Istedd bez słowa ruszył za swym kompanem, gdyż i tak nie miał nic innego do roboty. Nieco krytycznym wzrokiem ocenił upolowaną zwierzynę za "średnią", acz nie mógł odmówić sprawności w posługiwaniu się kuszą. Choć i tak łatwiej z tego było strzelać i ranić, aniżeli z łuku, który wymagał nawet długoletniej wprawy. Jak się miało okazać niebawem, przydałby się taki trening również byłej moczymordzie. Po chwili (równie niespodziewanie co carska łaska) zza krzaków wypadły przedziwnie wilki. Kruk zaklął i cofnął się o krok. Szybko pochwycił jedną strzałę z kołczanu, nałożył ją na cięciwę, wymierzył i rozwarł ręce jak najszerzej. Stał w takiej pozycji przez krótką chwilę. Wypuścił wreszcie pocisk, który uprzednio (wbrew wszelkim oczekiwaniom) przytrzymywał kciukiem, nie zaś palcem wskazującym. Taki był styl łucznictwa naszego bohatera. Pocisk przeciął powietrze ze świstem i (wbrew oczekiwaniom Istedda) trafił zwierzę. Kruk wydał zdziwione westchnięcie, cisnął na ziemię swój oręż i wyciągnął miecz. W tym samym czasie wilk skoczył nań. Ciął w ręb, jednocześnie się cofając. Cielsko stwora uderzyło jednak weń i obaliło go.
- Cholera! - zaklął jedynie. Bestia już miała szarpnąć go po twarzy pazurami, kiedy wbił w jej żywot utrzymany ledwie miecz. Próbował z siebie zrzucić zwierze, jednocześnie wydobywając się spod ciężaru bestii. Kopnął zwierzę kolanem, raz, drugi, szarpiąc również mieczem w trzewiach bestii. Było gorąco. Nader gorąco i niebezpiecznie. Cały się przy tym spocił i zziajał. Nawet nie zauważył, że odruchowo pochwycił wilka za gardziel i próbował odepchnąć szczęki od swej twarzy.
2/2