała w półmroku najciemniejszej pory roku. Kompozyt z łatwością wrąbał się w kark zombie, wchodząc w zgniłe mięso jak w masło. Klinga trafiła idealnie pomiędzy kręgi, pewnie, bez chwili wahania poprowadziłam cięcie do końca, zrąbując łeb bestii.